Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
U dołu podana była również skala mapy oraz równoleżnik konstrukcyjny. Na widok mapy wrócił kapitanowi humor. Uśmiechnął się do Starca i powiedział: - Very good, very good indeed!‡‡‡‡‡‡ Starzec zasalutował i na skrzydłach radości sfrunął z mostku do mesy na podwieczorek. * * * W jakiś czas później nastąpił historyczny moment. Na pierwszym polskim transatlantyku pasażerskim, „Pułaskim”, objął dowództwo pierwszy polski kapitan. Witając się z nami kapitan powiedział: - ZNACZY, dzień dobry panom! Był to nasz dawny kapitan ze statku szkolnego „Lwów”. Kiedyśmy się potem zebrali w salonie, kapitan wyraził duże zadowolenie z opinii, jaką o Szermierzu i Starcu usłyszał od swego duńskiego poprzednika: Znaczy, bardzo mi było przyjemnie, gdy posłyszałem o panów nieprzeciętnych zdolnościach, właśnie teraz, gdy panowie zostają oficerami na tym statku. Znaczy, tyle lat się nie widzieliśmy. Panowie mocno się zmienili. Znaczy, chętnie bym usłyszał, czym panowie tak zaimponowali duńskiemu kapitanowi? - Brakiem subordynacji, panie kapitanie! - odpowiedział śmiejąc się Starzec. Poczucie humoru u kapitana było nieco odmienne niż u Starca: - Znaczy, jak to? Nie rozumiem. Znaczy, wprost przeciwnie, kapitan bardzo podkreślał zdyscyplinowanie panów. Starzec wcale nie zmieszany wyjaśnił: - Podczas dotychczasowej naszej służby nauczyliśmy się rozumieć pod słowem „subordynacja” okazywanie się w każdej sytuacji głupszym od swego przełożonego. „Znaczy kapitan” milczał, słuchając uważnie. Uświadomiliśmy sobie naraz, że rozmowa - prowadzona w ten sposób z zimnym komandorem marynarki wojennej, sztywnym, pozbawionym zapewne poczucia humoru, wymagającym i drobiazgowym, nie znoszącym sprzeciwu - zeszła na niewłaściwe tory. Wycofać się nie było już można. Starzec brnął więc dalej, ażeby jak najszybciej wyjaśnić sytuację: - Oficer nawigacyjny zapomniał zamówić plotting sheet. Przerażony niezadowoleniem kapitana nie domyślił się, ze można to z łatwością zrobić samemu. Wykorzystałem sytuację i powiedziałem, że taką drobnostkę chętnie wykonamy... Kapitan popatrzył łagodnie na Starca i przez zaciśnięte jak zawsze zęby powiedział: - Znaczy, jeśli panowie w ten sposób pojmują niesubordynację, to wolałbym, żeby panowie w dalszym ciągu pozostali niesubordynowani. OBAN Zaczęło się na redzie podwójnie pięknego miasta Cowes. Podwójnie, bo w istocie są to dwa miasta, chociaż noszą jedną nazwę. Rozdziela je ujście rzeki Medina, która przepływa przez całą wyspę Wight. Transatlantyk „Polonia” w podróży turystycznej dookoła Wielkiej Brytanii rzucił tam lewą kotwicę. Anglia to jedyny kraj na świecie, gdzie przepisy wydane nawet w szesnastym wieku nie tracą nic ze swej świeżości i w dwudziestym. Tak też się miało z przepisami co do wysadzania na ląd i zabierania z lądu pasażerów w jednym ze ślicznych miasteczek Cowes. Przepisy te ustanowiła w szesnastym wieku królowa Elżbieta Pierwsza. Turystów z „Polonii” przewoziliśmy na brzeg szalupami statkowymi, wysadzając ich w ściśle określonym miejscu. Natomiast z lądu należało zabierać ich z zupełnie innego miejsca, oddalonego o kilkaset metrów od tego, w którym wysiedli. Tak było przez cztery wieki i żadnemu z nas - oficerów nawigacyjnych „Polonii” - przez myśl nie przeszłoby zmienić zarządzenie królowej. Inaczej o tym myśleli turyści-Polacy. Turyści są na statku „gatunkiem” zupełnie odmiennym od zwykłego pasażera. Nie znoszą sprzeciwu w najbardziej nawet wyszukanej formie. Wobec tego, by nie zrażać krajowych turystów do wycieczek na naszych statkach pasażerskich, zmuszeni byliśmy w obcowaniu z nimi używać dostępnych dla nas sposobów chińskich, starogreckich i angielskich. Jeśli na przykład turysta pytał o jakąś sprawę, która wymagała pójścia do biura intendenta okrętowego, mówiliśmy wytworną chińszczyzną, tłumaczoną na język polski: „Może pan pozwoli swym stopom dotknąć desek pokładu przed okienkiem biura intendenta?” Gdy stojącego przy trapie oficera spytała pasażerka, czy nie widział jej męża, nie wolno było odpowiedzieć „nie”. To byłoby niegrzeczne. Należało odpowiedzieć sposobem greckim: „Wydawało mi się, że poszedł z taką wysoką blondynką” - jeśli pytająca była brunetką i odwrotnie - „z wysoką brunetką” - jeśli pani miała włosy blond, a wzrost raczej niski. Odpowiedź taka okazywała się przeważnie po myśli szukającej męża niewiasty. Zmieniała natychmiast wyraz twarzy i gnała w jej tylko wiadomym kierunku. Później musieliśmy zwykle wyjaśniać, że się nadmieniło: „wydawało mi się”. Jeśli chodziło o zadane przez piękną turystkę pytanie rodzaju: „Czy przyszły do mnie listy?”, to używaliśmy systemu angielskiego. Anglik siedzący w autobusie jadącym na przykład do Oxfordu, nigdy nie odpowie „tak” na pytanie: „Czy ten autobus idzie do Oxfordu?” Odpowiedź jest zawsze jednobrzmiąca: „JA MYŚLĘ, że do Oxfor-du”. Anglik tym autobusem jeździ codziennie od pięciu lat, ale on „tylko myśli”, że autobus idzie do Oxfordu. Na pytanie, czy do NIEJ przyszły listy, nie wolno było dać odpowiedzi, w której mógł być cień słowa „nie”. Odpowiedź musiała być zawsze pozytywna, a więc: „Tak, ja myślę, że są u intendenta”. Inna zupełnie sprawa, w jaki sposób intendent potrafi wytłumaczyć spodziewającej się listów turystce, że nic do niej nie przyszło. Toteż jeśli się później spotkało turystkę „oko w oko”, mówiło się: „Przecież powiedziałem tylko, że ja myślę. Widocznie źle myślałem, jeśli u intendenta listów nie było”