Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
A ten komputer będzie sobie cicho szumiał w klimatyzowanym podziemiu. A więc schodzę tam, gdzie koryfeusze elektroniki wyczyniają swoje czary. Początkowo myślę z pewnym żalem, że oderwano mnie od pracy. Ale później dociera do mnie, że chyba żaden historyk w XX wieku nie zostanie dopuszczony do komputera o takiej mocy obliczeniowej. To zbyt kosztowna przyjemność. Takich urządzeń nie konstruuje się dla zabawy. Ani do badań historycznych. Nie jestem historykiem, lecz po prostu miłośnikiem historii wojskowości. I oto ja jeden spośród wszystkich historyków profesjonalistów i amatorów - na całym świecie mam dostęp do takiego cudu techniki. Za dwa tygodnie, kiedy informatycy skończą swoje dzieło, takie mrówki jak ja nie będą miały doń dostępu; zostanie zawalony poważną robotą, której istoty mogę się tylko domyślać. A na razie... Przyniosłem ze sobą całą walizkę literatury fachowej. Wypakowałem. I zaczęło się. Projektujemy jakąś fantastyczną wojnę. - Czy można zaprojektować operację ofensywną całej armii? 156 - Proszę bardzo - słyszę odpowiedź. - Nawet operację grupy armii. W porządku. Zaczynamy. Po pierwsze proszę o wprowadzenie temperatury powietrza: minus 41 stopni Celsjusza. W ni ydało mi się, że komputer zamigotał gniewnie, cały zaiskrzył i zawył z oburzenia. Odpowiedź była natychmiastowa: zadanie niewykonalne, przy takiej temperaturze prowadzenie akcji ofensywnych jest niemożliwe. Nalegam. Komputer odrzuca moje polecenia. Eksperci zaczynają się denerwować. Wyjaśniają mi. że rozumna maszyna nie przyjmuje fałszywych danych. Zaparłem się. Ale spór z komputerem to sprawa przegrana. Nalegam, żądam, żeby wprowadzono minus 41. Eksperci sięgają do słowników; jeśli ja nie rozumiem po angielsku, to proszę bardzo, mogę przeczytać po rosyjsku, że komputer nie przyjmuje, nie reaguje, nie przetwarza czegoś takiego, nie spożywa, nie dziobie, nie pożera, nie trawi! Dobrze. Przekonali mnie. Rozumiem: nie trawi. Chodzi im o to, że rnam zbyt bujną fantazję. Zaś fan tazja to dobra rzecz, ale czasem trzeba ją pohamować. Tylko że ja nie fantazjowałem, nie rozgrywałem wojny światów, ale naszą fatalną kampanię zimową: 30 listopada 1939 roku Armia Czerwona wkroczyła w granice Finlandii. Za dnia można było jeszcze wytrzymać, nocą - jako tako. ale świtem temperatura spadała do minus 41 stopni Celsjusza. A później było jeszcze gorzej. Ale specom od komputerów niczego nie sposób wyjaśnić, nie ich to nie obchodzi. Tylko by klawisze naciskali. A ja wyciągam pierwszy wniosek: późnąjesienią 1939 roku towarzysz Stalin postawił Armii Czerwonej niewykonalne zadanie przerwania linii Mannerheima na Przesmyku Karelskim. ARMIA CZERWONA TO NIEWYKONALNE ZADANIE WYPEŁNIŁA. WIKTOR SUWOROW rv Pi rzyznaję, że kiedyś sądziłem, ii Armia Czerwona skompromitowała się w Finlandii przed całym światem. Myślałem po prostu, że można było rozegrać tę wojnę w inny sposób, niż zrobili to stalinowscy generałowie, mądrzej. A teraz się okazuje, że żadna armia świata nie prowadziła operacji ofensywnych przy temperaturze minus 41 stopni. I nikt się nie odważy śmiać z Armii Czerwonej. Sami spróbujcie i dopiero wtedy się śmiejcie! A jak się bronili Finowie? Obrona, to co innego. Przez dwadzieścia lat praktycz nie cały budżet wojskowy Finlandii przeznaczany był na stworzenie umocnień na Przesmyku Karelskim. Zbudowano linię obronną o długości 135 kilometrów i głębokości 90 kilometrów. Jej flanki wspierały się o Zatokę Fińską i jezioro Ładoga. Za bezkresnymi polami minowymi; za rowami i granitowymi zaporami przeciwczolgowyml; za żelbetowym! .zębami"; zasiekami po dziesięć, dwadzieścia, trzydzieści rzędów zaminowanego drutu kolczastego rozpiętego na metalowych palach środkowe rzędy tworzyły wbite w ziemię szyny kolejowe zamiast palików - a więc za tymi umocnieniami znajdo wały się żelbetowe bunkry: trzy, cztery, pięć pięter pod ziemią o grubości stropu półtora do dwóch metrów specjalnego żelbetu, krytego płytami pancernymi, a wszystko to zawalone wielotonowymi granitowymi głazami i przysypane ziemią. Umocnienia były zamaskowane: Nad tymi bunkrami rosły już świerkowe lasy. Lasy zasypane śniegiem. Żołnierze piechoty, cekaemiści, artylerzyści siedzą za osłoną pancerza i betonu, umocnienia odbijają pociski, wygłuszają odgłos strzelaniny. Czekają, aż nieprzyjaciel podejdzie i strzelają, jak do kaczek. My zaś musimy prowadzić ostrzał z odległego lasu. Mają w środku, w każdym bunkrze, skład amunicji i opalu, ogrzewane sypialnie, pomieszczenia wypoczynkowe, kuchnię, jadalnię, toalety, wodociąg, elektrownię. Punkty dowodzenia, węzły łączności, szpitale - wszystko to przykryte ziemią, betonem, gęstwiną leśną, śniegiem. I wszędzie ciepło. OSTATNIA REPUBLIKA Wyczekujący całymi dniami swych ofiar snajperzy, żołnierze lotnych oddziałów zwiadu narciarskiego, działających na tyłach Armii Czerwonej, byli ciepło ubrani i dobrze wyekwipowani. Żołnierze fińscy byli urodzeni, wychowani i przygotowani do działań właśnie w takich warunkach. Wiedzieli, że po kilku dniach dyżuru na wysuniętych punktach obserwacyjnych lub narciarskiego patrolu zostaną nakarmieni gorącą zupą, czeka ich przytulna kwatera w podziemnym bunkrze, gdzie będą się mogli wyspać przed następnym zadaniem. Wiedzieli, że w razie zranienia czeka ich sala operacyjna, ukryta głęboko pod ziemią, gdzie jest czysto i oczywiście ciepło