Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Wzięła Pętelkę na kolana i śpiewała jej piosenki, których można by słuchać przez całą wieczność. W końcu migotliwa ryba wpadła do izby i zanurzyła się w kociołku. Za nią wszedł młodzieniec w starym, przyciasnym ubraniu. Twarz miał zdrową i rumianą, a w ręku trzymał klejnocik jaśniejący przy blasku płomieni. Pierwsze słowa pięknej pani brzmiały tak: - Co trzymasz w ręku, Meszku? Takie przezwisko nadali mu koledzy, ponieważ całymi dniami przesiadywał na ulubionym omszałym kamieniu i czytał książki, a oni mówili, że sam zaczyna porastać mchem. Meszek wyciągnął rękę. Gdy pani ujrzała złoty klucz, wstała z krzesła, pocałowała go w czoło, posadziła na swoim miejscu i stała przed nim jak służebna. On nie mógł tego znieść i zerwał się natychmiast, ale ona ze łzami w oczach błagała, żeby spoczął i pozwolił sobie usłużyć. - Jesteś, pani, dostojna, cudowna i piękna - żachnął się Meszek. - Owszem, a mimo to krzątam się przez cały dzień, co mi sprawia przyjemność, ty zaś wkrótce mnie opuścisz! - Skąd wiesz, pani, jeśli wolno spytać? - zaciekawił się Meszek. - Masz złoty klucz. - Nie wiem, co otwiera. Daremnie szukałem zamka. Czy powiesz mi, pani, co mam robić? - Musisz poszukać dziurki od klucza. Takie jest twoje zadanie. Nie mogę ci pomóc. Powiem tylko, że jeśli wytrwasz w poszukiwaniach, dopniesz swego. - Jaką szkatułkę otwiera klucz? Co jest w środku? - Nie wiem. Śnię o tym, ale żyję w niewiedzy. - Czy mam wyruszyć od razu? - Możesz tu przenocować i zjeść kolację, ale rankiem powinieneś ruszyć w drogę. Wolno mi jedynie dać ci nowy strój. Jest tu dziewczyna imieniem Pętelka, którą musisz ze sobą zabrać. - To miła nowina - ucieszył się Meszek. - Nie, nie! - krzyknęła Pętelka. - Proszę, Babciu, nie chcę cię opuszczać. - Musisz z nim wyruszyć, Pętelko. Bardzo mi przykro, że odejdziesz, ale to najlepsze, co mogło cię spotkać. Wiesz, że nawet ryby trafiają w końcu do kociołka, a potem lecą w ciemność. Jeśli spotkasz Morskiego Starca, zapytaj go, proszę, czy nie ma dla mnie nowych ryb. W sadzawce robi się pusto. Piękna pani wyjęła rybę z garnka i nakryła go pokrywką. Usiedli do stołu i zjedli główne danie, a po kolacji skrzydlata istota wyfrunęła z garnka, zatoczyła kilka kręgów pod sufitem i usiadła na kolanach pani, która po chwili rozmowy podeszła do drzwi i rzuciła ją w mrok. Usłyszeli trzepot skrzydeł cichnący w oddali. Piękna dama wskazała Meszkowi sypialnię podobną do zakątka Pętelki; rankiem znalazł obok posłania nowy strój. Gdy go włożył, od razu wyprzystojniał, ale kto nosi ubrania od Babci, nie zaprząta sobie głowy swoim wyglądem, tylko zachwyca się nieustannie urodą innych ludzi. Pętelka nie miała ochoty na wędrówkę. - Czemu muszę cię opuścić? Przecież nie znam tego młodzieńca, Babciu - tłumaczyła. - Wszystkie moje dzieci szybko odchodzą. Nie musisz z nim iść, jeśli to ci nie odpowiada, ale chciałabym, żebyś mu towarzyszyła, bo ma złoty klucz. Żadna dziewczyna nie powinna się obawiać wędrówki z młodzieńcem, który go posiada. Zaopiekujesz się nią jak należy, prawda, Meszku? - Oczywiście - przytaknął. Pętelka spojrzała na niego i postanowiła, że będzie mu towarzyszyć. - Jeżeli - dodała piękna dama - rozdzielicie się podczas wędrówki przez... Nie mogę zapamiętać nazwy tej krainy. W takim wypadku nie lękajcie się, tylko idźcie dalej. Złożyła pocałunek na ustach Pętelki i na czole Meszka, odprowadziła ich do drzwi i wyciągnęła ramię ku wschodowi, a oni wzięli się za ręce i ruszyli w głąb lasu we wskazanym kierunku. Prawą dłonią Meszek ściskał złoty klucz. Długo maszerowali, wciąż zaciekawieni rozmowami zwierząt. Wkrótce poznali ich języki na tyle, by zadawać proste pytania. Wiewiórki miały dla nich wiele życzliwości i dawały im orzechy ze swoich zapasów; pszczoły okazały się samolubne i opryskliwe; uznały, że wędrowcy nie są poddanymi ich królowej, wsparcie zaś należy się przede wszystkim ziomkom, a w swym przytułku nie miały teraz żadnego trutnia. Ślepe krety przynosiły im czasem orzeszki ziemne i trufle, a bełkotały tak, jakby w pyszczkach, a także w oczach i uszach miały watę albo własne kłaki. Nim Pętelka i Meszek wyszli z lasu, byli już sobie bardzo bliscy. Dziewczyna nie żałowała, że Babcia kazała jej odejść z wędrowcem. Z czasem drzewa zaczęły maleć i rosły coraz rzadziej. Grunt się podnosił; szli teraz po zboczu, a drzewa zostawili za plecami; wspinali się wąską ścieżką wśród skał górujących nad nią po obu stronach. Nagle otworzyło się przed nimi z gruba ciosane przejście, którym wkroczyli do wąskiego korytarza wyciętego w skale. Wędrowali po omacku, ponieważ było zupełnie ciemno, aż wyszli na wąski szlak nad stromym urwiskiem, który prowadził serpentynami w dół ku szerokiej okrągłej dolinie otoczonej zewsząd górami. Szczyty na wprost nich były odległe, a ostre błękitnawe wierzchołki pokryte warstwą lodu wznosiły się bardzo wysoko. Głęboka cisza otoczyła wędrowców. Nie słyszeli nawet szumu wody. Gdy spojrzeli w dół, nie umieli powiedzieć, czy w głębokiej dolinie są trawiaste łąki, czy wielkie, gładkie jezioro. Z daleka niewiele mogli zobaczyć. Ścieżka prowadząca w dół była trudna i niebezpieczna, ale zeszli nią szczęśliwie. Okazało się, że dolinę wypełnia drobny jasny piach, miejscami sfalowany, zwykle gładki. Przestali się dziwić, że przedtem nie mogli zgadnąć, co tam zastaną, bo dolinę wypełniały szare miraże; to było morze cieni. Otaczały ich mroczne zarysy gęstego listowia oraz cudowne i zwodnicze postaci przemykające tu i ówdzie, które szybowały i drżały pod tchnieniem wiatru, ale nie można było ich dotknąć ani usłyszeć ich głosów. Ani śladu puszczy na zboczach gór, ani jednego drzewa w zasięgu wzroku, a mimo to cienie liści, gałęzi i pni drzew rozmaitych gatunków, jak okiem sięgnąć, przesłaniały dolinę. Wędrowcy odkryli wnet sylwetki kwiatów ukryte wśród widmowego listowia oraz zarysy ptaków z otwartymi dziobami i gardłem wydętym od śpiewu. Czasami widzieli sylwetki osobliwych i pełnych wdzięku postaci biegających tu i ówdzie między złudnymi pniami i konarami, a potem znikających wśród liści. Szli zanurzeni po kolana w toni bajecznego jeziora, a cienie nie kładły się płasko na powierzchni, tylko układały się warstwami niemal realnych kształtów utworzonych z mroku, jakby rzucane z rozmaitych kierunków. Pętelka i Meszek rozglądali się z podniesionymi głowami, żeby odkryć, skąd padają, ale widzieli tylko połyskliwą mgłę rozpyloną wysoko nad wyrazistymi szczytami gór. Nie dostrzegli żadnych puszcz, liści ani ptaków