Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Trudno mi było wyobrazić sobie, iż dam się uwieść nieobyczajnym wyobrażeniom, stojąc w obliczu niewyobrażalnego zagrożenia życia! Niemniej jednak zastosowałem się do zalecenia Travellera i łyknąłem brom, nie mrugnąwszy okiem. Pierwsza z dwóch nocy przed wyprawą w przestrzeń okazała się niezwykle trudna, gdyż Traveller wyraźnie zabronił mi jakichkolwiek trunków do posiłków i kiedy spoczywałem na koi w zaciemnionym saloniku, serce waliło mi gwałtownie, a sen wydawał się nieprawdopodobnie daleko. Po jakiejś godzinie wstałem i poskarżyłem się Travellerowi. Mrucząc pod nosem wiele nieprzychylnych uwag pod moim adresem, dźwignął się z koi - pompon szlafmycy fruwał za naszym gospodarzem, kiedy ten sunął w powietrzu - i zaaplikował mi napój nasenny potężnej mocy. Przełknąwszy go, przespałem całą noc jak kłoda i Traveller powtórzył dawkę następnego wieczoru. Tak więc zbudziłem się piętnastego sierpnia tysiąc osiemset siedemdziesiątego roku gdzieś poza ziemską atmosferą oczyszczony na ciele i duchu, świeży i gotowy do samotnej podróży w bezkresną pustkę na zewnątrz kadłuba „Faetona”. Traveller nakazał mi rozebrać się do naga, zostawiając tylko szorty, i wręczywszy Pocketowi gęsty, kwaśno cuchnący olej, poprosił o rozsmarowanie go na całym moim ciele od szyi w dół. - To ekstrakt z tranu wielorybiego - powiedział. - Służy trzem celom: po pierwsze wpływa odżywczo na skórę, po drugie zatrzymuje ciepło ciała, a po trzecie i najważniejsze, tworzy barierę między twoją skórą a materiałem stroju powietrznego. To zdziwiło Holdena. - W takim razie ten strój nie zatrzymuje ochronnej warstwy powietrza wokół ciała Edwarda? - Osłona rozszerzyłaby się natychmiast jak balon właśnie pod wpływem powietrza - wyjaśnił Traveller. - Zesztywnia-łaby niebywale, unieruchamiając podróżnika w przestrzeni. - Rozpostarł ręce i nogi i poruszył bezradnie palcami, przedstawiając opisaną sytuację. Nie miałem pojęcia, że powietrze - niewidzialne i nieuchwytne - ma tak wielką siłę. Po nasmarowaniu mnie tłuszczem Pocket otworzył powietrzną szafę i wyjął strój obmyślony przez Travellera. Na tenże strój składały się dwie główne warstwy: bieliźniana i zewnętrzny kombinezon. Część bieliźniana było to coś gumowego o kroju damskiej kombinacji, do której dochodziły rękawice i podkolanówki. Kazano mi wycisnąć spod gumy najmniejszy nawet pęcherzyk powietrza. Miałem szczęście, że pod względem kształtów ciała z grubsza przypominałem Travellera, na którego strój został uszyty, i kombinacja pasowała na mnie całkiem nieźle, uciskając jedynie pod pachami i w kolanach. Następnie owinięto mnie na wysokości piersi mocnym gumowo-skórzanym pasem. Ten przypominający gorset element był ciasny i niewygodny, lecz Traveller wytłumaczył mi, że wspomoże pracę mięśni klatki piersiowej, gdy wyzbyty pomocnego ciśnienia powietrza będę biedził się z oddychaniem. Z kolei przyszła warstwa zewnętrzna, jednoczęściowy kombinezon połączony z rękawicami i butami z cienkiej skóry jak damskie botki. Był z żywicowanej skóry. Traveller wyjaśnił, że użyto skóry, gdyż w próżni guma ma tendencję do wysychania i wykruszania się. Rzucała się w oczy srebrna powłoka kombinezonu, nałożona w wyniku zręcznego procesu nasączania, tak że można by pomyśleć, iż kombinezon jest utkany z rtęciowej nici. Powłoka miała odbijać słońce i zacząłem rozumieć paradoksalne komplikacje, z którymi spotykał się inżynier pracujący w próżni; promienie słoneczne nie złagodzone warstwą atmosfery działają bardzo gwałtownie i należy się przed nimi chronić, a równocześnie ciepło ucieka ze wszelkich zacienionych obszarów, gdyż nie wychwytuje go warstwa powietrza. Rozpięto z przodu warstwę zewnętrzną i niezdarnie wsunąłem się do środka. Kołnierz stroju był z miedzi, na tyle szeroki, że ledwo przecisnąłem przez niego głowę. Tenże kołnierz był spojony z częścią gumową, tworząc szczelną barierę; usunięto powietrze spomiędzy obu warstw. Zapięto klapki i rzemienie. Uniosłem dłoń, obleczoną w posrebrzaną rękawicę. - Dziwnie się czuję. Natarty tłuszczem i opięty tym ubiorem, w rękawiczkach i damskim obuwiu, jak jakieś groteskowe niemowlę! - Łikers, tego stroju nie zaprojektowano z myślą o efektach komediowych - burknął niecierpliwie Traveller. - Na przykład, po co ci buciory piechociarza, skoro twoje obuwie nię musi dźwigać żadnego ciężaru? Jeśli skończyłeś mielić ozorem, to pozwól, że założymy ci hełm. Strój powietrzny był zakończony hełmem, banią z miedzi, w której umieszczono okrągłe okienka z grubego optycznego szkła. Do czubka hełmu biegły dwa szlauchy. Jak wytłumaczył Traveller, łączyły się z pompą umiejscowioną w szafie powietrznej. Traveller unosił się przede mną, trzymając tę odpychającą banię w długich palcach i mówiąc: - No cóż, Ned, kiedy tylko zamkniemy szafę powietrzną, trudno nam będzie z tobą się porozumieć. - Klepnął mnie w ramię i dodał: - Powodzenia, mój chłopcze