Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Ale tylko w prawej, lewa jest w największym porządku. Zawsze brakuje mi czasu, by dziurę zaszyć, przypominam sobie o niej wtedy, gdy wsuwam do „feralnej" kieszeni komórkę. I tym razem mały ericsson wypadł przez dziurę z kieszeni i utkwił przy kostce w ściśniętej gumką podszewce. Nie sądzę, by Valentino przewidział taką sztuczkę, ale i tak dzięki mu za to, bo inaczej znacząco wzrosłaby liczba zniszczonych przeze mnie komórek, i bez tego niemała. Włożyłam komórkę do całej kieszeni i ruszyłam do wyjścia, gdy zadzwoniła Mania. - Mamula! - wrzasnęła w słuchawkę. - Pamiętasz o koncercie? - Jasne, kochanie. - To nie musisz wracać do domu, spotkamy się za piętnaście siódma przed „Rosją". Spojrzałam na zegarek. Mam sporo czasu. Dobrze, pojadę do Loni Biezczastnego. Dom w centrum, na Sadowym Kolcu. Tam jednak spotkał mnie zawód. Za wielkimi brązowymi drzwiami panowała absolutna cisza. Przez wizjer niczego nie mogłam dostrzec. Słyszałam, jak w mieszkaniu dzwoni telefon. Nikogo nie było. Albo jest w pracy, albo wyjechał. Trzeba wracać do samochodu. Nagle pociemniało mi w oczach, poczułam ucisk w uszach i żeby nie upaść, szybko usiadłam na schodach. Do licha, przecież wiem, że przy gwałtownej zmianie pogody raptownie spada mi ciśnienie. Oksana jako ratunek kazała mi nosić przy sobie kilka kostek cukru. Posłusznie włożyłam do schowka w aucie pudełko cukru w kostkach. Niestety słabo zrobiło mi się na schodach, a cukier leży w samochodzie. Tylko tego brakowało, żebym zemdlała na schodach obcego domu. W głowie mi huczało, przed oczami fruwały czarne muszki. - Źle się pani czuje? - usłyszałam. Z trudem odwróciłam otumanioną głowę. Drzwi sąsiedniego mieszkania były otwarte, na progu stała młoda dziewczyna. - Zaraz mi przejdzie - wymruczałam, z trudem otwierając usta - proszę się nie bać, ja nie piję, po prostu gwałtownie spadło mi ciśnienie. - Co też pani, potrafię przecież odróżnić porządnego człowieka od alkoholika - oburzyła się dziewczyna. - Proszę wejść do mnie, pracuję w służbie zdrowia. Na sztywnych nogach wkroczyłam do pokoju i opadłam na pachnącą stęchlizną kanapę. Dziewczyna przyniosła aparat do mierzenia ciśnienia. - Sześćdziesiąt na czterdzieści pięć. Trzeba zrobić zastrzyk. - Poproszę raczej mocną herbatę z cukrem. Lipton okazał się życiodajnym płynem, szum w głowie ucichł. - Pomogło? - Dziękuję - odpowiedziałam, siadając prosto. Popatrzyłam uważnie na moją wybawicielkę. Skąd ja znam tę twarz? Gdzieś już widziałam te mocno umalowane oczy, czarne włosy i zgrabną, dość pulchną figurę. - To świetnie - ucieszyła się dobra samarytanka. - Teraz poleży sobie pani jeszcze ze dwadzieścia minut i będzie dobrze. - Och nie, dziękuję, muszę jechać. - Mowy nie ma, wprawdzie nie jestem lekarzem, tylko zwykłą pielęgniarką, ale wiem, że z zaburzeniami wegetatywno-naczyniowymi nie ma żartów. Ma pani szczęście, zerknęłam w wizjerek, żeby sprawdzić, kto to się do sąsiadów dobija, a pani już na schodach siedziała, zielona na twarzy... Nie przestawała szczebiotać i nagle uświadomiłam sobie, skąd ją znam. - Pani ma na imię Gala? - Tak. A skąd pani wie? - Byłam w szpitalu, u doktor Rewienko. - No jasne - rozpromieniła się - cóż za zbieg okoliczności. Leczyła się pani na oddziale. - Nie, przyszłam po zaświadczenie. Tylko że u was tam niezły bałagan, a Rewienko niczego nie pamięta, jakaś dziwna! - Lepiej nie mówić - roześmiała się Gala. - Rewienko to ciapa. Inni lekarze są zręczni, szybcy, a ta! Nim wykombinuje, co do czego, minie tydzień. Ciepłe kluchy. O wszystkim zapomina, myli chorych, a poprosić ją o coś to głupiego robota, bo i tak natychmiast zapomni. Ma pani pojęcie, w jakiej głupiej sytuacji się przez nią znalazłam? Wyciągnęła z szafki paczkę papierosów, zapaliła i zaczęła z lubością tokować. Kilka tygodni temu przyszedł do niej sąsiad z prośbą o pomoc. Jego dziewczynę, studentkę, tak bardzo pochłonęła miłość, że zapomniała zupełnie o studiach. Całą wiosnę przebałaganili, oddawając się uciechom cielesnym, aż przyszła sesja. Mowy nie było, żeby zdała egzaminy, wydział mechaniczno-matematyczny to nie w kij dmuchał, w ciągu kilku dni nie sposób opanować ani analizy matematycznej, ani mechaniki teoretycznej. Dziewczyna sąsiada się opamiętała, tyle że trochę za późno. Postanowiła nadrobić zaległości latem, dlatego potrzebne jej było zwolnienie ze szpitala, żeby mogła przełożyć egzaminy. - Napisz, że złamała rękę albo nogę i leżała u was na oddziale - błagał sąsiad. - Pomóż, bądź człowiekiem. Gala się zgodziła i uprzedziła Rewienko, by na pytania o dziewczynę odpowiadała, że wypisano ją do domu. Sporządzenie zwolnienia to żaden problem - blankiety z podpisami i pieczątkami walają się po pokoju lekarskim. Ale rozkojarzona Rewienko natychmiast o tym zapomniała i gdy zadzwoniono z uczelni, pytając o Sokołową, spokojnie odpowiedziała, że taka chora nie przebywała w szpitalu