They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Aż potem pewnego roku nie pojechali. Niewątpliwie pan Coldfield po prostu nie przyszedł na śniadanie w czarnym surducie i dni mijały, a on wciąż nie przychodził na śniadanie w czarnym surducie, i to było wszystko. Może teraz, kiedy wnuczęta dorosły, uznał, że ten rewers już nie obciąża jego sumienia, skoro Henry odjechał daleko na uniwersytet stanowy w Oxford, a Judith przebywała duchem jeszcze dalej niż Henry ciałem, w owym przejściowym stanie pomiędzy dzieciństwem a kobiecością, bardziej niż kiedykolwiek niedostępna dla dziadka, który zawsze mało się jej udzielał i, tak czy owak, obchodził ją prawdopodobnie jeszcze mniej; Judith odeszła w świat dziewczęcego marzenia, odgrodzony jak gdyby przezroczystym szklanym murem, gdzieś, gdzie nawet głos z zewnątrz nie sięga, gdzie młode dziewczyny przebywają (i to dziewuszysko także: ona, która potrafiła i zwykła brać górę nad bratem w łażeniu po drzewach i w jeździe konnej, i w bójkach zarówno z nim, jak u jego boku), istnieją w jakimś perłowym pląsającym blasku bez cieni, same stanowiąc cząstkę tego blasku; w jakimś zawieszeniu mglistym i dziwnym, gdzie nic przewidzieć się nie da, gdzie nawet ich dziewczęce kształty są płynne, delikatne i nierealne, nie unoszą się, nie płyną same przez się w dążeniu do dojrzałości, ale po prostu na dojrzałość czekają, pasożytnicze, pełne pogodnej mocy, bez żadnego wysiłku przyciągając do siebie dziedzictwo swojej płci, dokoła którego mają się ukształtować i zaokrąglać ich pośladki, piersi, łona i biodra, i uda. Rozpoczął się teraz okres zakończony później ową katastrofą, z której panna Rosa wyszła tak odmieniona, że zgodziła się poślubić tego kogoś, kogo nauczyła się w dzieciństwie uważać za ludojada. To nie była wolta charakteru: charakter jej się nie zmienił. Nawet jej postępowanie nie zmieniło się ani trochę. Nawet gdyby Charles Bon nie został zabity, chyba i tak wcześniej czy później po śmierci ojca przeniosłaby się do Setki Sutpena, a skoro już raz by się tam znalazła, mieszkałaby tam prawdopodobnie aż do śmierci. Tylko, że gdyby Bon żył i ożenił się z Judith i gdyby Henry nie przepadł bez wieści, przeniosłaby się do Setki Sutpena wtedy, gdy uznałaby za stosowne, i mieszkałaby u rodziny zmarłej siostry wyłącznie jako ciotka, którą istotnie przecież była. Nie charakter jej się zmienił, chociaż mogłoby tak być w ciągu tych mniej więcej sześciu lat, kiedy rzeczywiście nie widywała Sutpena, a już jeżeli nie w ciągu całych sześciu lat, to z pewnością w ciągu tych czterech lat wojny, wypełnionych dla niej potajemnym nocnym dostarczaniem żywności ojcu kryjącemu się na strychu przed żandarmerią wojsk konfederackich. W tym samym czasie pisała jednak poezje o heroizmie tychże samych żołnierzy, przed którymi krył się ojciec i którzy pewnie by go zastrzelili albo powiesili bez sądu, gdyby go tylko znaleźli - przy czym tak się złożyło, że jednym z nich, i to jednym z najlepszych, był ludojad jej dzieciństwa (wrócił z pochwałą za męstwo wypisaną własnoręcznie przez generała Lee). I nie twarz panny Rosy się zmieniła. Do Setki Sutpena, żeby tam już mieszkać do końca życia, panna Rosa przyjechała z tą samą twarzą, z którą kiedyś siedziała przy stole naprzeciwko Sutpena i o której on też, podobnie jak panna Rosa o jego twarzy, nie potrafiłby powiedzieć, ani ile razy ją widział, ani kiedy, ani gdzie, chociaż nie dlatego, żeby mu stała ciągle przed oczami, ale dlatego, że prawdopodobnie nigdy nie przyjrzał jej się choćby na tyle, żeby ją opisać w dziesięć minut po odwróceniu od niej spojrzenia. Więc i twarz panny Rosy się nie zmieniła - już nie dziewczynka, a kobieta, nadal patrzyła na Sutpena z tym samym posępnym, zimnym skupieniem. Otóż na początku owego okresu przed katastrofą panna Rosa chociaż samego Sutpena nie miała widzieć przez długie lata, częściej niż kiedykolwiek przedtem widywała siostrę i siostrzenicę. Ellen była teraz u szczytu tego, co ciotka by nazwała jej odstępstwem. Mogłoby się wydawać, że Ellen nie tylko najspokojniej w świecie pogodziła się ze swoim życiem i małżeństwem, ale że istotnie jest z niego dumna. Rozkwitła przepysznie, jak gdyby Los, zamiast dać jej normalne babie lato, w którym powinna rozkwitać stopniowo, po czym powoli, z wdziękiem więdnąć przez lat sześć czy osiem, wtłoczył od razu jej najpełniejszy rozkwit w okres lat trzech czy czterech, chcąc może wynagrodzić jej w ten sposób to, co miało nastąpić później, czy też może doprowadzić do porządku księgi handlowe, uregulować rachunek podpisany imieniem Losu przez jego żonę, Naturę. Ellen zbliżała się do czterdziestki, pulchna i bez zmarszczek. Cerę miała tak świeżą, jak gdyby wszelkie możliwe ślady przeżyć, widoczne na twarzy w epoce przed zniknięciem ciotki, zostały przez następne lata niezakłóconego, krzepnącego spokoju ciała całkowicie usunięte spomiędzy kości i skóry, spomiędzy sumy doświadczenia i koperty, która sumę doświadczeń zawiera