Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
A więc jestem gotów do wykonywania wszelkich usług i rozkazów mojej żonusi, stawiam się na każde jej skinienie, nie odstępowanie od niej na krok jeden. Gdy jednak ten miesiąc miodowy, liczący 31 dni, się skończy: Meniuś do swojej dawnej pracy powraca, a Nioniuś zaczyna swoją pracę nową Wieczorami zaś będziemy sobie wzajemnie opowiadali, gdzie kto był, co jak robił. I tak mijały nam dnie, miesiące i lata. Po obiedzie odbyliśmy mały przegląd gospodarczy, a więc park, folwark, skąd pokazałem z daleka poprzez lasek sosnowy rektyfikację już w ruchu, wracaliśmy zaś gościńcem koło gorzelni, zaszliśmy jesz . cze do cieplarni w ogrodzie owocowym. A gdy zmrok już zapadł, zasiedliśmy w ulubionym saloniku zielonym na otomanie, gdzie najmilsze spędzaliśmy zwykle chwile. Gdy Grzegorz wnosił zapalo ne już lampy, najczęściej czytałem głośno, siedząc w głębokim fo telu, moja zaś Najmilsza siedziała z drugiej strony pod lampą z kwintną robótką w ręku. Wielką rozrywką i przyjemnością była czta przywożona z Kopcewicz codziennie. Zaprenumero ostatnio w Warszawie: jedną gazetę codzienną, "WędroW 1 "Wędrowiec" - ilustrowany tygodnik, wychodził w Warszawie w laW 1863-1906. Awangardowe poglądy na sztukę głosił w nim Stanisław tration"2. Rodzice moi sporo też pism codziennych, tygodni-" ' U§i miesięczników otrzymywali, a biblioteka obfita w dawne k°w z każdym rokiem bogatsza się stawała przez nabywanie dzieł ^Zie ściowych j ws2yStkich nowości. Toteż materiału do czytania ^-ar brakło. Poczta prawie codziennie przynosiła list z Tołkacze-nl-C z codziennie też zwykle żonuś mój zdawał o sobie relację ma- ml Następnego dnia w czasie obiadu dowiedziałem się, że Rucio czkami sam \^ez furmana przyjechał z Bryniewa wprost do rek-rdlkacji i po konferencji odbytej z kierownikiem Lukstenkiem od-^chał z powrotem do siebie. Zły byłem, że do nas nie zaszedł na ' obiad. Widocznie nie chciał przeszkadzać młodym w zaledwie rozpoczętym miesiącu miodowym. Natomiast następnego dnia mieliśmy pierwszą wizytę. Był to pan Aleksander Lenkiewicz, nasz sąsiad, jeśli można nazwać sąsiedztwem majątek Dąbrowę, do którego od nas się jechało z Kop-cewicz koleją do stacji Ptycz, a następnie około 15 km końmi. Przyjechał pan Lenkiewicz z partią spirytusu ze swojej gorzelni do rektyfikacji dereszewickiej. Wymawialiśmy, że nie zaszedł do nas na obiad, daliśmy mu więc coś na prędce do przegryzienia; bardzo był rozmowny i wyglądał ciekaw poznania nowej dereszewickiej Pani, o której niewątpliwie już wszystkie szczegóły spostrzeżone kursowały szeroko od domu do domu w okolicy Dąbrowy. Z Aleksandrem Lenkiewiczem bardzo zbliżyliśmy się w latach następnych. Przyjeżdżał do nas często na polowania, wiosną na głuszce oraz w zimie na grubszego zwierza, ja zaś z Kuciem dojeżdżaliśmy też w zimie do Dąbrowy, gdzie Lenkiewicz miał piękne polowanie na rysie i wilki. Następnego dnia po wczesnym obiedzie pojechaliśmy sankami parą koni do Bryniewa, by odwiedzić Rucia, a równocześnie zrobić mu wymówkę, że nie raczył do nas wstąpić. Żonuś mój najmilszy włożył szykowny swój czarny kostium wiedeński, tak bardzo twarzowy. Zastaliśmy w Bryniewie już Lelę, która we dwa dni po Ru-ciu ze swoją najcenniejszą Józia, panną służącą i opiekunką, z Warszawy wróciła. Lela bardzo miła była dla swojej nowej bratowej, z czego ogromnie serce moje się radowało. Ja z Ruciem zwykle pod rękę lub częściej jeszcze obaj z ramionami wzajemnie założonymi na ramionach drugiego chodziliśmy wzdłuż i z powrotem po salonie, gawędząc o tym, co się stało lub co powinno było się stać w przeróżnych działach gospodarstwa rolnego i leśnego. Oznajmiłem Rucio-wj> że zamierzam znacznie skrócić mój miesiąc miodowy i stanę wkrótce do wspólnej z nim pracy. Ruciowie mieli wybornego kucharza, Kowalewskiego, brata ,i Ulusttrtion" - najpoczytniejszy tygodnik francuski. Przynosił w formie do-"ow grane w Paryżu sztuki teatralne. ..,. , ,,."., - A V ' "wnicwicz, Nad Prypeci?... mlecznego Leli, toteż spożyliśmy kolację palce lizać i bardzo no w mroźną księżycową noc wyciągniętym kłusem wracaliśmy ( naszej miłej chałupki. W drodze powrotnej nuciliśmy podśpiewu v jąć przeróżne melodie, przeważnie operowe, nagrane na wałkach gramofonowych, świeżo przez Rucia nabytych w Warszawie. W ciągu następnych dni codziennie bądź przed południem, lub 210 . też po obiedzie wyjeżdżaliśmy do folwarków Paulinowa i Łopczy lub też woziłem moją Maleńką saneczkami objazdowymi przez za' marzniętą Prypeć na łąki zarzeczne, skąd codziennie setki sań zwoziło siano do stodół dworskich, lub też ludność miejscowa własne siano wiozła do odnośnych wsi. Ciekawy był to widok i bardzo charakterystyczny dla naszego kraju poleskiego, położonego wśród rzek i rozległych błot. Bardzo prędko musieliśmy się rozstać z kamerdynerem moim Grzegorzem, rozpuścił się bardzo i dostał manii wielkości, zrobił poza tym szkodę, dziurawiąc szczotką parawanik kartowy w salonie. Na skutek mojego listu Klosia przysłała mi z Warszawy starszego kamerdynera Jana, który długo u nas służył. Miał dwie wady i jedną zaletę. Lubił butelkę z kieliszkiem i wówczas bywał bardzo rozmowny, poza tym miał wadę w strunach głosowych, odzywał się chrypiąc, przezwany więc został przez Moroza "Chryplak". Do zalet jego zaś można było zaliczyć amatorstwo, przechodzące w pasję i umiejętność grzybobrania. W odpowiedniej porze roku o zmroku już był w lesie, przed moim wstaniem był już z powrotem z koszem pełnym przepięknych borowików lub rydzów. Toteż prawie codziennie miewaliśmy grzyby w obiedzie lub na kolację. Musieliśmy się również rozstać z przysłanym nam z Mińska kucharzem Izaakiem, który okazał się bardzo słabym w swoim fachu