Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Zatrute jego koncepty były tej natury, iż mogły zaszkodzić książce. Kiedy odczytywał to piękne dzieło, wszystkie dobre uczucia Lucjana obudziły się; przebiegł Paryż o północy, dotarł do mieszkania d'Artheza, ujrzał przez szyby drżący blask czystego i wstydliwego światła, które tak często oglądał ze słusznym podziwem dla szlachetnej wytrwałości tego prawdziwie wielkiego człowieka; nie miał sił, aby wejść na górę, stał kilka chwil na progu. Wreszcie, popchnięty przez swego dobrego anioła, zapukał, zastał d'Artheza przy książce, bez ognia. — Co się stało? — rzekł młody pisarz na widok Lucjana, przeczuwając, że mogło go sprowadzić tylko straszliwe nieszczęście. — Twoja książka jest wspaniała — wykrzyknął Lucjan z oczami pełnymi łez — a oni kazali mi ją napaść. — Biedny chłopcze, twardy jesz chleb! — rzekł d'Arthez. — Proszę cię tylko o jedną łaskę, zachowaj tajemnicę tych odwiedzin i zostaw mnie w moim piekle, przy tym warsztacie potępieńca. Nie dochodzi się może do niczego, póki najtkliwsze miejsca naszego serca nie stwardnieją w podeszwę. — Zawsze ten sam! — rzekł d'Arthez. — Czy uważasz mnie za nikczemnika? Nie, d'Arthezie, ja jestem biedne dziecko pijane miłością. I wytłumaczył mu swoje położenie. — Zobaczmyż artykuł — rzekł d'Arthez, wzruszony tym, co Lucjan powiedział o Koralii. Lucjan podał rękopis, d'Arthez przeczytał i nie mógł się wstrzymać od uśmiechu: — Cóż za fatalny użytek z talentu! — wykrzyknął. Ale umilkł widząc Lucjana w fotelu, przygniecionego prawdziwą boleścią. — Czy pozwolisz mi poprawić artykuł? Odeślę ci go jutro — podjął. — Kpiny poniżają dzieło, sumienna i poważna krytyka jest niekiedy pochwałą, potrafię uczynić twój artykuł bardziej zaszczytnym i dla ciebie, i dla mnie. Zresztą, ja sam tylko znam dobrze swoje wady! — Wstępując na skalistą górę znajduje się niekiedy owoc, aby uśmierzyć żary straszliwego pragnienia; oto właśnie taki owoc! — rzekł Lucjan, który rzucił się w ramiona d'Artheza, wypłakał się w nich i ucałował go w czoło mówiąc: — Mam uczucie, że powierzam ci moje sumienie, abyś mi je oddał kiedyś. — Uważam periodyczną skruchę za wielką obłudę — rzekł uroczyście d'Arthez — żal jest wówczas niby premia dawana złym postępkom. Skrucha jest dziewictwem, które dusza nasza winna jest Bogu; człowiek, który kaja się dwa razy w życiu, jest strasznym obłudnikiem. Lękam się, że ty widzisz w swoich aktach żalu jedynie rozgrzeszenie. Słowa te spiorunowały Lucjana, który wolnym krokiem wrócił do domu. Nazajutrz poeta zaniósł do dziennika artykuł przerobiony przez d'Artheza; ale od tego dnia trawiła go melancholia, którą nie zawsze zdołał pokryć. Kiedy wieczorem ujrzał salę Gymnase pełną, doświadczył owych straszliwych wzruszeń, jakie daje debiut w teatrze, a które zwiększyły się u niego o całą potęgę miłości. Wszystkie jego próżności były w grze, spojrzenie poety ogarniało fizjonomie, jak spojrzenie obwinionego ogarnia twarze przysięgłych i sędziów; każdy szmer przyprawiał go o dreszcz; najmniejsze wydarzenia na scenie, wejście i wyjście Koralii, najlżejsze załamanie głosu wzruszały go ponad miarę. Sztuka, w której debiutowała Koralia, była z tych, które padają, ale które podnoszą się; padła. Wchodząc na scenę Koralia nie usłyszała żadnego brawa; uderzył ją niezwykły chłód sali. Z lóż, oprócz loży Camusota, nie padł ani jeden oklask. Balkon i galerie uciszyły kupca kilkakrotnym „psst". Galerie nakazały milczenie klace, kiedy wybuchała w salwach wyraźnie przesadzonych. Martainville oklaskiwał dzielnie, obłudna zaś Floryna, Natan, Merlin towarzyszyli mu. Z chwilą gdy kurtyna zapadła ostatecznie, mnóstwo osób znalazło się w garderobie Koralii, ale tłum ten powiększył jej ból przez pociechy, jakimi ją obsypywano. Aktorka wróciła do domu w rozpaczy, a chodziło jej nie tyle o siebie, co o Lucjana. — Braulard zdradził nas — rzekł