Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Ale nie w tym problem. Kiedy ostatnio odwiedzałem te strony, łąki były pełne min. Masz dobre oczy? – Nie narzekam. To białe w zaroślach... Czy to przypadkiem nie...? – Owszem. Szkielety krów. Tyle że nie kości w krzakach, ale krzaki, które wyrosły na kościach. Podobno Serbowie puścili tędy na zwiady całe stado, a potem od razu poszli do ataku. – Ten twój Błażejski wart jest aż takiego ryzyka? – W jej pytaniu rzeczowości było więcej niż zdumienia czy wywołanej moją głupotą złości. – Nie aż takiego – wzruszyłem ramionami. – Wiem, których miejsc unikać. – Mam nadzieję. Cholernie się naszarpiesz, jeśli urwie mi nogę i będziesz mnie musiał taszczyć. – Za stary jestem na noszenie takich dużych dziewczynek. Ty zostajesz. – Idę z tobą – zapewniła spokojnie. – Wykluczone. – Są dwie możliwości – poinformowała mnie. – Albo przejdziesz, a wtedy i ja przejdę, albo nadepniesz na minę. Wtedy nie dasz rady zwlec się z tej łąki, a może nawet założyć sobie opatrunku. Lepiej, żebym była wówczas blisko ciebie. – Jasne. Nie ma lepszego środka dezynfekującego niż babskie łzy. Wybij sobie... – Nie będę płakać, jak ci coś urwie. Od tego masz Dorotę. – Zostajesz tutaj – rzuciłem twardym jak stal tonem. – Zacznij lepiej myśleć, zakichany rycerzu. Chcesz mi oszczędzić ryzyka? Proszę, mnie też się nie spieszy do robienia z Oli sieroty. Ale pomyślałeś, co będzie, jeżeli naprawdę wleziesz na minę? – Jestem saperem. Nie wlezę. A ty tu poczekasz. – No to inaczej: myślisz, że jak usłyszę huk i zobaczę cię wylatującego ślicznym łukiem w niebo, to co zrobię? Powiem „ojej” i odjadę? – Dopiero teraz poczerwieniała i prawie wykrzyczała końcówkę swego wywodu: – Ty kretynie, przecież będę musiała po ciebie biec, i to najkrótszą drogą! To nazywasz zapewnieniem kobiecie bezpieczeństwa?! W dupę sobie wsadź taką troskę! Na wszelki wypadek odstąpiłem o krok. Była nienormalna. Histeria i krzyki to naturalna reakcja kobiety na pomysły takie jak mój, ale ona nie wybuchła dlatego, że poinformowałem ją od niechcenia o wycieczce po polu minowym. Dopiero ogłaszając listę wycieczkowiczów, wytrąciłem ją z równowagi. – Muszę z nim pogadać – łagodziłem. – Nie płacę, więc trudno mi wymagać. – Przy wygłaszaniu takiej kwestii mogłaby bardziej spuścić z tonu. – Ale gdybyś znalazł chwilę i wtajemniczył mnie w swoje plany... – Plany to za mocne słowo... Naprawdę będziesz mnie ratować, jeśli...? Jej spojrzenie wystarczyło za odpowiedź. Przyniosłem po prostu apteczkę. – Mam iść po twoich śladach? – upewniła się. – Dokładnie po śladach, a nie po prostu po śladach. Jasne? – Skwapliwie pokiwała głową. – I cztery kroki za mną. W trawie nie pozostaną odciski stóp, więc musisz zapamiętywać miejsca. – Jeszcze jedno kiwnięcie. – Jesteś rąbnięta, wiesz? Posłała mi leciutki uśmiech. Podniosłem z ziemi upatrzony wcześniej kij i ruszyłem bez pośpiechu. – Większość min ma w sobie choć odrobinę metalu – mówiłem cicho. – Statystycznie biorąc, większość można dzięki temu znaleźć za pomocą wykrywacza. Błażejski to saper, a Jeżynowa Górka ma na stanie wykrywacz indukcyjny i resztę sprzętu. To pierwszy powód. Może uda mi się coś wypożyczyć. – Idziemy przez pole minowe, by pożyczyć sprzęt do przechodzenia przez pole minowe? – upewniła się. – Wiem, jak to brzmi. Ale to tutaj to najmniej groźny rodzaj pola minowego. – Miło słyszeć – zakpiła. Bała się, ale jej strachowi daleko było do paraliżującego. Szedłem powoli, stawiając długie kroki. Od czasu do czasu zatrzymywałem się i za pomocą kija sprawdzałem zbyt bujne kępy traw. – Pewnie ci się to nie przyda... – Mówiłem tak, jak chodziłem, czyli swego rodzaju krótkimi skokami, przerywając za każdym razem, gdy zaczynałem się przemieszczać. – Na takiej patelni trzymaj się miejsc odsłoniętych i położonych wyżej. Minuje się te kawałki przedpola, których nie można ostrzelać. Nigdy nie wchodź do rowów, niecek i temu podobnych. A na polu uważaj na druty odciągowe, a nie na to, co pod ziemią. Jedna mina odłamkowa może położyć pół drużyny, a reaguje na szerokości parunastu metrów. Zatrzymałem się przy kupce krowich kości. Leżały w głębokim leju. Zakląłem bezgłośnie i obejrzałem się przez ramię. Jovanka, zgodnie z zaleceniem, stała w szerokim wykroku równe cztery kroki za mną. Wyglądała dość zabawnie, ale nie było mi do śmiechu. – To nie moździerz – powiedziałem trochę za cicho. – Widzisz tę dziurę? Ktoś zakopał minę przeciwpancerną, ale dał zapalnik od przeciwpiechotnej. Krowy nie są aż tak ciężkie... – Czyli nie tylko na druty musimy uważać – podsumowała. – Nie tylko. – Odczekałem chwilę. – W razie czego wracaj po śladach