Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
— Od dwóch dni nie miałem fajki. Zaczynam wariować. — Już to dawno zrobiłeś — powiedział zimno Young- blood. — Nie rób teraz sam z siebie balona. Dawno temu powinni cię wziąć na leczenie. A teraz spadaj, nudzisz mnie. Takiemu, jak Brady, nie trzeba było wiele. Chavasse przeszedł właśnie do końca stołu, by wziąć parę nitów i odwracając się dostrzegł kątem oka jego twarz, wykrzywioną niepohamowaną wściekłością. Brady pochwycił długi pilnik o wąskim końcu, ostry jak sztylet i zamachnął się nim nad głową, gotowy ugodzić w nie osłonięte plecy Youngblooda. Nie było czasu na żadne ostrzeżenia — Chavasse porwał młotek i cisnął nim z całej siły. Brady dostał prosto w klatkę piersiową, krzyknął z bólu i zataczając się do tyłu, upuścił pilnik. Youngblood odwrócił się błyskawicznie, zauważył pilnik, młotek i wyraz twarzy Brady'ego, a gdy spojrzał na Chavasse'a, jego oczy były zimne jak stal. Podniósł pilnik i wyciągnął do niego rękę. — To twoje, Jack? Brady stał, gapiąc się na niego, aż pot wystąpił mu na twarz. Nagle złapał wózek i odszedł, pchając go w pośpiechu. Praca nie osłabła, hałas utrzymywał się nadal na tym samym poziomie, a jednak w tej części hali nie było ani jednego człowieka, którego uwagi uszedłby ten incydent. Chavasse dostrzegł dwie rzeczy: lekkie kiwnięcie głową Youngblooda do Nevinsona, wysokiego, potężnie zbudowanego Szkota po drugiej stronie hali, oraz nadejście Meadowsa, jednego z klawiszy. 62 — Co się tu dzieje? — zapytał strażnik. — Nic, panie Meadows — odparł Youngblood. — Wszyscy pracujemy tu jak pszczółki. Meadows był młody i niedawno wyszedł z wojska, a ciemny meszek nad górną wargą świadczył wyraźnie, że rozpaczliwie usiłował wyglądać na więcej lat, niż miał w rzeczywistości. Odwrócił się do Chavasse'a, który stał przy końcu warsztatowego stołu z rękami na biodrach. Meadows nigdy nie awansował powyżej stopnia kaprala i uwielbiał eks-kapitanów, którym powinęła się noga. — A tobie, Drummond, wydaje się, że co masz robić, u diabla, co? — spytał. — Wiem, że nie podoba ci się wcale myśl, żeby pobrudzić sobie trochę te twoje bielutkie rączki, ale robota tutaj ma właśnie nauczyć cię pracy fizycznej. Youngblood przysunął się bardzo blisko do strażnika i powiedział miękko: — On pracuje, panie Meadows. Pracuje bardzo ciężko. A teraz, niech pan sobie pójdzie na drugi koniec hali jak grzeczny chłopiec, dobrze? Meadows posłuchał — a jedynie to się w końcu liczyło. Jego wahanie było tylko chwilowe, twarz miał całkowicie białą i najwyraźniej po prostu bal się. Nagle, z drugiego końca hali, doszedł do ich uszu krzyk przeraźliwego bólu. Meadows odwrócił się, zadowolony z pretekstu umożliwiającego mu odejście i oddalił się szybko. Wszyscy przerwali pracę, a hałas zamierał stopniowo, w miarę jak po kolei wyłączano maszyny. Nagle pojawił się idący pod ścianą Nevinson, który równocześnie wycierał ręce w jakąś przetłuszczoną szmatę. — Co się stało, Szkocie?! — zawołał Youngblood. — Jack Brady miał właśnie paskudny wypadek — odparł spokojnie Nevinson. — Wylał sobie na nogi wiadro wrzącej wody w kuźni. Youngblood spojrzał na Chavasse'a kiwając głową. — No cóż, to była duża nieostrożność z jego strony, co? 63 Chavasse nic nie odpowiedział, tylko podszedł wraz z innymi do miejsca wypadku. Brady cierpiał katusze jęcząc głośno przez cały czas, dopóki nie przybyli sanitariusze, żeby udzielić mu pierwszej pomocy i dopóki nie dostał zastrzyku. Leżał, wijąc się z bólu, a gdy brali go na nosze, jego brzydka twarz była cała zlana potem. Kiedy go podnosili, jęknął jeszcze raz, po czym stracił przytomność. Trudno jednak było czuć dla niego litość — naruszył kodeks honorowy społeczności, w której żył i wymierzono mu sprawiedliwość wedle obowiązujących tu, swoistych reguł. Zbiegło się więcej klawiszy, w tym również Atkinson, który walił pałką w stół. — Wracajcie wszyscy do pracy! — odwrócił się do Meadow-sa. — Za godzinę chcę mieć pański raport na biurku, panie Meadows. Przyślę tu kogoś, żeby pana zastąpił. — Ruszył do drzwi, ale zatrzymał się jeszcze. — Po drodze może pan wziąć ze sobą Drummonda — czeka na niego siostra. Ostatni czwartek miesiąca był regulaminowym dniem odwiedzin, toteż kiedy dyżurny funkcjonariusz wprowadził Chavas-se'a do głównego hallu, było tam już dość tłoczno. Wzdłuż ścian rozciągał się rząd kabin, a w każdej z nich siedzieli, naprzeciwko siebie, więzień i odwiedzający, rozmawiając przez mikrofony, oddzieleni szybą ze zbrojonego szkła. Wprowadzono Chavasse'a do jednej z kabin, gdzie czekał niecierpliwie, słysząc po obu stronach niezrozumiałą mieszaninę głosów, aż w końcu drzwi naprzeciwko otworzyły się i weszła Jean Frazer. Miała na sobie białą bluzkę i gustowny dwuczęściowy kostium tweedowy z plisowaną spódnicą. Dziwne, ale nigdy przedtem nie zdawał sobie sprawy, jak atrakcyjną była naprawdę kobietą. Przygotowany starannie okolicznościowy uśmiech zbladł na jej twarzy, kiedy opadła na krzesło ustawione dokładnie naprzeciw niego. 64 — Paul, co oni ci zrobili? Z powodu wzmacniacza jej głos był trochę zniekształcony Uśmiechnął się. — Czy wyglądam aż tak źle? — Nie uwierzyłabym, że to możliwe, gdybym nie widziała Narastająca wściekłość zmieniła mu glos, który stał się ostrzejszy niż zwykle. Wybuchnął. — Na miłość boską, Jean, a ty myślisz, że jak tutaj jest? Nie jestem Paulem Chavasse, który w dzień gra swoją rolę, a na noc idzie do domu