Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Podczaszyna słuchała pochwał, ale widać było że te ją nie poruszały wcale, w innym razie byłaby je przyjęła jak najmilszą woń dla siebie — ale teraz — W moim smutnym wdowim stanie, odparła po cichu, z wyrazem głębokiego rozżalenia—szukać musiałam jakiejś pociechy, otaczając się tem co mnie przynajmniej odurzyć i rozerwać mogło; wiele też uczyniło się dla syna, którego zawczasu chciałam oswoić ze światem, w jakim go widzieć pragnę. Nie wychowałam go wcale po polsku, ledwie umie ten język, a co do sposobu myślenia, obejścia się, wyobrażeń, mogę W. K. Mości zaręczyć, że i w Paryżu z nim bym się nie powstydziła. Wiele mi w tem dopomógł Labe Poinsot. — Kiedy tak, ten Labe dobrze się sobie nazywa... przerwał biskup dowcipując; król się nieco uśmiechnął. — W istocie, rzekł, właśnie to wzbudza admiracyą moją, że tu nic nie widzę polskiego, że gdyby nie zima zaglądająca przez okno, sądziłbym się jeszcze w salonie pani Geoffrin. Ale nie te to już czasy! Dodał spuszczając oczy Poniatowski. Powoli do pokoju w którym podczaszyna, król i biskup prowadzili rozmowę, zaczęli się wciskać i inni biesiadnicy. Komarzewski jedną ręką dopijając kielicha za drzwiami, drugą dobywał zegarka jakby chciał przypomnieć zbliżoną godzinę wyjazdu—bo powozy już oczekiwały. Przemówiono coś jeszcze, ten i ów skorzystał z ostatniej chwili, by grubo osolony łaciną, a zdawna wysmażony wypalić królowi komplement; nareszcie poczęto się ruszać, a Stanisław August zbliżył się do gospodyni by ją pożegnać. Jakim tam ona wzrokiem rzuciła na odjeżdżającego, który unikał jej wejrzenia, ostatnią z sobą unosząc nadzieję, tego opisać niepodobna. Wtem król skinął, i rozkazał sobie podać pudełko, które starosta Piaseczyński przyniósł z drugiego pokoju na srebrnej tacy. — Pozwól pani, rzekł z uśmiechem do podczaszynej, bym zawdzięczając jej, i dar tego arcydzieła Corregia, i jej niedorównaną gościnność, postarał się pozostać czemkolwiek w tem miejscu, bodaj maleńką i nic nieznaczącą pamiątką. Wstyd mi za mój dar tak ubogi i wcale nie królewski, ale serce co go ofiaruje, wylane dla ich domu, może mu cokolwiek przydać ceny. To mówiąc, z otwartego pudełka Stanisław dobył przepyszne kolje z kameów starożytnych i z pełnym galanteryi ukłonem, podał je pani podczaszynie. Ona słuchała słów jego ze spuszczonemi o czyma, z których dobrze że łza nie wytrysła — zniżyła się przyjmując pamiątkę i dowód łaski J. K. Mości, ale na podziękowanie zaledwie słów kilka znalazła. Król rzucił okiem szukając widocznie Alfiera i rozkazał mu się przybliżyć. — Kawalerze, odezwał się biorąc z rąk biskupa przygotowany już order Ś. Stanisława i wkładając go na młodego chłopca zarumienionego z radości jak dojrzała wiśnia, daję ci to jako pamiątkę i zachętę dla służenia tronowi i ojczyźnie. — Nie zasłużyłem jeszcze N. Panie, klękając i całując rękę królewską, przebąknął Alfier. — Ale nie wątpię że zasłużysz, krew poczciwa nie kłamie, będziesz godnym W.... i Ordyńskich, co daj Boże! — Amen! Dołożył biskup. — A teraz mości panowie, zawołał Poniatowski podany biorąc kapelusik — komu w drogę temu czas; choć nie miło to zaczarowane opuścić ustronie, przecież potrzeba, żelazna woła konieczność. — Bo inaczej na nocleg w K...... nie staniemy, dodał Komarzewski, gdyż już dochodzi jedenasta... Wszyscy ruszyli się przeprowadzić króla, a ślachta z cześnikiem Styrpejko rzuciła się do koni, chcąc mu towarzyszyć do granic powiatu lub dalej nawet, konwojując powozy. Ktoś tam jeszcze miał w zanadrzu przygotowaną mowę pożegnalną. W ganku powtórzyły się podziękowania, komplementa, kielichy, wiwaty, okrzyki, ukłony i z hałasem wielkim ruszyła w ostatku królewska karoca lipową aleją, szeregiem zgromadzonego znów ludu. Podczaszyna znikła natychmiast z ganku i pobiegła do swego pokoju, gdzie na nią smutek i boleść czekały, Alfier odprowadzał króla ze ślachtą. X. Powiedzmy teraz słów kilka o rodzinie Ordyńskich i osobach ją składających, któreśmy tylko zdaleka dotąd widzieli. Rodzina ta należała do szczupłej liczby bojarsko-szlacheckich, prawie książęcych familij na Rusi, które tu już panowanie polskie zastało w znaczeniu i powadze. Herb jej, Brama obozowa, podobnie jak wiele innych ruskich, złożony z kilku lasek, które poźniej heraldykom naszym podobało się przezwać strzałami, klamrami, literami, bramami, podobny był do widywanych dziś jeszcze po starych cmentarzyskach Wołynia i Podola grobowych znamion, które niewątpliwie wszystkim czysto rusinskim herbom dały początek. Były to widać godła gmin i ich wodzów, równie na chorągwiach ich jak na mogiłach używane, które pó- źniej stały się znamieniem ślacheckiem