Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
A ten znów Leon ciągle jest sługą zmarłego cesarza, a niegdyś bardzo gorliwie sciągał dla niego podatki. - Wiem, wiem - przerwał Bruno - brat Rudolf wielce mu był w tym pomocny. - Może właśnie dlatego gniew ludu w Rimini skierował się przeciw mnichowi Rudolfowi - zatroskał się brat Stratus. - Nic nie pomogło, że gdy po niego przyszli, brat Rudolf skrył się w świętym przybytku. Ludzie zaślepieni gniewem, opętani przez złego ducha, wywlekli go z kościoła, choć schronił się u samego ołtarza świętego Gaudentego. - Biedak! - zakrzyknął Bruno, ale do zasłonięcia twarzy i skamienienia niemal ze zgrozy zmusiły go dopiero dalsze słowa Stratusa: - Wywlekli mnicha Rudolfa z kościoła, a nie poprzestali na zwykłym zabiciu. Najpierw odcięli mu ręce i ramiona, potem stopy i golenie, wreszcie rozszarpali ciało tego biedaka na kawałki. Jak psy, jak psy... Zapanowało milczenie, tylko po chwili z kąta celi dobiegł szept Bezpryma, bezbłędnie naśladującego wymowę brata Stratusa: - Ut canes, ut canes... - O Boże - jęknął Bruno i jakby się w nim przerwała jakaś tama, zaczął mówić: - Znałem go... mnicha Rudolfa. Niedawno odwiedził mnie tu w celi. Przy tym stole wspólnie spożywaliśmy chleb i rybę. Drogi był memu sercu brat Rudolf. A ponieważ i ja nie ostatnie w jego sercu zajmowałem miejsce, łudziłem się, że zdołam odwieść myśli brata Rudolfa od marności tego świata i skierować do Boga, tylko do Boga... Nie zdążyłem. - Złe czasy przyszły na tych, co miłowali zmarłego cesarza. Życie cało człowieka, czyż nie jest bojowaniem, jak mówi księga Hioba? - Tak - przytaknął Bruno z zadumą - i powinno się o tym stale pamiętać. Bo i tych, co dziś są między nami, zabiera nagła śmierć. A my, widząc, nie przerażamy się, ale w pożałowania godny sposób miłujemy to niepewne życie i jego gorzką słodycz posiadania znikomych rzeczy. Tak miłujemy, jakbyśmy nigdy nie mieli się z tym światem rozstać. - Ojciec święty Sylwester Drugi wrócił do Rzymu, ale nielekkie ma życie - odezwał się nagle brat Stratus. - Dlaczego? - zapytał Bruno. Stratus spojrzał ukradkiem na Bezpryma i powiedział prędko półgłosem: - Chce, byś przybył do Rzymu. Czeka na ciebie. Bruno dopiero teraz zrozumiał, dlaczego brat Stratus zjawił się niespodziewanie w pustelni. Posłaniec śpieszył się z powrotem i mimo namów Brunona nie chciał zostać na noc w Pereum. Bruno odprowadził brata Stratusa i wrócił do swojej celi. Zastał w niej Bezpryma. Chłopiec spał zwinięty jak kot na dawnej pryczy Benedykta. Bruno uśmiechnął się wyrozumiale. Nie miał serca budzić i kazać mu odejść w tę deszczową noc. Nakrył Bezpryma derką i z przyjemnością słuchał dziecięco jeszcze sapliwego oddechu. Potem położył się na swojej pryczy i usiłował zasnąć. Ale sen nie kleił jego powiek. Jednostajnie niezmienne padanie deszczu zwykle działało na niego jak matczyna kołysanka, ale przecież nie dzisiaj, nie dzisiaj... Zbyt wiele rzeczy przyszło do niego z odległego świata, z dawnego życia. Sprawy zda się stopniałe, zszarzałe, odsuwane wielomiesięczną bezmyślnością i upadkiem ducha stanęły oto przed nim z nową ostrością. Wszystko ożyło. Pierwszy silniejszy powiew wiatru przyniósł wspomnienie słów brata Stratusa: "Złe czasy przyszły na tych, co miłowali zmarłego cesarza". Bruno aż siadł na posłaniu. Zaiste, złe. Oto zginął zamordowany skrytobójczo serdeczny druh Ottona margrabia Ekkehard. A zamach na Bolesława? Strach pomyśleć. Iluż to ludzi w samym orszaku cesarza słyszało, jak Otto mówił o Bolesławie: "Tak mógłby wyglądać Bóg Ojciec, zanim stworzył świat i narobił sobie kłopotów". Iluż ludzi w całej Germanii wiedziało, że cesarz miłował polskiego księcia. Niektórzy nawet znali tę tajemną prawdę, że widział w Bolesławie swego następcę na tronie imperium. Wszystko to musiał wiedzieć także nowy król niemiecki i tępił rywali. Dlatego ten zamach. A tu? W Italii? W mieście Rimini? Lud podburzony przez nie wiedzieć kogo morduje w okropny sposób zwyczajnego mnicha, który tylko popierał wiernego sługę Ottona. Bruno nagle złapał się na tym, że przemawia półgłosem do siebie, tłumaczy samemu sobie: - Nie możesz tu dłużej siedzieć, Brunonie. Dosyć zwlekania. Trzeba ruszać w drogę. Pomyśl, tamci już zginęli, może przyjść kolej i na ciebie. Nie zliczyć ludzi w Italii i w Germanii, którzy wiedzą, jaką przyjaźnią obdarzał cię cesarz Otto. Cóż cię chroni tu, w Pereum? Bagniska? Żadna to przeszkoda dla dobrze opłaconych skrytobójców. Czy nie lepiej ci będzie umrzeć w kraju pogan, głosząc Słowo Chrystusowe? Po cóż ginąć tutaj, tak bezowocnie? Możesz przecież w każdej chwili zostać zamordowany w swojej ustronnej celce. - Z kim rozmawiasz, bracie? - usłyszał rozespany głos Bezpryma. - Och, z nikim! Śpij - odparł trochę niecierpliwie. Położył się znowu na posłaniu, nasłuchiwał czy chłopiec usypia. I wtedy spłynął na niego sen. Ledwie zamknął powieki, ujrzał równinę. Wyglądała inaczej niż zwykle; jakby patrzył na nią z góry. Była lekko zamglona, szara. I ujrzał samego siebie kroczącego po równinie między dwoma lasami. I usłyszał swój głos śpiewający ulubiony psalm cesarza Ottona. Będziesz po żmijach bezpiecznie gniewliwych I po padalcach deptał niecierpliwych. Na lwa srogiego bez obawy siędziesz I na ogromnym smoku jeździć będziesz. Słuchaj, co mówi Pani Ten patrzący z góry Bruno uśmiechnął się i zapadł w głęboki sen, już bez majaków. Rano poprosił Romualda o spowiedź. Na jej zakończenie usłyszał słowa: - Pomnij, synu... Kapłan Boży nie może być narzędziem w rękach możnych tego świata. I dokądkolwiek zaprowadzi cię Opatrzność, jedno pamiętaj: jesteś sługą Chrystusa, a nie księcia, króla, czy nawet cesarza. Nie pragniesz ziemskich zaszczytów i nikt cię nimi nie przekupi. Dotąd możesz służyć ziemskiemu władcy, dopóki on nie czyni nic przeciw Chrystusowi. I jeszcze chciałem ci rzec, że zły kapłan i zły biskup łatwo staje się narzędziem w rękach szatana. A zła może uczynić tyle, co sam szatan. To także pamiętaj, synu, gdziekolwiek będziesz. A do pokuty, którą ci zadam, dodaj jeszcze własną. W pewnej chwili sam poznasz, jaka być powinna. Bo oto nowa przed tobą otwiera się droga. Bardzo ci na niej potrzebna pomoc z niebios. Potem, kiedy już przyjmiesz Ciało Chrystusa, będziemy razem błagać Pana Wszechświata, by cię zawsze prowadził swoją ścieżką. W najbliższą niedzielę Hezych jak zwykle odwiedził Brunona w pustelni. Dowiedział się, że za dwa dni wyruszają w drogę do Rzymu. Droga do Rzymu Najprzykrzejsze wspomnienie, jakie wyniósł z Pereum, to było pożegnanie Bezpryma. Chłopiec nie chciał rozstać się z Brunonem. Żegnał go z rozpaczą, jak niegdyś odchodzącego Benedykta. Spazmatycznym ruchem objął nogi Brunona i łkał. Młody zakonnik pocieszał, jak umiał, tłumaczył, uspokajał. Wszystko pod surowym, dziwnie niechętnym wzrokiem Romualda