They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

— Dobrze się spisałeś. Powiem ci, dlaczego wydałam takie rozkazy. Mój brat… — powiedziała zduszonym głosem i urwała. Gubernator pochylił głowę w zwyczajowym geście szacunku dla zmarłego monarchy. — Król Vendhyi padł ofiarą czarów. Poprzysięgłam, że poświęcę życie, by ukarać jego morderców. Umierając, naprowadził mnie na ślad, za którym poszłam. Przeczytałam Księgę ze Skelos i rozmawiałam z bezimiennymi pustelnikami z jaskiń Jhelai. Dowiedziałam się, jak i przez kogo został zamordowany. Zrobili to Czarni Wróżbici z Góry Yimsha. — Asuro! — szepnął pobladły Czunder Szan. Przeszyła go wzrokiem. — Boisz się ich? — Kto się ich nie obawia, Wasza Wysokość? — odparł. — To demony żyjące w bezludnych górach za przełęczą Zaibar. Jednak legendy mówią, że oni rzadko wtrącają się w sprawy zwykłych śmiertelników. — Nie wiem, dlaczego zabili mojego brata — powiedziała — ale przysięgłam na ołtarzu Asury, że ich zniszczę! Potrzebuję pomocy górali. Bez nich kszatrijaska armia nigdy nie dotrze na Yimshę. — Tak — mruknął Czunder Szan. — To szczera prawda. Musielibyśmy walczyć o każdą piędź ziemi, a górale zrzucaliby na nas głazy z każdego wzniesienia i podrzynali nam gardła w każdej dolinie. Niegdyś Turańczycy przedarli się przez Himelię, lecz ilu z nich powróciło do Khurusunu? Niewielu z tych, którzy uszli kszatrijaskim mieczom, kiedy król, twój brat, rozbił ich jazdę nad rzeką Dżumda, znów ujrzało Sekunderam. — Zatem muszę podporządkować sobie nadgraniczne plemiona — powiedziała. — Ludzi, którzy znają drogę na Yimshę… — Ale oni obawiają się Czarnych Wróżbitów i unikają tej przeklętej góry — przerwał jej gubernator. — Czy ich wódz, Conan, też się boi Wróżbitów? — spytała. — No, jeżeli o tym mowa — mruknął gubernator — to wątpię, czy istnieje coś, czego ten wcielony diabeł się boi. — Tak też mi mówiono. A więc to on jest człowiekiem, o którego mi chodzi. Pragnie uwolnić swych siedmiu ludzi. Bardzo dobrze; ceną za to będą głowy Czarnych Wróżbitów! Ostatnie słowa wypowiedziała głosem przepojonym nienawiścią, a jej ręce mimowolnie zacisnęły się w pięści. Stojąc z dumnie uniesioną głową i falującymi piersiami wyglądała jak uosobienie pasji. Gubernator ponownie przyklęknął, wiedząc w swojej mądrości, że kobieta miotana taką burzą uczuć jest równie niebezpieczna dla wszystkich wokół, jak rozdrażniona kobra. — Będzie tak, jak Wasza Wysokość sobie życzy — rzekł, a kiedy ochłonęła trochę, wstał i odważył się wypowiedzieć słowa ostrzeżenia: — Nie mogę przewidzieć, co uczyni Conan. Górale zawsze byli niespokojni, a mam powody, by wierzyć, że turańscy emisariusze podżegają ich do napadów na nasze ziemie. Jak Wasza Wysokość wie, Turańczycy założyli na północy Sekunderam i inne miasta, chociaż górskie plemiona wciąż nie są podbite. Król Yezdigerd od dawna pożądliwie spogląda na południe i być może zamierza osiągnąć zdradą to, czego nie udało mu się dokonać siłą. Przyszło mi na myśl, że ten Conan może być jednym z jego szpiegów. — Zobaczymy — odparła. — Jeżeli miłuje swoich ludzi, zjawi się o świcie pod bramą, by rokować. Spędzę tę noc w fortecy. Przyjechałam do Peszchauri w przebraniu, a moją świtę ulokowałam w gospodzie, nie w pałacu. Oprócz nich tylko ty wiesz o moim przybyciu. — Odprowadzę Waszą Wysokość na kwaterę — powiedział gubernator. Kiedy wyszli na korytarz, skinął na stojącego przed drzwiami wartownika, który oddawszy honory ruszył za nimi. Przed gabinetem czekała też dworka, zawoalowana tak samo jak jej pani. Cała czwórka poszła szerokim, krętym korytarzem, oświetlonym płomieniami kopcących pochodni. Dotarli do pomieszczeń przeznaczonych dla wizytujących notabli — głównie generałów i wicekrólów, bo dotychczas nikt z królewskiej rodziny nie zaszczycił jeszcze fortecy swą obecnością. Czunder Szan miał niepokojące wrażenie, że pomieszczenie nie jest odpowiednie dla tak wysoko postawionej osobistości jak Devi, i chociaż starała się, by w jej obecności czuł się swobodnie, był zadowolony, gdy go odprawiła. Wyszedł, kłaniając się nisko. Całą służbę, jaka była w forcie, wezwał, by zatroszczyła się o gościa i — chociaż nie zdradził, kim jest przybyła — postawił przed jej drzwiami oddział oszczepników, a wśród nich wojownika, który pilnował jego własnej komnaty. Zaaferowany, zapomniał zastąpić go innym żołnierzem. Nie minęła długa chwila od odejścia gubernatora, gdy Yasmina przypomniała sobie o pewnej sprawie, którą chciała z nim przedyskutować. Chodziło o niejakiego Kerima Szacha, szlachcica z Iranistanu, który przed przybyciem na dwór w Ayodhyi mieszkał przez jakiś czas w Peszchauri. Niejasne podejrzenia co do tego człowieka podsyciła jego obecność w Peszchauri. Yasmina zastanawiała się, czy Kerim Szach nie śledził jej od Ayodhyi. Będąc rzeczywiście niezwykłą Devi, nie wezwała gubernatora do siebie, lecz wyszła na korytarz i pospieszyła do jego gabinetu. Czunder Szan wszedłszy do pokoju, zamknął drzwi i zbliżył się do stołu. Wziął list, który napisał był do wazama, i podarł go na kawałki. Zaledwie skończył, usłyszał cichy szmer na parapecie za oknem. Podniósł wzrok i na tle rozgwieżdżonego nieba dostrzegł niewyraźną sylwetkę. Do komnaty wskoczył jakiś człowiek. W świetle kaganka błysnęło długie ostrze. — Sza! — ostrzegł go głos. — Nie rób hałasu, bo wyślę diabłu wspólnika! Gubernator opuścił rękę wyciągniętą po leżący na stole miecz. Znał straszliwą szybkość górali i zręczność, z jaką posługiwali się zaibarskimi kindżałami. Napastnik był wysokim mężczyzną, silnie zbudowanym i zwinnym zarazem. Miał na sobie strój górala, lecz jego posępne rysy i płonące niebieskie oczy nie pasowały do ubioru. Czunder Szan nigdy nie widział kogoś takiego; intruz z pewnością nie należał do żadnej ze wschodnich ras — musiał być barbarzyńcą z dalekiego Zachodu. Jednak jego zachowanie zdradzało naturę równie dziką i nieposkromioną, jak natura długowłosych górali zamieszkujących wyżyny Gulistanu. — Przychodzisz po nocy jak złodziej — skomentował gubernator, odzyskując trochę pewności siebie, chociaż pamiętał, że w zasięgu głosu nie ma strażników. Jednak góral nie mógł o tym wiedzieć. — Wdrapałem się na mur bastionu — warknął intruz. — Wartownik w samą porę wystawił głowę nad blanki, tak że mogłem w nią stuknąć rękojeścią kindżału. — Jesteś Conan? — A któż by inny? Wysyłałeś wieści, że chcesz, abym przybył i paktował z tobą. No więc, na Croma, przybyłem! Trzymaj się z dala od stołu albo wypruję ci flaki! — Chcę tylko usiąść — odparł gubernator, ostrożnie opadając na fotel z kości słoniowej, który odsunął od stołu