They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Nie wszystko jest jeszcze stracone. Mój plan... — ...jest dobry i zanim powiesz następne słowo, powta- rzam, że się zgadzam. Przygotuj spotkanie z tym człowiekiem i zaproponuj mu układ. Ale najpierw zajmiesz się inną sprawą. Między brwiami Nan Ho pojawiła się zmarszczka. Widać było, że nie ma pojęcia, o co chodzi T'angowi. — Inna sprawa, Chieh Hsia? Li Yuan rozejrzał się wokół, wskazując na ciche, surowe wnętrza. — Puste komnaty, mistrzu Nan. Muszę wypełnić moje puste komnaty. Najwyższy czas, bym znowu miał żonę. Idąc długim korytarzem prowadzącym do jego gabinetu, Nan Ho rozmyślał nad tym problemem. Po śmierci żon Li Yuana nie naciskał go w sprawie nowego małżeństwa, wie- dząc, jak bardzo młody T'ang cierpi po swej stracie. Ostatnio jednak coraz częściej się zastanawiał, czy nie powinien poru- szyć tego tematu. Mieć tylko jednego syna — to niebezpieczna słabość. Ale mieć pięciu lub sześciu... Kiedy wielkie drzwi otworzyły się przed nim, strzelił pal- cami, wzywając swojego pierwszego sekretarza. — Hu Ch'ang, przynieś mi Księgę Smoka i Feniksa. I we- zwij tu Pi Kunga. Muszę z nim natychmiast porozmawiać. Usiadł w swoim fotelu, rozmyślając o tych ~ wszystkich naglących sprawach, którymi musiał się jeszcze zająć. Od dnia, w którym Li Yuan przekazał mu władzę, miał bardzo mało czasu dla siebie. Fatalnie zaniedbał swoją rodzinę. Jego żona i dzieci nie widziały go od... jak długo? Tydzień. Popatrzył na leżące na biurku wielkie stosy oficjalnych dokumentów, po czym przyciągnął do siebie jedną z grubych teczek. Było to podanie o przyznanie obywatelstwa, które czytał przed naradą u T'anga. Otworzył teczkę, sięgnął po swoją pieczęć i nasą- czywszy ją tuszem, przyłożył u dołu formularza. Oderwał papier, przełożył go na pulpit ze sprawami załat- wionymi i popatrzył z uwagą na błyszczący odcisk pieczęci. Już. To takie proste. Teraz musi jedynie przygotować spot- kanie. Wyjął z szuflady kartkę, zanurzył pędzelek w tuszu i z nietypowym dla siebie pośpiechem zaczął pisać zaproszenia. — Dziś w nocy... — wymruczał pod nosem w chwili, gdy do gabinetu wrócił Hu Ch'ang z ogromną księgą w rękach. — Słucham, Ekscelencjo? — Hu Ch'ang zatrzymał się na środku pokoju, patrząc pytająco na swego przełożonego. — Och, nic takiego, Hu Ch'ang. Po prostu mówiłem coś do siebie. — Aha... — Unikając jego wzroku, Hu Ch'ang podszedł do biurka i stanął, czekając, aż Nan Ho zrobi na nim miejsce dla wielkiej księgi. Kiedy pierwszy sekretarz położył ją na blacie, Nan Ho uniósł głowę i spojrzał na niego. — Upłynęło już trochę lat, prawda? Czy rozumiesz, co to oznacza? Hu Ch'ang zarumienił się. — Czy to, że zamierzasz wziąć sobie drugą żonę, Eks- celencjo? Nan Ho lekko się pochylił. — Nie. Ja... — Ale sam pomysł nie był taki zły. Może Nan Tsing ucieszyłaby się z towarzystwa młodszej kobiety? I może on także poczułby się lepiej, mając w swoim łóżku nową żonę? Popatrzył na księgę i przesunął palcami po inkrustacji w kształcie smoka i feniksa nałożonej na czerwony aksamit okładki. Pokiwał głową. Tak, to zupełnie nie najgorszy pomysł. — To nie ja potrzebuję żony, ale nasz pan. — Wielki Tang... on chce się znowu ożenić? — Tak, Hu Ch'ang. A naszym zadaniem, naszym świę- tym zadaniem, jest wybranie mu partnerki na całe życie. Ma to być kobieta rozumna, poważna i silna. Atrakcyjna, ale nie piękna. — Nie piękna, Ekscelencjo? Nie rozumiem... Nan Ho otworzył księgę i spojrzał na wizerunek pierwszej z wielu twarzy znajdujących się w środku — twarzy wszyst- kich niezamężnych księżniczek z Rodzin Mniejszych — po czym znowu popatrzył na Hu Ch'anga. __Piękno przemija... Inne zalety... one wraz z upływem czasu stają się coraz większe. Jeśli wielki Tang będzie pragnął piękna, możemy znaleźć tuzin służek, by ogrzewały mu łoże i utrzymywa- ły uśmiech na jego twarzy. Ale żona... żona, to ktoś zupełnie inny. —Roześmiał się. —Żona jest jak dobry kanclerz, prawda? * * * Dwie godziny później, gdy rozesłano już do sześciu młodych książąt oficjalne zaproszenia na naradę w pałacu Nan Ho, kanclerz rozsiadł się wygodnie, czując, po raz pierwszy od dłuższego czasu, przypływ optymizmu. Ostatnio coraz częściej miewał wrażenie, że ciężar odpowiedzialności za rządzenie tym ogromnym Miastem wręcz go miażdży. W innym czasie może uznałby to zadanie za coś satysfakcjonującego, fascynu- jącego, ale w obecnych warunkach przypominało to raczej pracę nadzorcy tam w czasie powodzi. Jedyne, co mógł zrobić, to ograniczyć zniszczenia i uratować jedno lub dwa pola. Sprawy wyglądały źle — gorzej niż kiedykolwiek — i w głębi serca nie uważał się za sternika jakieś wielkiej społecznej przemiany, ale raczej za nadzorcę procesu upadku. Rozległo się stukanie do drzwi. Chwilę później do pokoju wszedł wysoki, szczupły mężczyzna