They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Jeden uruchomi drugi. — Mógłbyś przeciąć przewody przy zegarze. Rozbroić oba zapalniki naraz. Geronimo potrząsnął głową. — Zegar podłączono tylko do jednego — powiedział. — Jest zbyt wiele drutów, żeby powiedzieć, do którego. — Cholera. Odkąd rozbrajam bomby, w życiu nie widziałem • czegoś takiego. — To naśladowca — stwierdził Geronimo. — Widziałem już taką konstrukcję. — Gdzie? — Takie bomby podrzucali niemieccy terroryści z ugrupowania Baader-Meinhoff. Na początku lat siedemdziesiątych. — Jak je rozbrajano? — spytał Dumane. — Z tego, co wiem, nikt nie zdołał ich rozbroić — powiedział Geronimo. — Za to niemiecka policja zabiła wszystkich członków grupy. — Dlaczego my nie zrobimy czegoś takiego? — mruknął Dumane. Geronimo popatrzył na zegar, na którym pozostało tylko sześć minut, i wyciągnął małe kombinerki. Otarł pot znad górnej wargi i z czoła, po czym odetchnął głęboko. — Jak duży obszar ewakuowaliście? — spytał, przekładając kombinerki do prawej ręki. — Trzy budynki po każdej stronie — oparł Dumane. — Ani w mieszkaniach, ani w sklepach nie ma nikogo. — To dobry moment, żebyś i ty się ulotnił. — Geronimo popatrzył na niego znacząco. -— Na wypadek, gdybym coś spieprzył. — Ty samolubny sukinsynu — uśmiechnął się Dumane. — Zależy ci tylko na sławie. No cóż, szefie* mam złe nowiny. Będziesz się musiał podzielić tą bombą. — Najpierw przetnę niebieskie druty — oznajmił Geronimo. — Dlaczego niebieskie? — Przeczucie mi to podpowiada. Jeśli nie wylecimy w po* wietrze, oddzielę fiolki z nitrogliceryną od zegara i usunę js z urządzenia. — Będę musiał je gdzieś włożyć. — Dumane rozejrzał dookoła. — Gdzieś, gdzie się nie poruszą. — Na ołtarzu może być kielich — powiedział Geronimo. Pewnie na tyle duży, żeby pomieścić fiolki. — Mówiłem ci kiedyś, że nienawidzę bomb? — Porucznik Dumane wyczołgał się spod organów. — Wziąłem tę cholern? robotę tylko dlatego, że wmówili mi, że to czasowe przeniesienie Dziesięć pieprzonych lat później wciąż tu tkwię i czekam, ai wynalazek jakiegoś psychola rozerwie mnie na kawałki. — Mówiłem ci kiedyś, że uwielbiam bomby? — odparł Geronimo, bardziej do siebie niż Dumane'a. — Tylko ja i mechanizm. Nie można pokonać bomby. Można ją tylko powstrzymać, Aż do następnego razu. Geronimo ujął w kombinerki pierwszą część niebieskich przewodów, odczekał chwilę, po czym je rozciął. Obok niego leżał Dumane, z rękami na kielichu i oczyma utkwionymi w bombie. — Dwa zestawy czerwonych, dwa niebieskich, dwa białych — mruknął Dumane. — Pieprzony George Michael Cohan. — To nie niebieskie — oznajmił Geronimo. — Teraz rozetnę białe. — Kolejne przeczucie? — Muszę to zrobić. Chyba że wolisz, żebym zaczął od czerwonych. — Ty decydujesz, G — odparł Dumane. Geronimo ujął w kombinerki długi biały przewód. Ręka męż-j czyzny była pewna, a wzrok spokojny. Całe napięcie tkwiłoi wewnątrz niego, w zakończeniach nerwowych. Serce biło mu w tak szaleńczym tempie, iż miał wrażenie, że lada chwila wyskoczy z piersi. Przeciął biały przewód i wstrzymał oddech. — To czerwony — oznajmił. — Tam jest główne połączenie. Kiedy podam ci fiolki z nitrogliceryną, zabierz je do furgonetki. Spotkamy się na zewnątrz. — No widzisz, znowu usiłujesz się mnie pozbyć. Mimo że na zegarze pozostały niecałe trzy minuty, Geronimo popatrzył na dowódcę i uśmiechnął się do niego. — Powierzam ci najtrudniejsze zadanie — powiedział. — Nie cierpię nitrogliceryny. Denerwuje mnie. — Postaram się nie potknąć na schodach — oznajmił Dumane. — Gotowy? — spytał Geronimo, kładąc sobie kombinerki na piersi i sięgając po pierwszą buteleczkę z nitrogliceryną. — Nie. — Dumane odłożył wieko kielicha i objął go mocno rękoma. — Ale nie przeszkadzaj sobie. Ręce Geronima nie drżały, gdy wskazującymi palcami wyjmował buteleczkę wielkości naparstka. Nie odrywając wzroku od mechanizmu, podał ją Dumane'owi. Porucznik ujął buteleczkę jedną dłonią, powoli włożył ją do kielicha i czekał na następną. Geronimo wziął w ręce kolejną buteleczkę, wyciągnął ją do połowy z przegródki i nagle znieruchomiał. Do dna buteleczki przymocowano cienki miedziany drucik. Jego drugi koniec połączony był z zegarem, który zaczął tykać w chwili, w której mężczyzna dotknął buteleczki. — Cholera! — zaklął, niemalże upuszczając buteleczkę. — Pieprzony spryciarz. — Boże, nie pozwól, żebym to ja zrobił coś nie tak — wyszeptał Dumane. — Ta cała bomba to podpucha. Wszystko jest tutaj, w tej buteleczce z nitrogliceryną. Cała reszta to gówno. Tylko jedna butelka, jeden zapalnik i cały dynamit. — Ile mamy czasu? — Zdążymy, jeśli będziemy mieli szczęście. — Geronimo trzymał buteleczkę między oboma palcami wskazującymi i patrzył, jak czas na zegarze skurczył się do czterdziestu pięciu sekund. — Przetnij przewód — zażądał Dumane. — To jedyny m żliwy ruch. — To ruch, który powinienem zrobić — odparł Geronim — Wszystko, co zrobiłem, powinienem był zrobić. — A czego nie powinieneś robić? — spytał Dumane. — Al1 nie mów, nie chcę tego wiedzieć. Na zegarze pozostało trzydzieści sekund. Geronimo czuł, jak puls rozsadza mu żyły w przegubach. Poi spływał mu z czoła do oczu, mącąc wzrok. Mężczyzna odetchną: powoli i przełknął ślinę. Gardło miał suche jak pieprz. Objął buteleczkę jeszcze dwoma palcami, zacieśnił uścisk i czekał, a: na zegarze pozostanie jedynie dziesięć sekund. — Jesteś pewien, G?*— spytał Dumane i zazgrzytał zębami, wciąż mocno trzymając kielich z nitrogliceryną. Geronimo wyciągnął z przegródki buteleczkę z nitrogliceryną. Szarpnięcie wyrwało i nitroglicerynę, i połączone z nią laski dynamitu. W ciemnym i pustym kościele zapanowała całkowita cisza. Zegar zatrzymał się na sześciu sekundach. — Ściągnij kawalerię, szefie. — Geronimo oparł mokrą gło-i wę o zimny marmur posadzki. — Skończyliśmy. — Dziwna prośba — zauważył Dumane, wyciągając głowęi spod organów. — Przecież jesteś Indianinem. — To indiański humor — odparł Geronimo. — Działa bez pudła. Włożył buteleczkę z nitrogliceryną do przegródki, rozpiął kamizelkę i skrzyżował ręce na piersiach. Jego palce znalazły medalion i ścisnęły go,przez mokrą i zimną koszulę. Geronimo zamknął oczy i zmówił w duszy dziękczynną modlitwę do swojego boga, który pozwolił mu ocalić świątynię innego bóstwa. Wiele razy jeździł do Arizony, do ludzi z plemienia swojej matki. Mieli własne obyczaje, których on usiłował się nauczyć. Geronimo siedział ze skrzyżowanymi nogami w wielkim namiocie naprzeciwko starca w kurtce z króliczej skóry. Między 72 nimi płonął ogień, rzucając na twarze mężczyzn czerwonawą poświatę. Starzec palił tytoń w cienkiej, drewnianej fajce i pił kawę z czarnego popękanego kubka. Na zewnątrz namiotu padał gęsty śnieg. — Chcesz zapalić? — zapytał starszy człowiek beznamiętnym tonem. — Wystarczy mi kawa — odparł Geronimo. Płomienie odbijały się w jego źrenicach jak płonące zapałki. — Masz zmęczoną twarz — zauważył starzec. Koniec fajki tkwił w jego ustach, oczy zaś wpatrywały się w jakieś odległy, nieokreślony punkt. — Jesteś zbyt młody, żeby czuć się tak staro jak ja