Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Dan McCook. Nikt się nie odezwał, toteż po chwili zapukałem znowu. — Ojcze Antonie, śpisz? Nikt nie odpowiadał. Ostrożnie nacisnąłem klamkę. Drzwi nie były zamknięte, więc popchnąłem je i spojrzałem w ciemności zalegające sypialnię. Pachniało tam naftaliną i jakimś mentolowym specyfikiem, którym kapłan prawdopodobnie nacierał się na noc. Po jednej stronie stała wysoka mahoniowa szafa, po drugiej komoda, a nad nią wisiał duży hebanowy krucyfiks z Chrystusem z kości słoniowej. Naprzeciwko, tuż przy ścianie, stało dębowe łóżko ojca Antona. Dostrzegłem bladą dłoń na kapie i białe włosy na poduszce. Przeszedłem bezgłośnie po wytartym dywaniku i stanąłem metr czy dwa na wprost śpiącego. Choć był obrócony do mnie tyłem, wydawało mi się, że wszystko jest w porządku. Zaczynałem już podejrzewać, że dokuczają mi tylko nocne zwidy i brak snu. — Ojcze? — wyszeptałem. Kapłan nie poruszył się, nie obrócił się ku mnie. — Tak? — ozwał się jednak. Mocniej ścisnąłem świecznik. Wydawało mi się, że to odezwał się ojciec Anton, choć nie byłem tego taki pewien. W rozbrzmiewającym głosie wyczułem jakąś oschłość, a także tę sardoniczną nutę, którą już znałem. Podszedłem bliżej do łóżka, by się nachylić i zajrzeć staremu kapłanowi w twarz. — Ojcze Antonie? Czy to wy? Kapłan zawahał się sekundę, po czym uniósł się z posłania w taki sposób, jakby podciągały go niewidzialne sznurki. Zwrócił się ku mnie, oczy miał szklane, a siwą czuprynę w nieładzie. — Co się stało? Dlaczego pan mnie budzi? — odezwał się tym samym nienaturalnym głosem. Czułem, że coś jest nie w porządku, straszliwie nie w porządku. Dziwny był sposób, w jaki ojciec Anton siedział w tej swojej białej nocnej koszuli, jak gdyby nie obowiązywała go siła ciążenia, jak gdyby absolutnie nic go nie podtrzymywało. I na dodatek ta reakcja, spokojna, lecz nieprzyjemna. W niczym nie przypominał roztrzepanego starego kapłana. Wydawał mi się niezwykle opanowany, a jego oczy obserwowały mnie tak, jakby należały do kogoś innego. Cofnąłem się kilka kroków. — Chyba się pomyliłem — powiedziałem. — Tylko zły sen, to wszystko. — Pan się boi — rzekł. — Widzę, że pan się boi. A czemuż to? — To nic — powiedziałem. — Chyba się nie wyspałem, i tyle. Już wracam do siebie na górę… — Wcale nie musi pan iść. Nie chce pan porozmawiać? O tej porze nocy jestem bardzo samotny, a pan nie? Twarz ojca Antona była na wskroś biała. Poruszał szczęką mechanicznie sztywno niczym kukła brzuchomówcy. Gdy tak z nim rozmawiałem, miałem wrażenie, że patrzę na źle zdubbingowany film. — No tak — odezwałem się. — Wolałbym jednak sobie pójść. W każdym razie dziękuję. Ojciec Anton uniósł rękę. — Nie wolno panu iść. — Obrócił sztywno głowę w kierunku drzwi, które same okręciły się na zawiasach i zamknęły bezgłośnie. Uniosłem świecznik. — No, no — pogroził mi ojciec Anton. — Po co ta wojowniczość. Przecież możemy się zaprzyjaźnić. Możemy sobie nawzajem pomóc. — Wcale nie jesteś ojcem Antonem — odezwałem się cicho. Kapłan zaśmiał się nagle, odrzucając głowę w tył w geście, który mnie przeraził. — Oczywiście, że nim jestem. A kogóż to przypominam? — Nie wiem. Ale nie jesteś ojcem Antonem. Siedź tam lepiej, ja się stąd wynoszę, i nic mnie przed tym nie powstrzyma. — Dlaczego miałbym cię zatrzymywać? — powiedział ojciec Anton. — Jesteś dobrym i prawym człowiekiem, Pomogłeś mi się wydostać, więc teraz ja tobie pomogę. Dygotałem, jakbym miał zapalenie płuc. Wciąż trzymałem nad głową świecznik i cofałem się ku drzwiom. — Tylko trzymaj się z dala ode mnie — ostrzegłem. Ojciec Anton dziwacznie wzruszył ramionami. — Niech mnie pan źle nie zrozumie, monsieur. — Świetnie rozumiem. Nie wiem, czym jesteś ani co usiłujesz osiągnąć, ale trzymaj się z dala. Oczy kapłana zalśniły. — Wiesz, jeżeli nie odnajdziemy tamtych dwunastu, możemy mieć straszliwe kłopoty. — Jakich tamtych dwunastu? — Dwunastu braci. Wiesz, że jest nas trzynastu. Przecież ci powiedziałem. Trzynastu. Tak długo byliśmy rozdzieleni, że teraz znowu musimy być razem. Nadal się cofałem, ledwie powłócząc nogami. — Nie wiesz, gdzie są? — zapytałem. Ojciec Anton zakołysał się. Potem podniósł na mnie swe dziwne oczy i powiedział: — Ukryto ich. Zaszyto i zapieczętowano jak poprzednio. Jedynie mnie z nimi nie zabrano. A teraz musisz mi pomóc ich odnaleźć. Ty i dziewczyna, razem. Dziewczyna jest nam potrzebna. Potrząsnąłem głową jak paralityk. — Nie mam zamiaru pomagać ci w czymkolwiek. Wynoszę się stąd, idę po . pomoc. Ojciec Anton wystawił jedną drgającą nogę spod pościeli, potem drugą. Wstał niepewnie. Ramiona zwisały mu u boków. Wyszczerzył do mnie zęby. Przez mgnienie oka wydawało mi się, że z ust wysunął mu się wąski, ciemny ozór, rozdwojony jak u węża, ale wnet go schował, i nie wiedziałem, czy przywidziało mi się, czy nie. — Będziemy musieli odszukać wielebnego Taylora w Anglii — powiedział ojciec Anton cichym, szeleszczącym głosem. — Potem będziemy musieli dowiedzieć się, gdzie Amerykanie ukryli pozostałych braci. Mój pan, Adramelech, będzie głęboko zadowolony, mogę cię zapewnić. Wynagrodzi cię tak, jak nigdy dotąd nie wynagrodził nikogo na ziemi. Możesz otrzymać niepojęte bogactwa. Możesz mieć władzę tysiąca. Możesz spędzić lata na zaspokajaniu wszelkich żądz — spożywać najlepsze jadła, pić najprzedniejsze wina, posiąść każdą kobietę, współżyć z kimkolwiek lub czymkolwiek zechcesz, twoja witalność zaś stanie się nieograniczona. Nie wiedziałem, co mam mówić i robić. Wydawało mi się, że coś całkowicie opętało ojca Antona. Ale czy tak stało się w istocie? Może był to tylko atak nerwowy wywołany nocnymi koszmarami? Może kapłan wziął na noc zbyt wiele pigułek nasercowych czy też za dużo wypił. Nie wierzyłem, patrząc na tego stareńkiego, ledwo trzymającego się na nogach księdza, że rozmawiam z diabłem. Ojciec Anton niepewnie postąpił krok w moją stronę. Cofnąłem się znowu. — Ojcze — odezwałem się. — Ojciec jest chory. Niech się ojciec położy na chwilę, a ja wezwę lekarza. — Chory? — zasyczał. — Nie jestem chory. Jestem wolny. — Nie waż się zbliżać! Jeżeli podejdziesz bliżej, będę musiał uderzyć, a wcale tego nie chcę. — Bawisz mnie — zaszeptał ksiądz. — Ale nigdy nic długo mnie nie bawi. Ojciec Anton nie był zabawny. Na szczęście nie miał wiele sił. Ten, kto w nas wierzy, o wiele łatwiej się poddaje, niż ten, co w nas nie wierzy. — Opętałeś ojca Antona? Opętałeś go? — Można tak powiedzieć. — To znaczy? Ojciec Anton jeszcze się przybliżył. — Opętanie to jest raczej czymś fizycznym niż psychicznym