Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Spojrzała mu otwarcie w oczy. — Nie, w pierwszej chwili, nie wydawał mi się pan sympatyczny. Usłyszałem, że pan jest bratem panny Rittberg, to mi wystarczyło. To pierwsze niekorzystne wrażenie minęło jednak bardzo szybko. Gdy zaczęłam rozmawiać z panem, zrozumiałam, że pan nie ma nic wspólnego z panną Rittberg. — Tak, chwała Bogu! Nie biorę pani za złe, że w pierwszej chwili wydałem się pani niemiły. Cieszę się, że pani zmieniła zdanie. — Gdyby było inaczej, nie przechadzałabym się z panem po ogrodzie. — Dziękuję pani — rzekł ciepło. — Cieszę się ogromnie, że poznałem panią. Gdybym sam nie miał macochy, nie umiałbym może postawić się w takim położeniu. Wiem z własnego doświadczenia, jak to boli, gdy obca osoba stara się rozdzielić nas z najdroższymi, najbliższymi ludźmi. Mnie spotkało jednak większe nieszczęście... Moja biedna matka doczekała się za życia, że inna kobieta odebrała jej serce męża. To stało się przyczyną jej przedwczesnej śmierci. Berti spojrzała z przerażeniem w jego posępną bladą twarz i serdecz- nie współczuła mu. 45 — O Boże, jakie to straszne! Panna Rittberg jest na pewno podobna do swojej matki. I ona byłaby zdolna złamać komuś życie! Nie może już wyrządzić krzywdy mojej matce, lecz na pewno postara się odebrać mi serce ojca. Czuję to z bolesną pewnością — zawołała Berti, ogromnie wzburzona. — Spodziewam się, że się to jej nie uda. Niech pani się jednak strzeże Lindy. Z takimi kobietami, jak ona i moja macocha, uczciwy człowiek nie da sobie rady. Gdyby pani potrzebowała pomocy lub opieki — nie wiem przecież jak się przedstawia położenie pani — wtedy proszę pamiętać o mnie. Zjawię się na każde wezwanie. Podała mu rękę. — Wątpię, czy opieka będzie mi potrzebna, lecz w każdym razie dziękuję panu. Jestem panu ogromnie wdzięczna za tyle dobroci. — Niech pani nie dziękuje za to, co było potrzebą mego serca. A na wszelki wypadek proszę zapamiętać mój adres. Listy należy adresować do majątku Neurode. — Jak długo pozostanie pan jeszcze w Dusseldorfie? — spytała Berti. — Jeszcze dwa dni. — A kiedy złoży pan memu ojcu oficjalną wizytę? Bo dzisiejsza nie liczy się przecież. — Nie wiem, czy ojciec pani zechce mnie przyjąć. Może moja przyrodnia siostra zdążyła już opisać mnie w tak czarnych barwach, że ojciec nie przyjmie mnie wcale. Już nieraz postępowała w ten sposób, przywykłem do tego. — Może tego nie uczyniła. W każdym razie powinien pan odwiedzić nowych krewnych. — Przyjdę z wielką chęcią. Gdybym jednak nie został przyjęty, lub nie zastał pani w domu, chciałbym pani na wszelki wypadek, dać dobrą radę. Czy mogę? — Naturalnie! — Pozna pani wkrótce matkę i ciotkę swojej przyszłej macochy. O pierwszej nie będę mówił, bo pod każdym względem przypomina Lindę. Za to ciotka Stefcia jest bardzo wartościowym człowiekiem. Niech się pani nie zraża jej prostym obejściem i drobnymi dziwactwami. Jest to dobra, zacna kobieta, zupełne przeciwieństwo siostry. Jej można 46 zaufać. Mówiłem z nią o pani i przyrzekła mi, że się panią zajmie. W niej znajdzie pani oddaną przyjaciółkę, nie będzie się pani czuła tak samotna. Jej może pani w zupełności zaufać. — Przyrzekam to panu, a jednocześnie dziękuję za pańskie współ- czucie i uczynność. — Niech pani mi nie dziękuje. Cieszę się, że mogłem się choć trochę .przysłużyć pani. Niestety, mogłem uczynić niewiele. W każdym razie, spadł mi kamień z serca, że udało mi się to wszystko powiedzieć. Teraz muszę już iść, nie chciałbym się spotkać z ojcem pani, bo wtedy nie będę już mógł przyjść jutro. A mam zamiar złożyć państwu wizytę jutro przed południem. Czy zastanę panią w domu? Uśmiechnęła się i spojrzała na niego. — Na pewno zastanie mnie pan. Jeszcze raz dziękuję panu za wszystko, co pan uczynił dła mnie — widzę, że naprawdę znalazłam w panu dobrego, życzliwego przyjaciela. — Niech pani, nigdy nie wątpi w to, nawet, gdyby starano się mnie przed panią oczernić. — Proszę się nie obawiać, to się nikomu nie uda. — Więc pani ufa mi bez zastrzeżeń? — Tak! Raz jeszcze pocałował ją w rękę. — Dziękuję! A więc do widzenia! Do jutra! — Do widzenia! Przystanęli w pobliżu furtki ogrodowej. Ralf podążył ku wyjściu. Berti patrzyła w ślad za nim. Śledziła wzrokiem jego wysoką postać i stwierdziła, że chód, postawa i ruchy młodego człowieka znamionują energię i siłę. Gdy doszedł do furtki, odwrócił się zdjął kapelusz i jeszcze raz ukłonił się dziewczynie. Pochyliła głowę; dwie pary oczu zabłysły i wymieniły z sobą wymowne spojrzenie. Berti, pogrążona w zadumie, poszła do domu i weszła na pierwsze piętro, gdzie znajdowały się jej pokoje. W jednym z pokoi, położonym na północ, urządziła sobie pracownię malarską. Stał tu sztalugi z rozpoczętym obrazem. Malowała go według starannie wykonanego szkicu, zrobionego podczas pobytu w Brazylii. Przedstawiał on frag- ment werandy koło domu na hacjendzie. Na werandzie oplecionej pnącymi, egzotycznymi roślinami, stał leżak. Spoczywała na nim młoda 47 kobieta, która trzymała wysoko w ramionach różowe, uśmiechnięte dziecko; wydawało się, że podaje dziecko pochylonemu ku niej mężczyźnie. Młoda, ciemnowłosa i ciemnooka kobieta, miała wiele podobień- stwa do zmarłej matki Berti, podczas gdy dziecko o złotych kędziorach przypominało dziecięce fotografie jej samej. Najlepiej jednak była wykonana podobizna pochylonego mężczyzny, który wyciągał ręce po dziecko. Był to niezmiernie udany portret ojca Berti. Tak wyglądał wtedy, gdy jeszcze nic nie dzieliło go od córki. Berti zaczęła malować z wielkim zapałem. Ta praca pochłonęła ją