Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Moja córka jest szalenie ponêtna, nieprawda¿? - Powiedzia³am mu, tatusiu - odezwa³a siê Miriella, s³odkim dzieciêcym g³osikiem. - O Mardo. - Doprawdy? Korrogly z przera¿eniem zobaczy³, jak Lemos pieœci ukryt¹ pod be¿owym jedwabiem pierœ swojej córki. Wyprê¿y³a tors, aby wzmóc nacisk jego d³oni, ale wyda³o mu siê, ¿e w wyrazie jej twarzy dostrzega pewne napiêcie. Lemos najwidoczniej zauwa¿y³ na twarzy Korrogly'ego obrzydzenie i zapyta³: - Ale nie powiedzia³aœ mu wszystkiego, prawda? - Nie powiedzia³am o mamie. On s¹dzi... - Mogê sobie wyobraziæ, co s¹dzi. Lemos wci¹¿ siê uœmiecha³, ale poza tym uœmiechem w jego szarych oczach kry³o siê coœ, co napawa³o Korrogly'ego lêkiem. - Sprawia pan wra¿enie zmieszanego - rzek³ Lemos. - Z ca³¹ pewnoœci¹ cz³owiek o pañskim doœwiadczeniu mo¿e wyobraziæ sobie mi³oœæ rodz¹c¹ siê miêdzy mê¿czyzn¹ a jego córk¹. Co prawda, spotyka siê to z potêpieniem. Ale potêpienie spo³eczne, z jakim spotykaj¹ siê takie zwi¹zki, wcale nie musi zmniejszaæ si³y tych uczuæ. W naszym przypadku sprawi³o, ¿e siêgnêliœmy do rozpaczliwych œrodków. Ostatnie fragmenty ³amig³ówki zaczê³y do siebie pasowaæ. - To nie Zemaille zabi³ pañsk¹ ¿onê, ale pan. Lemos prychn¹³ z rozbawieniem. - Mia³by pan piekielne k³opoty z udowodnieniem tego. Ale ¿eby prawdzie sta³o siê zadoœæ, przyznajê, ¿e ma pan racjê. Powiedzmy, ¿e aby... nacieszyæ siê sob¹ w pe³ni, Miriella i ja potrzebowaliœmy wiêcej prywatnoœci, któr¹ Patrycja nam uniemo¿liwia³a. Czy¿ mo¿na by³o znaleŸæ lepszego ³ajdaka, który pos³u¿y³by naszym celom ni¿ Mardo Zemaille? Wtedy œwi¹tynia by³a zawsze otwarta dla ciekawskich. Ktoœ taki jak ja móg³by niezmiernie ³atwo przekonaæ Patrycjê, ¿e by³oby zabawne odwiedziæ pewnej nocy to miejsce. - Zabi³ j¹ pan... I teraz usi³uje oskar¿yæ o jej œmieræ Marda? - Uznano, ¿e jej zgon nast¹pi³ w wyniku wypadku - odpar³ Lemos. - Nie ma potrzeby kogokolwiek oskar¿aæ. - Wtedy dostrzeg³ pan, jakie mo¿liwoœci stwarza dla pana Zemaille. - Mardo by³ s³abym cz³owiekiem obdarzonym w³adz¹. Takimi ludŸmi ³atwo manipulowaæ. Zajê³o to nieco czasu, ale wynik by³ przes¹dzony. D³oñ Lemosa przesunê³a siê ni¿ej i zaczê³a pieœciæ brzuch Mirielli. Korrogly mia³ wra¿enie, ¿e mimo pozorów jest ona w³aœciwie niewolnic¹, nie zaœ kochank¹, ¿e okazywana przez ni¹ przyjemnoœæ jest wynikiem raczej przymusu i dezorientacji. Na jej twarzy pojawi³ siê bezwolny wyraz, jakiego nie dostrzega³ w czasie, kiedy o n j¹ dotyka³. - Nie s¹dzê, czy we w³aœciwy sposób wyrazi³em ju¿ panu moj¹ wdziêcznoœæ - ci¹gn¹³ dalej Lemos. - Gdyby nie pan, móg³bym w dalszym ci¹gu przebywaæ w Almintrze. Jestem na zawsze pañskim d³u¿nikiem. Korrogly wci¹¿ patrzy³ na niego, niepewny, jak ma post¹piæ. - Byæ mo¿e, zastanawia siê pan, dlaczego jestem z panem tak szczery - rzek³ Lemos. - Doprawdy, nie ma w tym ¿adnej tajemnicy. Jest pan upartym cz³owiekiem, panie Korrogly. ¯ywiê do pana wiele szacunku. Kiedy tylko znajdzie siê pan na tropie, a zdajê sobie sprawê, ¿e od jakiegoœ czasu z³apa³ pan trop, bêdzie pan nim d¹¿y³ dopóty, dopóki nie dowie siê wszystkiego. Domyœla³em siê, ¿e prêdzej czy póŸniej bêdziemy musieli odegraæ tê scenê. Móg³bym kazaæ pana zabiæ, ale jak ju¿ powiedzia³em, jestem panu wdziêczny i wolê pozwoliæ panu ¿yæ. Wydaje mi siê, ¿e w ¿aden sposób nie zdo³a mi pan zaszkodziæ. Ale chcê te¿ pana ostrzec. Bêdê mia³ pana na oku. Je¿eli przyjdzie panu do g³owy sprawiaæ mi jakieœ k³opoty, bêdzie to jeden z ostatnich pañskich pomys³ów. A je¿eli pan w to w¹tpi, to proszê przemyœleæ wszystko, co pan tu dziœ us³ysza³ i uœwiadomiæ sobie, do czego jestem zdolny, co zdo³a³em dokonaæ, kiedy nie posiada³em w³adzy i wyobraziæ sobie, co mogê zrobiæ obecnie, gdy jestem potê¿ny. Czy pan mnie rozumie? - Tak - odpar³ Korrogly. - No có¿ - Lemos puœci³ Miriellê, która chwiejnym krokiem wróci³a na sofê. - Nie pozostaje mi nic innego, tylko pana po¿egnaæ. Mo¿e zechce pan znowu do nas wpaœæ? Na przyk³ad na obiad. Oczywiœcie zawsze mo¿e pan odwiedzaæ Miriellê. Ona pana lubi, naprawdê, ja zaœ nauczy³em siê nie byæ zazdrosny. Bardzo bym nie chcia³ pozbawiaæ jej tych przyjemnoœci, które pan mo¿e jej zapewniæ. Obawiam siê, ¿e to, co na moj¹ proœbê dla mnie robi³a, okaleczy³o j¹ psychicznie i mo¿e pan pozwoli jej to przezwyciê¿yæ. - Opar³ d³oñ o plecy Korrogly'ego i zacz¹³ prowadziæ go przez pokoje w kierunku drzwi wyjœciowych. - Przyjemnoœæ jest czymœ rzadkim. Nie chcia³bym nikogo jej pozbawiaæ. Kiedy zosta³em bogaty, zacz¹³em to w³aœnie pojmowaæ. I to jeszcze jeden powód, by czuæ do pana wdziêcznoœæ. A wiêc... - Otworzy³ frontowe drzwi. - ... kiedy mówi³em, ¿e to co moje, nale¿y równie¿ do pana, rozumia³em to w najg³êbszym i najbardziej intymnym sensie. Proszê korzystaæ z naszej goœcinnoœci. Zawsze. Z tymi s³owami na ustach pomacha³ mu d³oni¹ i zamkn¹³ drzwi. Korrogly znalaz³ siê w jaskrawym œwietle s³onecznym, ogarniêty uczuciem, ¿e zosta³ uwiêziony na kamiennej wysepce wœród niezbadanego morza. Kiedy zacz¹³ ju¿ zapadaæ zmierzch, Korrogly po ca³odziennym spacerze i równie d³ugich przemyœleniach znalaz³ siê wreszcie w Muzeum Henry'ego Sichiego i stan¹³ przed szklan¹ gablot¹ z zamkniêtym w niej Ojcem Kamieni. Lemos mia³ racjê - w ¿aden sposób nie zdo³a osi¹gn¹æ sprawiedliwoœci i Korrogly musi pogodziæ siê z faktem, ¿e zosta³ wykorzystany przez kogoœ bardziej nawet potwornego od Griaule'a. Najlepszym rozi¹zaniem, uzna³, by³oby opuœciæ Port Chantay i zrobiæ to mo¿liwie jak najszybciej. Mo¿liwe, ¿e Lemos wszystko co powiedzia³, mówi³ szczerze, ale równie dobrze móg³ zmieniæ zdanie i uznaæ Korrogly'ego za zagro¿enie. Ale choæ by³ w niebezpieczeñstwie, nie ono go przejmowa³o