Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Nigdy by mnie pani nie oszuka³a. - Niech pani poszuka kogoœ innego. - Wie pani, i¿ nie mogê sobie pozwoliæ na opóŸnienie. - Nic na to nie poradzê. Przykro mi - powiedzia³a Sa- rah i ruszy³a. - Gdyby naprawdê by³o pani przykro, pomog³aby mi pani. Znajdowanie cia³ nie jest przyjemne, ale wydawa³o mi siê, ¿e pani... - Przyjemne? - przerwa³a jej Sarah spiêtym tonem. - Mój Bo¿e, pani nie wie, co mówi. - Wiem, ¿e z³apanie Dona i ochrona Jane s¹ wa¿niej- sze ni¿ jakiekolwiek obiekcje, z powodu których nie chce mi pani poœwiêciæ jeszcze dnia czy dwóch. - To pani tak uwa¿a. Ma pani œwiête prawo. Ja wiem tylko tyle, ¿e muszê chroniæ mój œwiat, tak jak pani chro- ni swój. - Zamilk³a na moment i powtórzy³a: - Przykro mi. Eve przygl¹da³a siê znikaj¹cym tylnym œwiat³om d¿i- pa. Wkrótce poczujê siê lepiej - pomyœla³a z rozpaczliw¹ nadziej¹. Na razie by³a zmêczona i zniechêcona. Postano- wi³a wróciæ do domu i poszukaæ w Internecie kolejnej Sa- rah Patrick. - Rozdzia³ dwunasty Monty zaskomla³. - Zamknij siê - powiedzia³a Sarah, naciskaj¹c na gaz. - Sam nie wiesz, jak masz dobrze. Smutna. - Nic nie poradzê na to, ¿e jest smutna. Muszê myœleæ o nas. Samotna. - Wszyscy jesteœmy samotni. My nie. Wyci¹gnê³a rêkê i podrapa³a go za uchem. - Nie, my nie - szepnê³a. Monty znów zaskomla³. - Powiedzia³am: nie. Dziecko. To akurat te¿ niepokoi³o Sarah. - To nie nasza sprawa. Eve siê ni¹ zajmie. Smutna. - IdŸ spaæ. Przestañ siê mnie czepiaæ. Skoñczyliœmy. Mieliœmy szczêœcie i nie zamierzam ryzykowaæ ani jedne go dodatkowego dnia. Monty roz³o¿y³ siê na siedzeniu i opar³ ³eb na przednich ³apach. Dziecko... • - Gdzie ona jest, Mark? - spyta³ Joe. Po drugiej stronie telefonu panowa³a cisza. - Jak mnie odnalaz³eœ? - zapyta³ w koñcu Mark. - Nie by³o to ³atwe. W redakcji nie bardzo chcieli podaæ mi nowy numer twojej komórki. Zmieni³eœ go dwa dni temu. Dlaczego? - Za du¿o mam g³upich i niewa¿nych telefonów. To problem wszystkich dziennikarzy. - I wzi¹³eœ dwutygodniowy urlop. - By³em zmêczony. Postanowi³em pojechaæ na Florydê i wygrzaæ siê na s³oñcu. - Albo wiedzia³eœ, ¿e bêdê ciê szuka³. - Naprawdê, Joe, chyba sobie nie wyobra¿asz, ¿e robi³- bym to wszystko, abyœ nie móg³ siê ze mn¹ skontaktowaæ. - Owszem, wyobra¿am sobie. Gdzie jest Eve, Mark? - Sk¹d mam wiedzieæ? - Nie zna³a adresu domu opieki spo³ecznej. Dopiero po piêtnastu minutach uda³o mi siê wymusiæ ten adres na Eisley, a Eve bez trudu go odnalaz³a i zabra³a dzieciaka. Jak dwa razy dwa cztery, pad³o na ciebie. - S¹dzisz, ¿e Eisley poda³aby mi adres? - Uwa¿am, ¿e wiesz, gdzie jest pochowane ka¿de cia³o w tym mieœcie. - W tej sytuacji to kiepska przenoœnia. - Gdzie ona jest, Mark? - W³o¿y³em w tê historiê du¿o czasu i wysi³ku. Eve nie chce, ¿ebyœ wiedzia³, gdzie jest. - Znajdê j¹. - Ale bez mojej pomocy. - Nie s¹dzê. Albo znajdê j¹, albo ciebie. Wierz mi, lepiej bêdzie dla ciebie, jeœli j¹ znajdê najpierw. - Czy to groŸba, Joe? - Mo¿esz tak uwa¿aæ. Gdzie ona jest? - Powiedzmy, ¿e pod¹¿a tropem podsuniêtym jej przez Dona. - Jakim tropem? - Ja wiem, ale ty musisz sam do tego dojœæ - powie dzia³ g³adko Mark. - Nie lubiê, gdy mi ktoœ grozi, Joe - doda³ i od³o¿y³ s³uchawkê. Joe poczu³ przejmuj¹cy dreszcz. Musia³ poradziæ sobie ze strachem i skoncentrowaæ siê na odszukaniu Eve. Wy- korzystaæ Marka i wycisn¹æ z niego wszelkie informacje. Znów wykrêci³ numer Marka. ¯eby j¹ tylko znaleŸæ! Monty wy³. Sarah usiad³a gwa³townie na ³ó¿ku. To mu siê prawie nigdy nie zdarza³o. Zapali³a lampê przy ³ó¿ku i postawi³a nogi na pod³odze. Monty znów zawy³ i nagle urwa³. O Bo¿e! B³yskawicznie wyskoczy³a przed dom. - Monty? Cisza. Zapali³a œwiat³o w pokoju i znów wysz³a na dwór, zo- stawiaj¹c za sob¹ otwarte drzwi. - Monty? ¯adnego dŸwiêku. Zacisnê³a piêœci. - Monty, gdzie... Coœ le¿a³o przy misce z wod¹. Du¿y kotlet z powygryzanymi kêsami. Nigdy nie karmi³a Monty'ego czerwonym miêsem. - Nie! Pobieg³a przed siebie w ciemnoœæ. - Monty! Potknê³a siê o coœ miêkkiego. Coœ bezw³adnego, co... Proszê. Proszê, nie. - Monty! * Ktoœ bez przerwy naciska³ na klakson, rozrywaj¹c ha³asem nocny spokój