Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Uścisnął jej rękę, pocałował jaw policzek i odparł: - Nie taki znowu słynny. W dodatku nie jestem wcale pewien, czy jeszcze pracuję w „Globie”. - Naprawdę? Myślałam, że dadzą ci podwyżkę albo nawet awans. Usiedli. Rozglądając się po terminalu, Carl dostrzegł najpierw jednego, a zaraz potem drugiego eleganckiego mężczyznę, którzy usilnie udawali, że nie patrzą w ich stronę. Sandy roześmiała się, widząc jego zdziwienie. - Zauważyłeś już moich opiekunów. - Dla kogo oni pracują? - Wygląda na to, że razem jest ich czterech - odparła Sandy, wykręcając szyję, żeby zerknąć w tył. - Myślę, że jedna para jest ode mnie i pilnuje, żeby nic mi się nie stało; druga to chyba wasi ludzie, którzy z kolei chcą, żebym zdążyła na samolot. - Ścisnęła dłoń Carla. - Jakoś trudno mi uwierzyć, że niby zachodzą tu takie błyskawiczne zmiany, a zarazem stara maszyna biurokratyczna miele ludzi w swoich trybach. Przed wyborami kompletny chaos, marsze protestacyjne, McGovern może nawet wygrać, ale Bogu ducha winną dziennikarkę trzeba odesłać do Anglii. - Jesteś przeurocza, Sandy, i dużo można o tobie powiedzieć, ale nie jesteś Bogu ducha winną dziennikarką. Zarumieniła się. - Wiem, co masz na myśli; odkąd tu przyjechałam, robiłam różne rzeczy, które nie przystoją reporterowi. Ale mój kraj prosił mnie o pomoc i mu pomogłam. - Bez wątpienia. W pewnym sensie przypominasz mi ten twój kraj, wiesz? I twoją babkę; grzeczna, rozsądna, ale jak przychodzi co do czego - bezwzględna. Przez chwilę patrzyła na niego niepewnie, a potem się uśmiechnęła. - Tata przyznałby ci całkowitą rację. Mówi, że pod pewnymi względami jestem taka jak syn, którego się nie dochował. Potrafię się bez reszty skupić na osiągnięciu celu - to może być napisanie artykułu, ale równie dobrze wyświadczenie przysługi jego przyjacielowi. Ale to się zmieni. Kiedy... Kiedy zobaczyłam, jak uciekasz do lasu, poczułam się z ciebie dumna i zrozumiałam, że nie zawsze byłam wobec ciebie w porządku. Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie? - Oczywiście, że pamiętam. - Powiedziałeś coś takiego o stosunkach między naszymi krajami... Że powinny się opierać na wzajemnym szacunku, a nie na uległości i jednostronnym uzależnieniu. Obawiam się, że przez jakiś czas nieco bezmyślnie pracowałam na rzecz tych ludzi, którzy chcieliby zachować tę podległość, zależność sługi od pana; to oni chcieli wysłać spadochroniarzy na Manhattan. Cieszę się, że mi się nie powiodło. - Nie obraź się, ale i ja się cieszę. - Co teraz planujesz? - zagadnęła Sandy, starając się zmienić głos na pogodny i beztroski. Carl czuł na sobie spojrzenia jej „opiekunów”. - Jestem teraz powszechnie zauważany, że tak powiem. Kiedy ukazał się nowy „Globe”, inne gazety szybko podchwyciły tę sprawę; nawet, ,New York Times” spłodził własny materiał, zamieszczając wywiad z członkiem starego ExCommu, który zresztą potwierdził moją wersję wydarzeń. Potem zaczęły się pojawiać doniesienia o ludziach z SZ-ów, którzy upomnieli się o swoje prawa. Jednym z nich był działacz na rzecz praw człowieka, znany na początku lat sześćdziesiątych... Pastor, kaznodzieja, niejaki King. Teraz to już przypomina powódź; cenzura i ustawa o bezpieczeństwie państwowym kompletnie nie funkcjonują. To naprawdę niezwykłe i... Trudno po czymś takim wrócić do normalnej pracy i pisać o wypadku samochodowym na Storrow Drive. - Masz jeszcze swoją książkę - zauważyła Sandy. - Przeczytałam w konsulacie ten ostatni rozdział i wydaje mi się, że zgrabnie to wszystko zakończyłeś. Bardzo podobał mi się ten kawałek o generale Curtisie. Naprawdę spotkałeś go w Wietnamie? Carl przypomniał sobie upalne popołudnie w Sajgonie, kiedy to wraz z innymi doradcami wybrał się na koktailparty wieńczące długą naradę. Uczestniczyli w nim też przybyli ze Stanów generałowie. Odchodziło ostre picie i zapamiętał pewnego szczególnie zarozumiałego generała, który przechwalał się, że mógłby w jeden dzień rozwiązać problem Wietnamu, zrzucając specjalną bombę na Hanoi. Tak właśnie opisał to spotkanie w książce, w ostatnim rozdziale, który przesłał Sandy. W rozdziale, w którym ujawnił kłamstwo - kiedy widział się z Curtisem w Pensylwanii, generał twierdził, że nie warto było pakować się do Wietnamu. To kłamstwo reprezentowało całe zło, którego byli świadkami. Dość miał już kłamstw. - Naprawdę, ale ostatni rozdział i tak będę musiał poprawić. Może kiedy skończę, znajdzie się w tym kraju wydawca, który będzie miał dość odwagi, by całość wydać. - A co z naszym generałem? Carl wzruszył ramionami. - Na razie figuruje na liście zaginionych. Jego farma stoi pusta, a razem z nim zniknęło dwudziestu czy trzydziestu najbliższych przyjaciół i współpracowników. Według najświeższych plotek wyjechali daleko na Południe, może aż do Brazylii... Kto ich wie. Może i on napisze książkę, w której przedstawi własną wersję wydarzeń. Zdegustowana Sandy pokręciła głową. - Co za drań! Żeby tak z zimną krwią... - Nie - przerwał jej ostro Carl. - Tego bym nie powiedział. Popełniał błędy, za długo trzymał się władzy i wiele zła uczyniono w jego imieniu, ale... Sandy, przecież on naprawdę zakończył tę wojnę. Przyłożył rękę do jej rozpoczęcia, ale powstrzymał ją, zanim rozprzestrzeniła się na Europę i inne kontynenty. Gdyby uczciwie powiedział, co się wtedy wydarzyło, wtedy. .. Naprawdę trudno powiedzieć, co by się stało