Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Opuścił ją powoli, popatrzył w swój cynowy talerz i skinieniem przywołał najstarszą dziewczynkę. Podeszła nieśmiało. — Bierz — polecił szorstko Lothar. — Dziękuję, wujku — szepnęła. — Dankie, Oom. Zakryła talerz rąbkiem spódnicy, chowając go przed oczami innych, i pociągnęła za sobą oboje maluchów. Zniknęli między budami. Wróciła po godzinie. Talerz i łyżka były wyszorowane do połysku. — Czy Oom ma coś do prania? — spytała. — Koszulę, wszystko jedno co... Ja upiorę. Lothar otworzył plecak i podał jej brudne rzeczy swoje i Manfreda. Przyniosła je z powrotem o zachodzie słońca, pachnące mydłem karbolowym i równiutko złożone. — Przepraszam, Oom, ale nie miałam żelazka. — Jak ci na imię? — spytał nagle Manfred. Obejrzała się na niego, spłonęła rumieńcem i wbiła wzrok w ziemię. — Sarah — szepnęła. — Daj mi te dziesięć szylingów — zażądał Lothar, zapiawszy czystą koszulę. — Gdyby ktoś się dowiedział, że mam tyle forsy, poderżnęliby nam gardła — odparł gderliwie Hendrick. — Marnujesz mój czas. — To jedyne, czego mamy aż za dużo. Kiedy Lothar pchnął wahadłowe drzwi, w całym narożnym barze było tylko trzech ludzi, wliczając w to barmana. — Spokojnie dzisiaj — zagadał zamawiając piwo. Barman, szary człowieczek o mysich rzednących włosach potwierdził niezachęcającym mruknięciem. 63 — Niech pan się czegoś napije, ja stawiam — zaproponował Lothar i wyraz twarzy barmana natychmiast uległ zmianie. — Dziękuję, wezmę sobie dżin — odparł skwapliwie i poprawiając na nosie stalowe okulary sięgnął pod ladę po schowaną tam na takie okazje butelkę. Obaj wiedzieli, że jej bezbarwna zawartość to woda, a srebrny szyling powędruje prosto do kieszeni barmana. — Zdrowie! — Wypił i pochylił się nad ladą. Szyling i perspektywa następnego uczyniły go znacznie bardziej przystępnym. Pogawędzili chwilę o wszystkim i o niczym, zgodzili się, że czasy są ciężkie, a idą jeszcze cięższe, i że wszystkiemu winien jest rząd. — Od dawna pan w mieście? Chyba jeszcze pana nie widziałem. — Dopiero jeden dzień, o jeden za długo — uśmiechnął się Lothar. — Szczerze mówiąc, nie dosłyszałem pańskiego nazwiska — ciągnął barman, a usłyszawszy je, po raz pierwszy okazał prawdziwe zainteresowanie. — Hej! — zawołał w drugi koniec baru do reszty swych klientów. — Wiecie, kto to jest? Lothar De La Rey! Pamiętacie te listy gończe z nagrodą z czasów wojny? To ten facet, co tak zalazł za skórę rooinekke.— „Czerwone karki" było pogardliwym określeniem nowo przybyłych Anglików, którzy na odsłoniętej części szyi dostawali poparzeń od słońca. — Słuchajcie, to on wysadził w powietrze tamten pociąg koło Gemsbokfontein! Entuzjazm pozostałych był tak wielki, że jeden z nich zdobył się 'na wielkopański gest i postawił piwo, choć roztropnie powściągnął swą hojność i objął nią tylko Lothara. — Szukam pracy — zwierzył im się Lothar, kiedy już zawarli dozgonną przyjaźń. Wszyscy wybuchnęli śmiechem. — Słyszałem, że w H'ani dają robotę. — Gdyby tak było, musiałbym o tym coś wiedzieć — zapewnił go barman. — Co tydzień wpadają tutaj kierowcy z kopalni. — Szepniesz im za mną słówko? — spytał Lothar. — Mam lepszy pomysł. Przyjdź w poniedziałek, to poznam cię z Gerhardem Fourie, szefem transportu. To mój bliski kumpel. Będzie wiedział, jak wygląda sytuacja w kopalni. Nim nastała pora zamykania, Lothara uznano za swego i przyjęto do zamkniętego grona stałych bywalców baru na rogu. Kiedy zjawił się tam ponownie cztery dni później, barman powitał go już jak starego znajomego. — Fourie to tamten — pokazał Lotharowi. — Ten przy końcu baru. Zaraz cię przedstawię, tylko obsłużę tych facetów. Tego wieczoru ruch był znacznie większy, toteż Lothar miał dość 64 czasu, żeby przyjrzeć się kierowcy. Był to potężnie zbudowany mężczyzna w średnim wieku, z wielkim brzuchem obwisłym od codziennego wielogodzinnego siedzenia za kierownicą. Mocno już łysiał, ale zapuścił włosy nad prawym uchem, zaczesywał je na wysokie czoło i przyklejał na brylantynę. Zachowywał się rubasznie i hałaśliwie. Zarówno on jak i jego koledzy mieli zadowolone miny ludzi, którzy właśnie wykonali trudne zadanie. Nie wyglądał na człowieka dającego się łatwo wystraszyć czy zastraszyć, ale Lothar nie podjął jeszcze ostatecznej decyzji, jak do niego podejść. Barman przywołał go skinieniem głowy. — Poznaj mojego dobrego przyjaciela. Podali sobie ręce. Kierowca chciał zmienić uścisk dłoni w próbę sił, ale Lothar to przewidział i ujął go za same palce. W ten sposób Fourie nie mógł użyć całej swej siły. Przetrzymywali się wzrokiem, aż kierowca zamrugał i spróbował uwolnić dłoń. Lothar od razu ją puścił. — Napijmy się — zaproponował. — Ja stawiam. Kamień spadł mu z serca. Facet wcale nie był takim twardzielem, na jakiego pozował. Kiedy barman go przedstawił i mocno przesadzając opowiedział o kilku jego wojennych wyczynach, Fourie zaczął się niemal łasić. — Słuchaj, stary. — Odciągnął Lothara na bok i zniżył głos. — Erik mi mówił, że szukasz pracy i chciałeś się załapać w H'ani. Powiem ci prosto z mostu: możesz od razu wybić to sobie z głowy. Nic z tego nie będzie, to więcej niż pewne. Od ponad roku nie przyjęli nikogo nowego. — Wiem — skinął ponuro głową Lothar. — Od czasu, kiedy rozmawiałem z Brykiem o robocie, zdążyłem się dowiedzieć, jak naprawdę stoją sprawy w H'ani. To będzie dla was straszne. Kierowca popatrzył na niego zaniepokojony