Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Hagen już tam był. Jako pierwszy skoczył na kamienie wrogiej twierdzy, jako pierwszy wspiął się na dach i byłem pewien, że teraz też walczy w pierwszym szeregu. Wojownicy musieli zobaczyć swego przywódcę w działaniu. Wkrótce na wieży wszystko ucichło. Hagen otworzył drzwi i stojąc na progu z okrwawionym mieczem w ręku, wydawał komendy swoim ludziom: kto ma rozwinąć łańcuch z ciężkiego kołowrotu, żeby otworzyć drakkarom drogę do zatoki, kto zajmie drugą wieżę strażniczą, stojącą na końcu falochronu, a kto powinien wrócić na statki. Nie minęło nawet kilka minut, gdy łańcuch obwisł i drakkary spokojnie minęły pierwszą przeszkodę. Wioślarze mocniej napierali na wiosła; wszyscy wiedzieli, że teraz do pirsów biegną ciężkozbrojni pancerni Widrira, że szykują katapulty i balisty, że wyciągane są z piwnic ciężkie gliniane garnki z płynnym ogniem... Siedziałem nieruchomo na rufie statku. Teraz dowodził Hagen i na razie nie musiałem się wtrącać. Wszystko szło jak po maśle. Na przystani zapłonęły beczki ze smołą. Zobaczyłem miotających się ludzi, kilkudziesięciu łuczników szykowało się do powitania nas, dalej ciemniały szeregi zbitych w zwartą grupę włóczników. Niespodziewanie Hagen zakomenderował zwrot. Drakkary rozchodziły się, celując w puste, ciemne odcinki cumowisk. To było ryzykowne, ale dzięki temu wybiegający ku nam wojownicy Widrira mieli znaleźć się w kleszczach. Nasi łucznicy puścili pierwsze strzały, drakkary dopłynęły do przystani i ludzie Hagena wyskoczyli na ląd... Mój Uczeń wszystko dobrze wyliczył. Ludzie Widrira zmieszali się, zwarty szyk włóczników zasypano strzałami, z balisty wystrzelono prosto w ich gęstwę ciężki pal z ostrym, kutym końcem - ściana tarcz się rozpadła i ludzie Hagena z dzikimi okrzykami wbili się w ich szeregi. Wtedy nadciągnął jeszcze jeden oddział, posłany przez mojego Ucznia do zajęcia odległej wieży strażniczej i wojownicy Strzeżonego Królestwa nie wytrzymali - część rzuciła broń, część się rozbiegła, Hagen zaś zebrał swoją drużynę i poprowadził w głąb wyspy, gdzie na tle nieba majaczyły czarne mury niewielkiego zamku obronnego. Poszedłem za nimi. Zamek był bardzo zaniedbany. Fosy dawno nie czyszczono, mechanizm mostu zwodzonego nie zadziałał ze starości. Wprawdzie obrońcy zdołali zamknąć bramę, ale czy mogłoby to powstrzymać bywałych rębajłów, którzy mieli na swoim koncie niejedno bogate miasto Hjörwardu Zachodniego? Na niewysokie mury zarzucono sznury z hakami. Obrońcy próbowali puszczać strzały, rzucali nawet garnki z płynnym ogniem, jednak wojownicy Hagena pokonali mur od razu w pięciu miejscach. Mój Uczeń znów biegł jako pierwszy. Wkrótce potem brama została otwarta, główne siły naszego oddziału wdarły się do środka i po kilkunastu minutach już było po wszystkim. Hedinsey znalazł się w naszych rękach. Uprzedzając niezadowolenie wojowników małą zdobyczą, Hagen wyjaśnił, że pokonaliśmy dopiero pierwszą przeszkodę, a teraz należało pokonać drugą. Wszystkich ocalałych wojowników Widrira zagoniono do podziemi zamku i zamknięto. Ponieważ nie dało się nikogo zmusić do pozostania dla ochrony, odpłynęliśmy w komplecie. Cały następny dzień płynęliśmy na wiosłach do Erywagu - samotnego półwyspu, na którym wzniesiono niebieskie ściany Małej Świątyni. Kaskadowe tarasy zaczynały się tuż u przyboju, a wyżej, na plateau, wśród wymyślnie wygiętych murów kryły się cztery wejścia do świątyni, z których mogliśmy skorzystać. Wiedziałem, że jest tu co najmniej jeszcze dziesięć innych, tajnych, ale nie chciałem przedwcześnie zdradzać swojej obecności. Przybrzeżne wody Strzeżonego Królestwa prują setki dużych i małych statków; my popłynęliśmy bardziej na południe, ale i tak nie uniknęliśmy spotkania. Trzeba było się zatrzymać i przerzucić zawartość ładowni pechowego kupca do naszych, a statek zatopić. Ludzi związaliśmy i dołączyliśmy do zdobyczy. Pod wieczór wyszliśmy na brzeg w pustej i nieco dzikiej okolicy, bo w takich właśnie miejscach zwykle stawiano świątynie w Strzeżonym Królestwie. Panowała opinia, że domostwa ludzi nie są godne, by sąsiadować z majestatycznymi budowlami świątynnymi, wzniesionymi na chwałę Młodych Bogów. Długą tyralierą wojownicy Hagena ruszyli do widniejącej w oddali świątyni. Tym razem szedłem razem z nimi. Kapłani Jamerta i Jambrena mogli przywitać atakujących czymś groźniejszym niż strzały i włócznie. Widzieliśmy długie procesje pielgrzymów wlewających się do otwartych na oścież wrót. Spędzą noc na modlitwach, a rano powitają świt uroczystym nabożeństwem i hymnami. Zmierzchało. Skończył się strumień ludzi, ciężkie skrzydła wrót zamknięto. W niezliczonych oknach płonęły jasne światła, ciemność nie miała wstępu do głównych sal Świątyni Jamerta, Władcy Światła Słonecznego. Gdy mrok ostatecznie zgęstniał, Hagen ruszył z ludźmi naprzód. Wojownicy bezszelestnie skupili się w dwie grupki po obu stronach wrót, a mój Uczeń głośno zastukał. Przez dłuższy czas nic się nie działo, w końcu we wrotach uchyliło się niewielkie okienko i strażnik niezbyt uprzejmie zapytał, czy czcigodni pielgrzymi są świadomi, że spóźnili się na dzisiejszą modlitwę. Hagen zaczął prosić strażnika, by ich wpuścił, kładąc nacisk na to, że w okolicy nie ma nawet wody, nie mówiąc już o noclegu. - Nie mogę, takie jest prawo - uciął uparty odźwierny. - W takim razie choćby kilka dzbanów wody! Konamy z pragnienia! - Ech, nie powinienem... ale dobrze. Zaczekajcie... Hagen umiał być wdzięczny. Grubego strażnika, który wysunął się zza drzwi z dwoma wielkimi dzbanami wody, nie zabito, lecz ogłuszono i odciągnięto na bok. Przyniesiona woda bardzo się przydała - wojownicy ugasili pragnienie i w biegu ocierając usta, weszli do wąskiego korytarza. Z wartowni wybiegło kilku strażników świątynnych z szerokimi, zakrzywionymi klingami. Pierwszego przebił Hagen, pozostałych zabili biegnący za nim wojownicy - w milczeniu, szybko, bez hałasu - i przed nimi otworzyło się szerokie przejście prowadzące do głównych pomieszczeń, do ogromnych sal modlitewnych. Hagen skręcił w niepozorną odnogę, gdzie stromo pięły się w górę spiralne schody