Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
- Po raz pierwszy usłyszałam głos adepta. - Ale jeszcze nie jesteśmy wolni. Nie sądź, że z Zandurem można poradzić sobie równie łatwo jak z dziewczyną, którą się tak zręcznie posłużyłaś... - Nie lekceważę żadnego wroga - odparłam. - Ale pomoc jest blisko... - Ach tak! - Wyglądało na to, że zaskoczyły go moje słowa. - Więc nie przeszłyście przez bramę tylko we dwie? - Nie jestem sama - odparłam krótko, bo nie zamierzałam nic więcej powiedzieć. Hilarion był dla mnie kluczem, tak jak przedtem Ayllia, i nie ufałam mu. Tylko w obecności moich rodziców odważyłabym się postawić mu jakieś żądania, wciąż bowiem nie dawało mi spokoju pytanie: mówiono, że wielu adeptów stało się sługami Ciemności... Może Hilarion był jednak, choć lekko, skażony złem, mimo że w pełni na pewno nie należał do sił Mroku? Kiedyś uwierzyłam i zaufałam Dinzilowi, który zdawał się jednej myśli z mieszkańcami Zielonej Doliny, ba, nawet uchodził za ich przyjaciela. A przecież w końcu okazał się najstraszliwszym wrogiem. Wydawało się więc, że w tej odwiecznej wojnie po naszej stronie byli tacy, którzy tylko udawali, iż należą do sił Światła, a w istocie przyłączyli się dobrowolnie do Ciemności. Zdarza się, że w obliczu wspólnego niebezpieczeństwa nieprzyjaciele zawierają chwilowy sojusz, i mogło to być prawdziwe w tej sytuacji. Przypuśćmy, że Hilarion wróciłby z nami przez stworzoną przez siebie bramę do Escore, a później okazałoby się, że jest jednym z tych, których trzeba się obawiać? Dlatego musiałam stale mieć się na baczności, póki się nie dowiem, kim jest naprawdę - ale w jaki sposób mogłabym się o tym przekonać? Rozdział XIV Stanęliśmy teraz przed kamienną ścianą i przypomniałam sobie, że przedtem rozwarła się przede mną, a później zamknęła. Jak zdołamy wydostać się na zewnątrz, jeśli wszystko wokół kontrolują maszyny Zandura, a my nie mamy nawet broni ognistej jak jego słudzy? Niebawem tu dotrą i mogą spalić nas na popiół. Hilarion nie miał żadnych wątpliwości. Podszedł zdecydowanie do ściany. Zauważyłam, że stąpał sztywno, jakby długie uwięzienie w kryształowej kolumnie spowodowało odrętwienie i obezwładnienie jego ciała. Ale jeśli nawet mięśnie z pewnym opóźnieniem wykonywały jego rozkazy, nie wątpił w swoją Moc. Posłużył się różdżką tak jak Ayllia, przykładając czubek do linii podziału w ścianie. Poczułam wtedy, choć zachowywałam wciąż swą niezależność, silny przypływ energii, która w tym momencie od niego emanowała. Z czubka różdżki zeskoczyła niebieska iskierka i pobiegła w dół i w górę świetlnej linii. Podłoga lekko zadrżała. Drzwi otworzyły się bardzo powoli, jakby niechętnie, dając nam wąskie przejście. Pchnęłam Ayllię do przodu, później przeszłam sama, a Hilarion wszedł na końcu. Znaleźliśmy się w ciemnym korytarzu, w którym błąkałam się po omacku, nie wiem, ile nocy lub dni temu. W wąskim snopie światła zobaczyłam, że Hilarion jeszcze . raz wycelował różdżką w drzwi. Znów pomknęło po nich niebieskie światło i zaczęły się zamykać równie niechętnie, jak się otworzyły. Kiedy pozostała tylko szeroka na palec szczelina, ujrzałam jeszcze jeden jaskrawy błysk wymierzony tym razem nie w drzwi, ale w podłogę. Taki sam błysk przemknął po stropie nad naszymi głowami. - Nie sądzę, żeby łatwo to sforsowali - powiedział z zadowoleniem, ale bardzo wolno, niewyraźnie, jak ludzie, którzy znaleźli się u kresu sił zarówno ciała, jak i ducha. - Kaththea? - zapytał, nie widząc mnie w tej ciemności. - Jestem tutaj - odparłam szybko, gdyż wydało mi się, że było to wezwanie pomocy lub prośba o dodanie otuchy. Bardzo się tym zdziwiłam; chyba walka, jaką stoczył o swoją, a zarazem o naszą wolność, tak go wyczerpała. - Musimy... wyjść... na... powierzchnię... - Hilarion mówił coraz wolniej, coraz bardziej zniekształcając słowa. Usłyszałam teraz jego ciężki, chrapliwy oddech jak u człowieka, który właśnie w szalonym tempie wspiął się po stromym zboczu na szczyt góry. Wyciągnęłam rękę i dotknęłam ciepłego ciała. Hilarion zamknął w dłoni moje palce i natychmiast poczułam, że czerpie ode mnie energię. - Nie! - Chciałam wyrwać rękę z uścisku, lecz nie zdołałam, a przecież wydawał mi się taki słaby. - Tak! Tak! - powtórzył silniejszym i pewniejszym już głosem. - Moja mała Czarodziejko, jeszcze nie wydostaliśmy się z tej jamy i może nasza pierwsza potyczka była najmniejszą z tych, które nas czekają. Muszę mieć to, co możesz mi dać, bo nie wydaje mi się, że zdołałabyś mnie unieść, gdyby zaszła taka potrzeba. Nie znasz też tutejszych pułapek tak dobrze jak ja; pamiętaj, że wbrew woli byłem ich częścią. Zbyt wiele stuleci spędziłem w więzieniu, żebym mógł biec równie szybko i mieć tyle sił, co zahartowany w boju wojownik. Jeżeli naprawdę chcesz się uwolnić od Zandura, dasz mi to, czego potrzebuję. - Ale maszyny... ognie... - żeby umocnić się w swym uporze i odmowie, sięgnęłam pamięcią do burzy, która rozpętała się w wielkiej komnacie. - Nie bardziej zniszczone niż wielokrotnie w przeszłości. Bardzo łatwo można je naprawić i Zandur na pewno już się tym zajął. Pamiętaj, że to miejsce zbudowano do prowadzenia takiej wojny, o jakiej ci się nawet nie śniło, moja pani Czarodziejko. Takich strasznych zmagań nie widział na oczy żaden człowiek z naszej krwi. To miejsce ma wiele zabezpieczeń i większość z nich zostanie skierowana przeciw nam, gdy tylko Zandur zdoła je naprawić. Więc użycz mi swej siły i pośpieszmy się. Przypomniałam sobie długą drogę, którą przebyłam, żeby dotrzeć na dno tej jamy, i zastanowiłam się, czy zdołamy ją powtórzyć. Wprawdzie Ayllia szła dość chętnie, ale musiałam ją prowadzić jak poprzednio. Nie próbowałam kontrolować jej umysłu. "Niech weźmie, czego teraz potrzebuje - zadźwięczała mi w głowie myśl Jaelithe