Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Złożyłem papier, ale nie odstawiłem jeszcze kija i różdżki. Odsunąłem skobel, mrucząc zaklęcie neutralizujące zabezpieczenia, i uchyliłem drzwi na tyle, żeby móc wyjrzeć. W progu stał mężczyzna. Był prawie mojego wzrostu, ale solidniej zbudowany, szerokie ramiona szczelnie wypełniały rozpiętą marynarkę. Miał na sobie granatową koszulę i stał w takiej pozycji, że widziałem, jak koszula marszczy mu się pod paskiem kabury pod pachą. Czarna czapka bejsbolowa podtrzymywała ciemnoblond włosy, które inaczej opadałyby mu na ramiona. Nie golił się od kilku dni, a poniżej dolnej wargi miał krótką, białą szramę, która podkreślała dołek w brodzie. Jego szaroniebieskie oczy pozbawione były wyrazu w sposób, jaki nieczęsto się spotyka. Nie o to chodzi, że ukrywał uczucia. Bardziej prawdopodobne, że nic tam nie było do ukrycia. — Dresden? — zapytał. — Jasne. — Zmierzyłem go wzrokiem. — Nie wyglądasz szczególnie archiwalnie. Uniósł brwi z umiarkowanym zainteresowaniem. — Nazywam się Kincaid. Masz przy sobie broń. — Tylko kiedy przychodzi do niej towarzystwo. — Nie widziałem nikogo z Rady z bronią. Tym lepiej dla ciebie. —Odwrócił się i machnął ręką. — To nie powinno długo potrwać. Wyjrzałem zza niego. — Co masz na myśli? Po chwili na schodach ukazała się dziewczynka. Schodziła ostrożnie, trzymając się poręczy. Prześliczne dziecko miało może siedem lat; jego proste blond włosy o jeszcze niemowlęcej delikatności były równo przycięte do ramion i zebrane opaską. Dziewczynka miała gładką sztruksową spódniczkę i białą bluzeczkę, a na nogach czarne lakierki. Na wierzch włożyła kurtkę puchową, zdecydowanie za ciepłą na tę pogodę. Przeniosłem wzrok z dziewczynki na Kincaida. — Nie możesz wciągać w to dziecka. — Oczywiście, że mogę — odparł Kincaid. — Bo co, nie mogłeś znaleźć niańki? Dziecko zatrzymało się na trzecim stopniu od dołu, tak że jego twarz znalazła się na wysokości mojej, i odezwało się poważnym tonem, z lekkim brytyjskim akcentem: — On jest moją niańką. Brwi podskoczyły mi do góry. — Ściślej mówiąc, moim kierowcą — kontynuowała dziewczynka. —Zamierzasz nas wpuścić? Wolałabym nie pozostawać na zewnątrz. Przez chwilę gapiłem się na dziecko. — Nie jesteś trochę za niska jak na bibliotekarkę? — Nie jestem bibliotekarką— sprostowało dziecko. — Jestem Archiwa. — Chwileczkę — poprosiłem. — Kim ty… — Jestem Archiwa — powtórzyło dziecko pewnym, pełnym przekonania tonem. — Zakładam, że twoje zabezpieczenia wykryły moją obecność. Wydały mi się sprawne. — Ty? — wykrztusiłem. — Chyba żartujesz. Ostrożnie sięgnąłem w jej kierunku zmysłami. Otaczające ją powietrze wibrowało mocą, innego rodzaju niż ta, jakiej można by się spodziewać wokół maga, ale tak samo silną. Ciche, niebezpieczne brzęczenie, jak przy liniach wysokiego napięcia. W przypływie nagłego zrozumienia stłumiłem wrażenie, żeby go po sobie nie okazać. Dziewczynka miała moc. Miała moc jak wszyscy diabli. Zastanawiałem się nawet, czy moje zabezpieczenia byłyby w stanie ją powstrzymać, gdyby postanowiła przez nie przejść. Przypomniałem sobie wszechmogącego bachora ze Strefy mroku. Przyglądała mi się nieskazitelnie błękitnymi oczami, a ja nagle postanowiłem nie ryzykować spojrzenia w nie. — Mogę ci to wyjaśnić, magu — powiedziała. — Ale nie tutaj. Wyrządzenie ci krzywdy nie leży w moim interesie ani też nie mam takiej chęci. Może wręcz przeciwnie. Łypnąłem na nią spod zmarszczonych brwi. — Słowo? — Słowo — uroczyście potwierdziło dziecko. — Z całego serca i niech padniesz trupem? Dziewczynka nakreśliła wskazującym palcem znak X na puchowej kurtce. — Nie masz pojęcia, jak bardzo. Kincaid w tym czasie wszedł o parę stopni wyżej i z niepokojem rozejrzał się po ulicy. — Decyduj się, Dresden. Nie mogę jej tu trzymać za długo. — A co z nim? — spytałem, wskazując głową na Kincaida. — Można mu ufać? — Kinćaid! — zawołała dziewczynka kapryśnym głosem. — Można ci ufać? — Mam zapłacone do kwietnia — odparł mężczyzna, wciąż przeczesując wzrokiem ulicę. — Potem mogę dostać lepszą propozycję. — Z tego wynika — dziewczynka zwróciła się do mnie — że Kincaido—wi można ufać do kwietnia. To człowiek etyczny, na swój sposób. Zadrżała i włożyła ręce do kieszeni kurtki. Wzruszyła ramionami, wpatrując się w moją twarz