They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Dariat skoncentrował uwagę na programach obserwacyjnych, działających w warstwie neuronowej za ścianami, pod podłogą i nad sufitem. To samo robili Abraham, Matkin i Graci, którzy opę- tali ciała zdolne do afinicznego kontaktu: wysyłali dywersyjne po- lecenia, aby oddzielić wydarzenia w tawernie od nadrzędnej świa- domości Rubry. Dobrze ich wyszkolił. We czterech już w ciągu minuty zmodyfi- kowali nieskomplikowane programy, dzięki czemu tawerna Tacoul przeistoczyła się w strefę niedostrzegalną dla zmysłów habitatu. Na zwieńczenie dzieła, drzwi z błony mięśniowej skurczyły się bezsze- lestnie; ich szara, ziarnista powierzchnia stała się teraz barierą nie do przejścia. Kiera Salter wstała, odprawiając zalotników wzgardliwym ge- stem. Kiedy jeden zaczął się odgrażać, uderzyła go od niechcenia otwartą dłonią w skroń. Siła ciosu rzuciła go na podłogę. Z okrzy- kiem bólu uderzył głową o twardy polip. Zaśmiała się i przesłała mu pocałunek, gdy ścierał krew sączącą się z nosa. — Nie tak prędko, kochasiu! Jej długa skórzana torebka przeobraziła się w sztucer wielo- strzałowy. Skierowała broń na wystraszonych ludzi i roztrzaskała jedną z mrugających lamp. Wszyscy pochylili głowy, gdy posypały się białe szczątki kom- pozytu. Niektórzy próbowali przesłać datawizyjnie sygnał ratunko- wy do procesora miejscowej sieci. Urządzeniami elektronicznymi opętani zajęli się w pierwszej kolejności. — Uwaga, to jest napad! — oświadczyła Kiera z silnym amery- kańskim akcentem. — Niech nikt się nie rusza! Cenne drobiazgi mają trafić do worka. Dariat westchnął, zdegustowany. Cóż za przewrotność losu, że takiej lafiryndzie dostało się cudowne ciało uroczej Marie Skibbow. — Po co się w to bawić? — zapytał. — Chodzi nam o dowódców czarnych jastrzębi. Nie lepiej będzie, jak na rym poprzestaniemy? — W trakcie zabawy zawsze jest wesoło — odparła. — Coś ci powiem, Kiera. Jesteś skończoną idiotką. — Czyżby? — Cisnęła w niego kulą białego ognia. Kelnerki i klienci tawerny krzyczeli ze strachu, szukając kryjó- wek. Dariat zdołał odbić pocisk, używając do tego celu ręki, której nadał kształt grubej paletki do tenisa stołowego. Dariatem wstrząsnął prąd elektryczny, porażając wszystkie nerwy w jego ramieniu. Biały ogień szamotał się zapamiętale po wnętrzu, wywracał stoły i krzesła. — Daj sobie spokój z dobrymi radami — powiedziała Kiera. — Robimy to, co nam nakazuje instynkt. — Dziwny jest ten twój instynkt. To bolało. — Zejdź wreszcie na ziemię, ty ofermo! Byłoby ci lepiej na świecie, gdybyś nie nabił sobie głowy durnymi zasadami. Klaus Schiller i Matkin zachichotali, widząc jego zakłopotanie. — Przez twoje dziecięce zagrania wszystko diabli wezmą — odciął się Dariat. — Jeśli chcemy zdobyć czarne jastrzębie, musisz panować nad swoim zachowaniem. Tańczysz, jak ci zagra Tarrug. Weź się w garść, wsłuchaj się w melodię ducha. Wsparła gniewnie sztucer na ramieniu i wymierzyła w niego palec. — Jak mi tu zaraz nie skończysz mędrkować, to przysięgam, że skrócę cię o głowę! Ściągnęliśmy cię, żebyś rozprawił się z osobo- wością habitatu, na tym koniec. Tutaj ja decyduję, co będziemy ro- bić. Sama ustanawiam reguły, do cholery! Dzięki nim wyjdziemy na swoje. Mam ambitne zamiary. A z ciebie jaki pożytek, fajtiapo? Chcesz przez sto lat gryźć ziemię, aż znajdziesz mózg Rubry. A po- tem mu dokopiesz, mam rację? Na tym polega twoja wielka, wieko- pomna krucjata? — Nie — odparł z niezmąconym spokojem. — Ciągle ci po- wtarzam, że siłą nie pokonasz Rubry. Twój plan opętania mieszkań- ców habitatu spali na panewce, jeśli on nam przeszkodzi. Pomysł z czarnymi jastrzębiami nie jest rewelacyjny, nawet one nie pomogą nam go pokonać. Jak zaczniemy niewolić ludzi, ściągniemy na sie- bie jego uwagę. — Nasz los w rękach Allacha — mruknął Matkin. — Naprawdę nie rozumiesz? — zwrócił się do niego Dariat. — Jeżeli skoncentrujemy się na zniszczeniu Rubry i przejęciu warstwy neuronowej, wszystkie drzwi staną przed nami otworem. Będziemy bogami. — To już zakrawa na bluźnierstwo, synu — wtrącił Abraham Kanaanejczyk. — Najpierw się zastanów, potem mów. — W porządku —jak bogowie. Lepiej? Chodzi o to... — Chodzi o to, że zaślepia cię zemsta — przerwała mu Kiera, kierując na niego lufę broni dla podkreślenia wagi swoich słów. — Nie przekonasz nikogo, że jest inaczej, skoro popełniłeś samobój- stwo, żeby osiągnąć swój cel. My wiemy, jaka jest stawka w grze. Wzmacniamy się liczebnie, bo chcemy przetrwać. Jeśli coś ci nie pasuje, może dłuższy pobyt w zaświatach nauczy cię rozumu. Zanim wysunął argumenty na swoją obronę, zdał sobie sprawę z nieuchronnej porażki. Widział upór na twarzach opętanych, od- bierał ich chłodne uczucia. Głupcy i słabeusze. Nie umieli patrzeć w przyszłość. Byli jak zwierzęta. Tylko że kiedyś będzie musiał skorzystać z pomocy tych zwierząt. Kiera znowu wygrała — podobnie jak wówczas, kiedy wymogła na nim, żeby złożył dowód swojej lojalności. Opętani szli za nią, nie za nim. — W porządku — powiedział. — Niech będzie po twojemu. — Na razie. — Dziękuję — odparła, nie kryjąc szyderstwa