They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Szczupła dłoń, zaciśnięta na krawędzi maski, powstrzymywała go przed upadkiem w bebechy pojazdu. Drugą ręką sprawdzał wszystkie kable, chipy, obwody i poziom płynów. Ciągnęło to się w nieskończoność. Trzonek czekał zupełnie spokojnie, lecz Zacny Al wyłamywał sobie palce ze stawów. Wreszcie młodzieniec skończył. Chyba zobaczył to, co chciał zobaczyć, bo zamknął maskę i wytarł obie dłonie o swoje skórzane spodnie. — Silnik w porządku — mruknął do Trzonka, nie zwracając uwagi na Ala. — W sam raz dla naszych potrzeb. — Ależ tak! — ochoczo podchwycił Al. — To nieco starszy model, z czasów, kiedy w jednakowym stopniu przywiązywano wagę do szybkości i rozmiarów. Dwa poprzednie, które widzieliśmy, były rzecz jasna dużo nowsze, ale ten także jest niezgorszy. Drobny młodzieniec uśmiechnął się do niego. — Wiek nie ma dla nas żadnego znaczenia. Liczą się gabaryty. Niech pan popatrzy... — Wskazał na żółwia. — Nikt nie zaprzeczy, że T’caraisia-na’ab jest słusznego wzrostu. Inni członkowie Misji też nie należą do ułomków. — Skinął głową w stronę samochodu. — Chyba się nada. Mam jeszcze tylko dwa pytania. — Oczywiście, oczywiście... — powtarzał rozpromieniony Al. — Wszak to najlepszy model. Królewski, że się tak wyrażę. Człowieczek znowu się uśmiechnął i zajrzał do wnętrza. — Siedzenia się rozkładają? — Jak najbardziej. — Jak najbardziej — powtórzył. — Ale oddzielnie? Otworzył drzwiczki. — Chodzi o to... — mruczał pod nosem — że niektórzy członkowie Misji są mniejsi od pozostałych. Zwłaszcza ci, co pracują w Zespole Interfejsu. Na przykład ja. — Wyszczerzył zęby do Ala. — Przecież nie sięgałbym do kierownicy, gdybym usiadł w fotelu Clutcha. — Tutaj jest pulpit sterowania — pokazał Al. Przez kilka sekund przesuwał i rozkładał każde z sześciu siedzeń. — Och... — z podziwem westchnął człowieczek. — Znakomicie. — Pojazd wyposażony jest w komunikator oraz odbiornik do nasłuchu prognozy pogody i na przykład najświeższych wiadomości giełdowych... Al dwoił się i troił przy różnych przełącznikach. Klient pomrukiwał z uznaniem. — W tym modelu wstawiono dodatkowo regulator otoczenia — trajkotał Al. — O, tutaj. Ktoś z pasażerów życzy sobie więcej tlenu? A może nieco wilgoci? Tym przyciskiem uruchamiamy polaryzację okien, gdyby tutejsze światło komuś przeszkadzało. — Iście po królewsku — zgodził się człowieczek. — A tutaj... — Al popukał palcem w niewielką gałkę, umieszczoną w rogu tablicy rozdzielczej. — Za pomocą tego emitera można nadawać kod, właściwy dla pańskiej Misji. Policja będzie wiedzieć, że ma do czynienia z grupą dyplomatów, a to zaś, jak wiadomo, w mig pociąga za sobą pewne przywileje. Nikt was nie zatrzyma. — Wyśmienicie! — ucieszył się klient. — Jestem już prawie pewien, że ten pojazd spełni nasze oczekiwania. Cofnął się, spoważniał nagle i chmurnym wzrokiem popatrzył na zieloną karoserię. Żołądek Ala schował się do buta. — Mam tylko małe zastrzeżenia do koloru... Biedny wygnaniec triumfalnie wrócił na swoje miejsce. — Ach! Głupiec ze mnie! — Zacny Al skinął na młodzieńca i pochylił się nad pulpitem. — Ten suwak. W górę... w dół. Proszę spojrzeć, co się będzie działo. Klient uniósł głowę. Zobaczył, że samochód jest kanarkowo żółty i ucieszył się jak mały chłopiec. — Tak trochę lepiej? — spytał Al z kruchą nadzieją w głosie. — Ciekaw jestem, co na ten temat powie T’caraisia-na’ab. Val Con podszedł w stronę żółwia, który zupełnie obojętnym wzrokiem przyglądał się ich targom. — Wszystko już prawie załatwione, bracie — zawołał płynną mieszaniną języka Clutchów i mieszkańców Liadu. — Dziękuję ci, że przyszedłeś tutaj ze mną. Spójrz teraz, z łaski swojej, na to auto i powiedz, który kolor najbardziej ci się podoba. Okrągłe oczy Trzonka ze zdumieniem spoczęły na najmłodszym z braci. — Mam wybrać kolor? — krzyknął z ukontentowaniem. — Ależ to ty, braciszku, wyświadczasz mi ogromną łaskę! Bierzmy się do roboty. Dam ci znać natychmiast, gdy zobaczę coś ciekawego! Val Con wrócił do samochodu. Przelotnie uśmiechnął się do Ala i zajął miejsce za kierownicą. Ruszył suwakiem. Karoseria jakby przygasła. Z świetliście żółtej stała się złotawa, bursztynowa, kakaowa, czekoladowa, brunatna... Żółw zadudnił w nieznanym języku, tak głośno, że Al drgnął, wyrwany z tępego odrętwienia, choć oczywiście nie zrozumiał ani jednego słowa. Samochód teraz pysznił się czerwienią, znaną wśród antykwariuszy pod nazwą „wozu strażackiego”. Val Con wysiadł i z marsową miną spojrzał na swoje dzieło. Lekko mrużył powieki, jakby patrzył pod słońce. Potem zerknął na Ala i wzruszył ramionami. — No cóż... Bierzemy go — oznajmił. Podszedł do Ala i ujął go za rękę. — Podróż Misji potrwa około roku. Zapłacimy z góry za dwa miejscowe lata, żeby nie musiał się pan martwić o swoje dochody. Odpowiada to panu? Zacny Al w milczeniu zamrugał oczami. Nie protestował, kiedy klient łagodnie, lecz stanowczo pociągnął go do kantorka. — Tak, tak... — bąknął wreszcie. — Tak... Odpowiada. — To świetnie. Mam nadzieję, że może pan od razu podłączyć nadajnik. Wyruszymy natychmiast. Al tylko skinął głową. Nie mógł wykrztusić ani słowa. — Znakomicie — uprzejmym tonem powiedział klient. — Jeszcze kwestia waluty. Woli pan terrańskie bity, czy liadeńskie kantry? * * * Pan Hostro musi mieć całkiem niezłe dochody, pomyślała Miri. Jego gabinet był równie okazały jak Baldwina, choć oczywiście różnił się wystrojem. Spojrzała na obrazy wiszące na ścianach. O wiele bardziej... kosmopolityczne, zawyrokowała w duchu. Baldwin był zagorzałym miłośnikiem Art Terrestre, chociaż w bibliotece miał oryginał Belansja. Justin Hostro okazał się dumnym posiadaczem aż dwóch dzieł Belansja. Oba przedstawiały planetę widzianą z kosmosu. O ich wartości decydowało niezwykłe wrażenie, iż widz rzeczywiście znalazł się w przestrzeni i przez ogromne okno na pokładzie statku patrzy na glob wiszący w przeraźliwej pustce. Miri przeniosła wzrok z obrazu na gospodarza, siedzącego za stalowym biurkiem. — Oto suma, o której mówiliśmy. Niech pan przeliczy, żeby na przyszłość nie było jakichś pretensji — mruknął. Szlifierz od razu wziął się do dzieła. Otworzył sakwę, którą mu podano i wysypał rulony plastikowych monet. Liadeńska forsa, zauważyła Miri, ledwie panując nad wyrazem twarzy. Niezły majątek