Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
W rezultacie sugestia ta została odrzucona, a prace tego badacza ignorowano. Bowden życzył nam więcej szczęścia. List tego badacza stworzył pewien układ odniesienia pozwalający na zrozumienie naszych wyników. Wiedzieliśmy już, że u ssaków gojenie złamań nie zachodzi wskutek odróżnicowania czerwonych krwinek, ponieważ nie posiadają one jąder, a więc nie może działać mechanizm powodujący oczekiwane przez nas zmiany. Ssaki mają również grubszą okostną niż inne kręgowce, z czego wnioskowaliśmy, że podziały komórkowe w okostnej ssaków odgrywają znaczniejszą rolę. Wydawało się, że żaby rozporządzają obydwiema metodami gojenia złamań, lecz że przy wyższych temperaturach otoczenia następuje aktywizowanie się jedynie komórek okostnej. Odróżnicowanie dokonane na życzenie Teraz już mieliśmy pewność, że nasze wyniki opisywały to, co na pewno zachodziło. Powtórzyliśmy te same badania nad gojeniem się złamań, lecz tym razem obserwowaliśmy żyjące komórki. W tym celu trzeba było pobrać próbki tkanki i filmować je techniką poklatkową, a więc podobną do tej, która zrobiła na mnie tak wielkie wrażenie podczas wspomnianego wcześniej spotkania roboczego zorganizowanego przez NAS. Uzyskaliśmy potwierdzenie faktu, że zmiany zaczynały się w pierwszych godzinach, akurat po osiągnięciu szczytowej wartości przez siły elektryczne. Na tym etapie zdecydowaliśmy się na przeprowadzenie eksperymentu krzyżowego. Jeśli elektryczność rzeczywiście spełnia rolę czynnika, który inicjuje gojenie, to mogliśmy sztucznie wytworzyć takie pole i spowodować zachodzenie takich samych zmian w normalnych komórkach krwi, znajdujących się poza organizmem żaby. Jeśli nie udałoby się tego dokonać, byłoby to dla mnie równoznaczne z tym, że ostatnie siedem lat poświęciłem na “zbieranie znaczków". Zajęcie to, polegające na kolekcjonowaniu interesujących faktów, owszem, jest interesujące, lecz w ostatecznym rozrachunku byłoby trywialne. Obliczyłem natężenie prądu potrzebne do wytworzenia pól, których istnienie stwierdziłem w warunkach naturalnych. Wypadła mi niewiarygodnie mała jego wartość, coś pomiędzy jedną bilionową a jedną miliardową częścią ampera (odpowiednio pomiędzy jednym pikoamperem a jednym nanoamperem). I znów myślałem, że popełniłem pomyłkę. Nie mogłem pojąć, jak tak znikomy prąd mógłby powodować tak drastyczne skutki, jakie udało nam się zaobserwować. Dlatego też przyjmując, że nawet gdyby moja ocena była jednak słuszna, to i tak przepuszczanie prądu o większym natężeniu powinno przyspieszyć proces, rozpocząłem od natężenia o wartości 50 mikroamperów. Jest to poziom prądu, który był niewystarczający do wywoływania nieznacznej nawet elektrolizy, to znaczy rozszczepiania wody na wodór i tlen. Zaprojektowałem i zleciłem wykonanie z plastiku i ze szkła różnokształt-nych pojemniczków opatrzonych w elektrody, w których mieliśmy umieszczać zdrowe czerwone krwinki w roztworze soli i obserwować je pod mikroskopem w czasie oddziaływania prądu. Układ doświadczalny zestawiłem w laboratorium znajdującym się po drugiej stronie ulicy. Dysponowano tam odwróconym mikroskopem, który umożliwiał obserwowanie komórek przez dno pojemnika, gdzie miała się osadzać większość komórek. Frederickowi Brownowi, który był wtedy jeszcze młodym technikiem laboratoryjnym, zleciłem wykonywanie żmudnej pracy polegającej na wielogodzinnym nadzorowaniu komórek poddanych oddziaływaniu prądów o rozmaitych natężeniach i pól elektrycznych o różnych konfiguracjach, które były wytwarzane w poszczególnych pojemnikach. Doświadczenia rozpoczęliśmy w lecie 1966 roku. Fred miał zamiar od jesiennego semestru rozpocząć studia medyczne; sądziłem, że dwa miesiące to dużo czasu, by uporać się z doświadczeniami. Jego zadanie polegało na codziennym prowadzeniu obserwacji na jednej grupie próbek krwi żab i składaniu mi następnego dnia sprawozdania z tego, co zaobserwował. Początek nie był dobry. Nie działo się nic szczególnego po sześciogodzinnym przepuszczaniu prądu. Ponieważ nie mogliśmy już zwiększać natężenia prądu bez powodowania porażenia elektrycznego komórek, przedłużaliśmy czas ekspozycji. Mimo tego, nie nastąpiły żadne zmiany. Pozostawienie komórek w pojemnikach przez całą noc powodowało ich obumieranie. Zdecydowaliśmy się więc na obniżenie natężenia prądu, lecz w dalszym ciągu nie byłem przekonany co do moich absurdalnie niskich oszacowań wymaganego natężenia. Poleciłem więc Fredowi codziennie o odrobinę obniżać wartość natężenia prądu. W ciągu tych dwu miesięcy on i ja wlepialiśmy oczy w ogromną liczbę krwinek, lecz, niestety, komórki uparcie odmawiały zrobienia czegokolwiek