Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Matka wróciła z pracy — i nic. Cisza. Maryna wyglądała normalnie, spokojnie, była zamyślona, smutna, nie zwracała w ogóle uwagi na Bronkę; no, donieś, błagała Bronka w myślach, ten spokój w domu, ta normalność stawały się nie do zniesienia. Noc jakby nie miała końca, równy oddech śpiącej siostry doprowadzał Bronkę do szału: jak ona może spać, nie boi się? Nie wierzy, że ja to zrobię? Och, zrobię to, podsycała swoją nienawiść Bronka. Potem płakała długo: muszę tak zrobić, nie mam innego wyjścia. Marynie matka przebaczy, a mnie? Ty jedz jabłka. Wstała rano z podpuchniętymi oczami, nienawidząca całego świata i siebie przede wszystkim. Podczas śniadania matka przyglądała się Marynie: coś źle wyglądasz, ptaszku, powiedziała i nienawiść Bronki przemieniła się w ogromny żal, nie do powstrzymania: przecież ja też dziś muszę źle wyglądać, nie spałam całą noc, dlaczego do mnie nie powie: ptaszku? Kiedy matka w pewnym momencie zwróciła się do niej: a i ty, Bronią, jakaś dziwna... — wybuchnęła: niech się mama nie wysila, przecież obchodzę mamę tyle co zeszłoroczny śnieg! I serce w niej zamarło, co ja gadam? Co ja wyprawiam? I już była gotowa biec do matki, wołać, mamo, jestem złodziejką, ukradłam ci dolary, lecz matka właśnie wzruszyła ramionami: widzę, że wstałaś lewą nogą, i całe zainteresowanie matki złym wyglądem Bronki ulotniło się. Bronka znalazła się na samym dnie rozpaczy, i znowu nienawidziła Marynkę, matkę, wszystkich bez wyjątku. A ta świnia jest lepsza, niż bym chciała, nie doniosła, ona 176 widocznie sądzi, że ja żartowałam. Ona ma mnie w pięcie. No, poczekaj ty, jeszcze popamiętasz! —i kiedy Marynka wyszła z pokoju, szybko wpakowała komplet na jej półkę, a do portmonetki włożyła resztę z pięćdziesięciu dolców. Ja nic żartuję, nie żartuję, powtarzała, nie pozwolę się mieć w pięcie. I pragnęła, żeby to stało się już, zaraz, teraz. Niech len dom zatrzęsie się od krzyków, niech stanie się piekłem, bo wtedy ona będzie mogła wykrzyczeć swoją nienawiść i żal, ty jedz jabłka, przypomni matce, ale ja już nigdy nie bedę jadła jabłek i złodziejki też nie pozwolę z siebie zrobić, ale wy tak bardzo chcecie, żeby to właśnie ja, no to proszę! Niech i tak będzie; spójrzcie, jaki szałowy komplet zaiwa-niłam za dolce, wchodzi mi na jedno moje biodro, leży jak ulał, w sam raz mój wymiar, no, niech mnie mama wali, mama przecież ubóstwia mnie walić. Rozdygotała się tak, że matka nareszcie ją dostrzegła. Bronka — zdumiała się matka — ty płoniesz, chyba [ Jesteś chora. Szybko mierz temperaturę. O, Boże, spóźnię się | br/ez ciebie do pracy! j Termometr naciągnął trzydzieści siedem i osiem. Chora, przeraziła się nie na żarty matka, przestała się śpieszyć do pracy, niech mama już idzie, prosiła rozanielona Bronka, <>l u łona w łóżku kołdrą, napojona herbatą z malinami, niech mama idzie. Matka przysiadła na krześle obok, zatroskana i zmartwiona; mamo, zaczęła Bronka zdławionym głosem, muszę mamie coś wyznać... Matka dotknęła czoła Bronki, !>>, kochanie, zapytała. Mamo, powiedziała Bronka, wybuchnęła płaczem, nie starczyło odwa'gi, nie starczyło siły, ta iv k a matki na czole, była tak czuła, tak dobra; nie teraz, pomyślała Bronka, później. , 177 Matka poszła do pracy: gdy wróci z pracy, powiem, obiecywała Bronka. Matka wróciła z pracy ^- gdy zje obiad, powiem. Odkładała tę chwilę, dzień był tak piękny: leżała w łóżku, a matka ciągle krzątała się przy niej. Jutro powiem, na pewno, przyrzekła solennie. I już zapomniała o tym, że to Marynka miała donieść, zapomniała o swojej do Marynki nienawiści; matka przebaczy mi, myślała, przecież i mnie kocha. Wieczorem temperatura spadła. Nie masz gorączki, powiedziała matka, no i chwała Bogu, bo już się obawiałam jakiejś choroby. Ty że swoim silnym organizmem, powiedziała jeszcze matka, pół biedy, ale gdyby tak Marynka podłapała od ciebie... Bronka krzyknęła piskliwym głosem: — Aha, rozumiem, rozumiem wszystko! Ty, Bronka, jedz jednak jabłka! ' — Coś ty zgłupiała? —odparła matka ze złością i wyszła z pokoju. — Jedz jabłka! Jedz jabłka! — krzyknęła Bronka. I postanowiła, że żadnych wyrzutów sumienia. Śmierć frajerom, tylko frajer przyznawałby się do kradzieży. Niech mi udowodni, że to ja, mówiła Bronka zatykając głowę poduszką, nie chciała słuchać głosu matki, który teraz, tani, w kuchni, perorował donośnie o niewdzięczności, o bezczelności. Cala jej choroba pewno z obżarstwa, pewno się czymś przeżarła, mówiła brutalnie matka, a ja się tak przestraszyłam; poczekaj, jeszcze bardziej się przestraszysz, zagroziła Bronka, naciągając na głowę jeszcze i kołdrę, a jeśli mnie nazwiesz złodziejką, powiem: ty mnie tego nauczyłaś. Jestem tylko pojętną uczennicą. Powinnaś być zadowolona. 178 Przemęczyła jakoś noc, rano wkroczyła do kuchni wyzy-ijąca, hałaśliwa. Będę dużo się obżerać, oświadczyła, może ima znowu się przestraszy? Ale tak naprawdę to nie ma >wodu, obżarstwo nie jest zaraźliwe i mamy ukochana lurynka nie zapadnie na wątłym zdrowiu. Ty, Bronka, ciekłaś się czy co, krzyknęła matka. A właśnie: może się :iekłam. I trzeba mnie zaszczepić jak psa. Nie, naprawdę wściekłaś, uważaj, bo ci przyłożę, zagroziła matka. No, c niech mnie mama bije, oświadczyła Bronka