Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Steward usiadł na krawę- dzi wanny i zaproponował jej wino. Podziękowała i pociągnęła łyk z kieliszka. - Mam już pieniądze - powiedział. - W ciągu ostatnich dwu- dziestu czterech godzin wzbogaciłem się dziesięciokrotnie. - To wciąż za mało, by dostać się do Starbright - odparła. - Ale wystarczy, żeby oddać ci to, co jestem winien. Ardala przymknęła oczy i oparła się o piankowy zagłówek. Wyprostowała nogę, dotykając mokrą stopą uda Stewarda. - Nie jesteś mi nic winien - powiedziała. - Przynajmniej dwa tygodnie czynszu. - Włóż pieniądze do funduszu naszego kondeku. Dostaniesz dużo lepszy procent. Nasza sztuczna inteligencja należy do naj- lepszych. - Gdybym to zrobił, nie mógłbym ich wyciągnąć w razie po- trzeby - odparł. Ardala otworzyła swe zielone oczy i spojrzała na niego. Trą- ciła go stopą. Plama wilgoci na jego spodniach zrobiła się jeszcze większa. - Gdzież się zatem wybierasz, mój były gangsterze, że tak szybko będziesz potrzebował tych pieniędzy? - spytała. - W przestrzeń - odpowiedział. - Mrzonki. - Tam są wszystkie odpowiedzi. - Tak ci się tylko wydaje - skwitowała Ardala. Steward przyglądał się jej. Zauważył mokre kosmyki jasnych włosów przyklejone do szyi. - Chyba jednak jestem ci winien trochę pieniędzy, Ardala - powiedział. Patrzyła mu w oczy przez dłuższą chwilę, po czym znów opar- ła się o zagłówek i przymknęła powieki. - Rób jak uważasz - odpowiedziała. Steward popił wina. - We wszechświecie nastały teraz Dni Darwina - powie- dział. - Całe kultury odpadają w toku ewolucji. Zniknęły wszyst- kie Polikorporacje Zewnętrzne, a razem z nimi ich monopol. W tej sytuacji każda instytucja, każda ideologia czy filozofia, która ma nadzieję osiągnąć jakąś przyszłość, pcha się w prze- strzeń międzygwiezdną. Zawsze więc istnieje możliwość wybu- chu kolejnych Wojen Artefaktowych, w których weźmie udział jeszcze większa liczba grup, z jeszcze bardziej nieprzewidywal- nym skutkiem. A wokół cały czas będą Mocni, gotowi po nas po- sprzątać. - Paranoja staje się sposobem na życie - mówił dalej Ste- ward. - Mamy w kosmosie setki małych społeczności, oddalonych od siebie o zaledwie kilka tysięcy klików. Izolacja sprawia, że ich członkowie stają się śmieszni. Zamknięci w ciasnym opakowaniu swoich tajemnic handlowych i zabezpieczeń, boją się innych spo- łeczności, o których nic nie wiedzą. Neoimagiści wolą hodować własnych obywateli w sztucznych macicach niż przyjmować ko- goś z zewnątrz wraz z obcą ideologią. Dziś patrzy się na ludzi jak na zanieczyszczenie. Zresztą, czym są kondekobloki, jeśli nie na- śladowaniem tego sposobu myślenia? - przerwał na chwilę. - Stworzyliśmy maszyny, które są inteligentniejsze od nas i daliś- my im władzę. Pomiatają nami, podając powody, których nawet nie jesteśmy w stanie pojąć. To nie ludzie ewoluują, tylko ich maszyny. Ich instytucje. Przeraża mnie taki stan rzeczy. Ludzie zaczynają szukać kryjówek. Podniósł się, czując trzaski w kręgosłupie. Oparł ręce na brzegu umywalki i pochylił się do przodu, patrząc na swoją twarz w lustrze. Ciemna skóra, ciemne oczy, gęste czarne brwi. Z ust po- woli padały wyważone słowa: - Większość ludzi tłoczy się w mrowiskach, jak ten kondek. Podporządkowują swoje życie strategiom inwestycyjnym, reli- giom lub chcą powrotu do przestarzałych form egzystencji jak feudalizm. Neoimagiści próbują wytworzyć w sobie zmiany ewo- lucyjne, zanim przyjdą kłopoty. Z kolei ci z Partii Przeznaczenia podczepiają się do maszyn, które będą żyły dłużej niż oni, z na- dzieją, że sztuczna inteligencja wypełni pustkę między nimi i tym, czego nie rozumieją. Wydaje im się, że są bezpieczniejsi, bo przetwarzają dane z większą szybkością niż konkurencja. Lecz dane to po prostu liczby, pewien rodzaj spojrzenia na świat. Par- tia Przeznaczenia myli je z rzeczywistością. A przecież to tylko ich założenia, ujęte w uporządkowaną formę. Steward usłyszał plusk wody. Ardala zajęła wygodniejszą po- zycję w wannie. - Jaka strategia jest zatem właściwa, o Przewspaniały? - spy- tała, po czym dokończyła, zniżając jednostajnie głos przy każdej sylabie. - Były Canards. Były Icehawk. Były psychicznie chory. Spojrzał na siebie. - Pozostawać w centrum. Szukać takich prawd, które coś zna- czą. Śledzić wiatry przemian. Albo raczej stać się wiatrem przemian. Jego głos wydawał się dochodzić z lustra, od jego ciemniejszej kopii. Steward za- milkł na chwilę, zastanawiając się, czy ten głos należał do niego i czy Ardala go słyszała. - Twoje prawdy są w kosmosie, dobrze mi się wydaje? - spy- tała bezbarwnym głosem. Steward rzucił swojemu odbiciu zatro- skane spojrzenie i odwrócił się od lustra. - Na to wygląda - odpowiedział. - Cały ten nonsens z bezpiecznym życiem to nie dla ciebie. Ty pragniesz być tam, sam na sam ze sobą w środku huraganu. - Bezpieczeństwo to mrzonka. Jeśli czegoś udało mi się na- uczyć, to właśnie tego. - Oparł się tyłem o umywalkę i wypił łyk wina. - Jutro rano sztuczna inteligencja twojego kondeku może zostać wykiwana przez jakiś inny program inwestycyjny i stracić cały kapitał do ostatniego grosza