Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Po tej całej nocy (i dniach, które ją poprzedzały) sama zdumiała się, skąd w niej tyle nadziei. Miała ją jednak w sobie, silną jak bicie serca i nie pozwoliłaby, aby lęki wywołane przez Plemię ją zniszczyły. - Kocham cię, Boone - wyznała, nie oczekując odpowiedzi. Może z czasem on też się odezwie. Jeśli nie słowami miłości, to przynajmniej wyjaśnieniami. A jeśli nie, albo nie będzie mógł, nic się nie stanie. Miała jego istnienie, jego ciało, ciało silne w jej ramionach. Jakiekolwiek pretensje Midian rościło sobie do jego wspomnień, Lylesburg wyraził się jasno: nigdy nie będzie mu wolno tam powrócić. Zamiast tego znów będzie przy niej w nocy, a jego obecność jest o wiele cenniejsza niż namiętność na pokaz. Z czasem Lori sprawi, że Boone zapomni o mękach związanych z Midian, tak jak to zrobiła z mękami szaleństwa, w które sam siebie wpędzał. Wcale nie poniosła wtedy porażki, jak starał się jej wmówić Decker. Boone nie prowadził sekretnego życia w tajemnicy przed nią; był niewinny. Tak jak ona. Oboje niewinni, co pozwoliło im przeżyć tę niebezpieczną noc i dotrwać do bezpiecznego dnia. Część IV ŚWIĘCI I GRZESZNICY Chcesz mojej rady? Pocałuj Diabla, zjedz glistę. JAN DE MODY Another matter; or, Man remade Rozdział XV KRWAWE ŻNIWO 1 Słońce wschodziło jak striptizerka, kryjąc swoją wspaniałość za murami, aż wydawało się już, że spektakl się nie odbędzie, i wtedy zrzuciło swoje szmatki. W miarę jak rozjaśniało się; pogarszało się samopoczucie Boone'a. Lori poszperała w skrytce przy kierownicy i wyciągnęła okulary przeciwsłoneczne, które Boone założył, aby uchronić nadwrażliwe oczy. Ale musiał schylić głowę i odwracać ją od jaśniejącego wschodu. Prawie nie rozmawiali. Lori zbyt była skoncentrowana na prowadzeniu samochodu i walce ze zmęczeniem, a Boone nie starał się przerwać ciszy. Pogrążył się we własnych myślach i nie zdradzał ich kobiecie u swego boku. W przeszłości Lori znaczyła dla niego bardzo wiele, ale teraz nie był w stanie odnowić tych uczuć. Czuł, jakby całkiem usunięto go z jej życia, w ogóle z życia. W czasie swojej choroby zawsze trzymał się jakiś reguł, które dostrzegał w życiu: jakiejś czynności, która prowadziła nieuchronnie do następnej, to samo dotyczyło uczuć. Brnął dalej, potykając się, ale widział, że ścieżka, którą przebył, łączy się z tą, którą ma przed sobą. Teraz nie widział nic za sobą ani przed sobą, tylko mrok. Najjaśniejszy punkt w jego umyśle - Bafomet, Podzielony. Ze wszystkich mieszkańców Midian ten miał największą moc, a zarazem był najsłabszy, rozdarty przez dawnych wrogów, lecz chroniony, cierpiący na okrągło w płomieniu, który Lylesburg nazwał Ogniem Próby. Boone poszedł do jamy Bafometa z nadzieją, że przedyskutuje swój przypadek, ale to Chrzciciel przemówił, gdy jego urwana głowa wygłosiła słowa wyroczni. Nie pamiętał teraz tych słów, ale miał świadomość, że wieści były ponure. Spośród wspomnień z czasów, gdy był całością i człowiekiem, najwyraźniejsze dotyczyło Deckera. Mógł poskładać kilka fragmentów ich wspólnej historii. Choć wiedział, że go to rozwścieczy, nie mógł się zdobyć na nienawiść do człowieka, który doprowadził go do głębin Midian - podobnie, jak nie mógł się zdobyć na miłość do kobiety, która go stamtąd zabrała. To były epizody całkiem różnych życiorysów, niezupełnie jego własnej biografii. Nie zdawał sobie sprawy, ile Lori rozumiała z jego położenia, ale podejrzewał, że o większości spraw nie miała pojęcia. To, co przypuszczała, zdawało się jej wystarczać, aby mogła go zaakceptować takim, jaki jest, a on w prosty, zwierzęcy sposób potrzebował jej obecności na tyle, by nie ryzykować wyjawiając jej prawdę, o ile nawet znalazłby odpowiednie słowa. Był tylko tym i aż tym, kim był. Człowiekiem. Potworem. Umarłym. Żywym. W Midian pojął, że wszystkie te postacie skupiły się w jednym Stworzeniu i chyba wszystkie zawierały się też w nim samym. Ludzi, którzy mogli pomóc mu zrozumieć, jak współistnieją te przeciwieństwa, zostawił w nekropolii. Gdy zainicjowali długi, żmudny proces uczenia się historii Midian, opuścił ich. Teraz został wygnany na zawsze i nigdy się nie dowie prawdy. Otóż i paradoks. Lylesburg ostrzegał go dość wyraźnie, kiedy stali razem w tunelach i słyszeli wołanie Lori o pomoc; dał mu niedwuznacznie do zrozumienia, że jeśli wyjdzie na powierzchnię, zerwie umowę z Plemieniem. - Pamiętaj, kim jesteś teraz - powiedział. - Nie możesz jej ocalić i znaleźć u nas schronienia. Więc musisz pozwolić jej umrzeć. A jednak nie mógł. Chociaż Lori należała do innego świata, życia, które on utracił na zawsze, nie mógł jej zostawić maniakowi. Co to znaczyło, o ile w ogóle coś znaczyło, nie był w stanie teraz pojąć. Tych kilka myśli opętało go teraz i gdy samochód sunął szosą, zapomniał zupełnie, gdzie się znajduje i stało mu się obojętne, dokąd jedzie. 2 Dojeżdżali do Sweetgrass Inn, kiedy Lori przyszło do głowy, że u celu ich podróży może się już roić od policji, jeśli ciało Sheryl znaleziono. Zatrzymała samochód. - Coś nie tak? - spytał Boone. Wyjaśniła mu swoje obawy. - Może będzie bezpieczniej, jeśli pojadę tam sama - powiedziała. - Jeśli się okaże, że panuje spokój, zabiorę swoje rzeczy i wrócę do ciebie. - Nie - odparł. - To niedobry pomysł. Za okularami nie widziała jego oczu, ale głos przestraszył ją. - Szybko wrócę. - Nie. - Dlaczego nie? - Lepiej zostańmy tutaj - odrzekł. Przyłożył dłonie do twarzy, tak jak u wrót Midian. - Nie zostawiaj mnie samego - odezwał się cicho. - Nie wiem, gdzie jestem, Lori. Nie wiem nawet, kim jestem. Zostań ze mną! Pochyliła się nad nim i pocałowała go w rękę. Odsunął dłonie od twarzy. Pocałowała go w policzek, potem w usta. Potem pojechali razem do hotelu. Jej obawy okazały się w rzeczywistości bezpodstawne. Jeśli ciało Sheryl naprawdę znaleziono w nocy - co być może było mało prawdopodobne, zważywszy jego położenie - nie powiązano tego faktu z hotelem. Nie tylko nie było tu policji, ale w ogóle mało było oznak życia. Pustki nawet w hallu, a recepcjonistę zbyt pochłaniało oglądanie Telewizji Śniadaniowej, by zwracał uwagę na cokolwiek. Dźwięki śmiechu i muzyki niosły się za nimi przez hali i po schodach, gdy wchodzili na pierwsze piętro. Przyszło im to z łatwością, a jednak zanim doszli do pokoju Lori, jej ręce tak już drżały, że z trudem trafiła kluczem do zamka