Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Termometr wskazywał dwanaście stopni poniżej zera, a powiew wiatru był ostry. Kry były coraz gęstsze na wolnych wodach. Morze zdawało się zewsząd zamarzać. Liczne czarniawe płaty, rozpostarte po jego powierzchni, zapowiadały rychłe tworzenie się nowych lodów. Widocznie kotlina południowa, zamarznięta w ciągu sześciomiesięcznej zimy, była całkiem niedostępna. Co się działo w tym czasie z wielorybami? Bez wątpienia, wędrując pod lodem, szukały cieplejszych mórz. Foki i morsy, przywykłe żyć w najostrzejszych warunkach, pozostawały w owych zlodowaciałych przestworzach. Wiedzione instynktem ryją sobie w lodowiskach jamy i utrzymując je ciągle otworem, przychodzą do nich odetchnąć powietrzem. Gdy ptactwo wygnane zimnem odleci na północ, wtedy te ssaki wodne zostają jedynymi panami biegunowego kontynentu. Rezerwuary wodne zostały napełnione i „Nautilus" powoli się zanurzał. Na głębokości tysiąca stóp stanął; śruba zaczęła rozbijać fale i skierował się prosto na północ z prędkością piętnastu mil morskich na godzinę. Wieczorem płynął już pod niezmierzoną skorupą lodu. Osłony na szybach salonu były przez ostrożność zamknięte, bo pudło „Nautilusa" mogło uderzyć o jakąś zatopioną bryłę lodu. Toteż spędziłem ten dzień na porządkowaniu notatek. Umysł mój zajęty był całkiem wspomnieniami z bieguna. Dotarliśmy do tego niedostępnego punktu bez niebezpieczeństw, jak gdyby nasz pływający wagon sunął po szynach kolei żelaznej. A teraz naprawdę zaczynał się powrót. Czy i on także gotuje mi podobne niespodzianki? Miałem nadzieję, że tak będzie, gdyż szereg cudów morskich jest nieskończony! Przecież w ciągu pięciu i pół miesiąca trwania naszej podróży, przebyliśmy czternaście tysięcy mil francuskich - a na przestrzeni tej, dłuższej od ziemskiego równika, ileż to ciekawych lub strasznych wydarzeń spotkało nas w drodze: polowanie w lasach Crespo, osadzenie na mieliźnie w Cieśninie Torrensa, cmentarz koralowy, połów pereł na Cejlonie, Arabian Tunnel, ognie Santorynu, skarb w zatoce Vigo, Atlantyda, Biegun Południowy! W nocy wszystkie te wspomnienia, przechodząc z marzenia w marzenie, nie pozwoliły memu mózgowi zdrzemnąć ani na chwilę. O trzeciej rano zbudziło mnie gwałtowne wstrząśnięcie. Podniósłszy się na łóżku, nadsłuchiwałem wśród ciemności, gdy nagle zostałem rzucony na środek pokoju. Oczywiście „Nautilus", uderzywszy o dno morza, znacznie pochylał się na bok. Trzymając się przepierzenia, powlokłem się przez podłużne korytarze do salonu ze świetlnym sufitem. Sprzęty były powywracane. Szczęściem oszklone szafy, silnie przymocowane do podłogi, pozostały nieuszkodzone. Obrazy na prawej ścianie, skutkiem zmiany położenia statku, przyległy szczelnie do obicia; na lewej zaś odstawały przy dolnej ramie o całą stopę. „Nautilus" był więc pochylony na prawy bok, a co więcej, zupełnie nieruchomy. Wewnątrz słyszałem szelest kroków i pomieszane glosy; ale kapitan Nemo nie pokazał się. W chwili, gdy miałem opuścić salon, weszli Ned i Conseil. - Co się stało? - zawołałem żywo. - Chciałem się właśnie pana o to zapytać - odpowiedział Conseil. - Do tysiąca diabłów - krzyknął Kanadyjczyk - ja wiem dobrze, co się stało. „Nautilus" uderzył o dno morskie, a wnosząc z jego położenia, nie sądzę, żeby się teraz tak łatwo wywinął jak pierwszym razem w Cieśninie Torresa. - Ale czy powrócił na powierzchnię morza? - Nie wiemy - odpowiedział Conseil. - Łatwo się o tym przekonać - stwierdziłem. Spojrzałem na manometr. Z wielkim zdziwieniem odczytałem, że wskazywał głębokość trzystu sześćdziesięciu metrów. - Co to ma znaczyć? - zawołałem. - Trzeba się spytać kapitana Nemo - powiedział Conseil. - Ale gdzie go szukać? - wtrącił Ned. - Chodźcie za mną - rzekłem mym towarzyszom. Wyszliśmy z salonu. W bibliotece nie było nikogo. Przypuszczałem, że kapitan Nemo musi się znajdować w klatce sternika. Najlepiej więc było zaczekać. Wróciliśmy wszyscy trzej do salonu. Pominę milczeniem złorzeczenia Kanadyjczyka. Tym razem miał wyborny powód do uniesień. Pozwoliłem mu wybuchnąć gniewem do woli, nic nie odpowiadając. Zostawaliśmy tak przez dwadzieścia minut, usiłując uchwycić najmniejszy szelest rozchodzący się wewnątrz „Nautilusa", gdy wszedł kapitan Nemo. Zdawał się nas nie widzieć. Twarz jego, zwykle tak obojętna, zdradzała pewien niepokój. Popatrzywszy uważnie na busolę i manometr, dotknął palcem jednego punktu mapy półkuli, w tej części, która przedstawiała morze południowe. Nie chciałem mu przerywać