Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
- Wydaje mi się, że są okropne. Księżniczka Miriamele ma damy do czesania włosów. Sarrah... znasz ją?... ta jasnowłosa dziewczyna zna... jedną z nich. Ta dama powiedziała jej, że księżniczka jest czasem bardzo smutna i że chce wrócić do Meremund, gdzie się wychowała. Simon patrzył zafascynowany na kark Hepzibah okryty brązowymi lokami, które wypływały spod czepka. - Hm - powiedział. - Coś ci powiem, chcesz? - spytała Hepzibah i odwróciła wzrok od okna. - Na co się tak gapisz? - zapiszczała, lecz oczy jej błyszczały wesoło. - Przestań. Mówiłam ci, że moje włosy to siano. Powiedzieć ci jeszcze coś o księżniczce? - Co? Jej ojciec chce, żeby poślubiła hrabiego Fengbalda, ale ona nie chce. Król bardzo się na nią gniewa, a Fengbald odgraża się, że wróci do Falshire, chociaż nie wiem, dlaczego miałby to zrobić. Lofsunu mówi, że on nigdy tam nie wróci, bo tam nie ma nikogo, kto by był dość bogaty, żeby docenić jego konie, ubrania i inne bogactwa. - Kto to jest Lofsunu? - zapytał Simon. - Och! - Hepzibah zrobiła skromną minę. - To taki żołnierz, którego znam. Jest w dworskiej służbie hrabiego Breyugara. I jest bardzo przystojny. Resztka chleba zamieniła się w ustach Simona w gorzki popiół. - Żołnierz? - powtórzył cicho. - Czy to... jakiś twój krewny? Hepzibah zachichotała, co nieco zirytowało Simona. - Krewny? O nie, raczej nie! Włóczy się za mną przez cały czas! - Znowu zachichotała. To spodobało się Simonowi jeszcze mniej. - Może go widziałeś - ciągnęła - jest strażnikiem we wschodnich koszarach. Taki z potężnymi barami i brodą. Nakreśliła w powietrzu postać, w której cieniu dwóch Simonów mogłoby swobodnie zasiąść w letni dzień. Uczucia Simona kłóciły się teraz z jego naturą, bardziej rozsądną. Uczucia wzięły jednak górę. - Żołnierze to głupcy - mruknął. - Wcale nie! - powiedziała Hepzibah. - Odwołaj to! Lofsunu to porządny chłopak! Ożeni się ze mną kiedyś! - No to będziecie porządną parą - warknął Simon i zaraz zrobiło mu się przykro. - Mam nadzieję, że będziecie szczęśliwi - dodał życząc sobie, by powody jego niechęci nie były aż tak widoczne, jak mu się to wydawało. - Będziemy - potwierdziła udobruchana Hepzibah. Patrzyła na dwóch strażników, którzy z włóczniami na ramionach przechadzali się wzdłuż muru nad ich głowami. - Kiedyś Lofsunu będzie sierżantem, będziemy mieli dom w Erchester i będziemy szczęśliwi jak... jak tylko można być szczęśliwym. Na pewno szczęśliwsi od biednej księżniczki. Z grymasem na twarzy Simon podniósł okrągły kamień i cisnął nim o mur. DOKTOR Morgenes przechadzał się po blankach. Spojrzał w dół, i zauważył Simona i jedną ze służących. Suchy wiatr zdmuchnął mu z głowy kaptur. Uśmiechnął się i w myśli życzył Simonowi powodzenia - wyglądało na to, że chłopakowi jest ono potrzebne. Jego niezdarna postać i okresy ponurości sprawiały, że wciąż wyglądał bardziej na dziecko niż na mężczyznę. Ale był pokaźnej postury i wykazywał oznaki, że kiedyś do niej dojrzeje. Simon był teraz w wieku dojrzewania, a nawet Doktor, którego lat nikt z zamku nie potrafił określić, pamiętał, co to znaczy. Nagle coś zatrzepotało w powietrzu tuż za nim. Morgenes odwrócił się, lecz uczynił to wolno, jakby nie czuł się zaskoczony. Ktoś z boku dostrzegłby trzepocący szary cień, który zawisł nad nim na parę chwil, po czym zniknął w obszernych fałdach jego szarych rękawów. Przed momentem dłonie Doktora były puste, teraz zaś trzymał mały zwój bardzo dobrego pergaminu, związanego błękitną wstążką. Rozwinął go ostrożnie-List napisano w południowym języku Nabban, który był też językiem Kościoła, lecz użyto liter z pisma runicznego Rimmersgard. Morgens Ognie Stormspike ploną. Z Tungoldyr obserwuję ich dymy od siedmiu dni i ich płomienie od ośmiu nocy. Znowu pojawiły się Białe Lisy, które w ciemności niepokoją dzieci. Wysłałem też skrzydlatą wiadomość do naszego najmniejszego przyjaciela, choć nie sądzę, by go zaskoczyła. Ktoś puka do niebezpiecznych drzwi. Jamauga Obok podpisu autor naszkicował proste skrzydło w kole. - Dziwna pogoda, prawda? - powiedział chrapliwy głos. - Ale dobra na spacery po murach. Doktor odwrócił się szybko, zgniatając pergamin w dłoni. Obok niego stał uśmiechnięty Pryrates. - Pełno dziś w powietrzu ptaków - powiedział duchowny. - Jest pan badaczem ptaków, Doktorze? Wie pan o nich dużo? - Znam je trochę - odparł spokojnie Morgenes i zmrużył niebieskie oczy. - Myślałem o tym, żeby się nimi zająć. - Pryrates kiwnął głową. - Tak łatwo dają się złapać... i kryją w sobie tyle tajemnic, które mogłyby okazać się cenne dla dociekliwych umysłów. - Westchnął i potarł swój gładki podbródek. - No cóż, to tylko jeszcze jeden pomysł, i tak mam już tyle zajęć. Do widzenia, Doktorze. Przyjemnej obserwacji. - Odszedł wzdłuż muru, stukając butami o kamienie. Morgenes stał jeszcze długo i wpatrywał się w szaroniebieskie północne niebo. 8. GORYCZ I SŁODYCZ KOŃCZYŁ się już Jonever, lecz deszcz wciąż nie padał. Słońce chowało się za zachodnimi murami, a owady odzywały się cicho w wysokich, suchych trawach. Simon i Jeremias, chłopak od handlarza, siedzieli oparci o siebie i dyszeli ciężko. - No, ruszaj się. - Simon podniósł się z wysiłkiem. - Jeszcze jedna walka