Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
.. niech mi pani pozwoli... chyba mam prawo po tylu latach... Na weselu Zuzanki pięknie by pani wyglądała w tej sukni... Uśmiechnięta dotąd i swobodna, zesztywniała, w oczach pojawił się wyraz obcości, którym nieraz już odepchnęła go od siebie. - Mam suknię na wesele - powiedziała oschle. - I to wystarczająco elegancką. - Nie wątpię, nie wątpię - nastawał - ale chciałbym mieć tę przyjemność... tę radość, że ode mnie, na taką uroczystość, jak ślub Zuzanki... Zuzanka objęła ją i przytuliła, pocałowała w policzek. - Kochana, najmilsza pani Olgo! Niech się pani zgodzi! Tata prosi i ja, niech nam pani nie sprawia tej przykrości. Przecież to mój ślub i chcę, żeby pani pięknie wyglądała. Poczerwieniała, oczy zaszkliły się łzami. - Zapewniam cię, że nie będziesz musiała się mnie wstydzić. - Ależ to nie dlatego, nie dlatego - Zuzanka także prawie się rozpłakała. - Dla mnie jest pani zawsze najelegantsza i najpiękniejsza. A to, że ojciec chce pani zrobić prezent, to przecież... Niech pani zrozumie... Stała wciąż sztywna, nie przyjmująca żadnych czułości i długo szukała słów na te wszystkie niesprawiedliwe niedorzeczności, które zaczęła z siebie wyrzucać jednym tchem. - Ja wiem... wiem... Biedna nauczycielka, więc trzeba ją ubrać, żeby nie raziła przy innych znakomitych gościach. Wszyscy robią teraz olśniewające i łatwe kariery, od awansów aż się w głowie kręci, tylko ja zatrzymałam się na tej swojej nauczycielskiej posadce, w dodatku w szkole podstawowej, nie wspięłam się ani nie mam zamiaru wspinać się w górę. Bo ja nie mam tych ambicji, słyszycie? Żadnych ambicji nie mam w tym świecie, w którym żyję. Musiałabym wszystko zaakceptować, gdybym przyjmowała awanse. Wszystko! A ja nie chcę! Nie jestem do tego zdolna! Nie akceptuję! Musi mi wystarczyć moja skromna egzystencja. Bo ona coś znaczy! Skonam na tej mojej posadce, nie pragnę niczego więcej. I czy dałam powód... czy dałam powód, żeby mnie traktować... Zuzanka zaczęła płakać, co od razu wzbudziło poruszenie w sklepie, bo trzymała wysoko na ramiączku długą suknię ślubną, którą miała zaraz przymierzać. Zalewająca się łzami panna młoda, to było coś dla gapiów. Stali przy kotarze przymierzalni w salonie "Mody Polskiej" i tu, wśród kobiet zaaferowanych zakupami, a teraz nie spuszczających z nich zdumionych spojrzeń, odbyła się rozmowa na najważniejszy w jego życiu temat. Bo Zuzanka, nie przestając płakać, a nawet płacząc coraz głośniej, powiedziała: - Pani jest niedobra dla mego ojca, pani Olgo! Już dawno chciałam to pani powiedzieć. - Ja? - wykrztusiła Olga, a coraz więcej kobiet gromadziło się wokół nich. - Ja? Dlaczego? - Krzywdzi go pani! Skrzywdziła go pani! Czy przez tyle lat nie można było się przekonać... Kochamy panią... Pokochaliśmy panią od pierwszego dnia, kiedy weszła pani do naszego domu. Ja, Adaś, dziadek i ojciec. Nie wierzę, żeby pani o tym nie wiedziała, tego nie odczuła. Tyle zmarnowanych lat... Nie żal pani? - Mam męża! - o wiele za głośno wyrzuciła z siebie Olga. Wszystkie klientki otaczały je teraz zwartym kołem. Przecisnęła się między nimi sprzedawczyni, bez słowa wyjęła z ręki Zuzanki ramiączko z suknią ślubną i powiesiła je z powrotem w szafie, szczelnie zasuwając szkło. - Mam męża! - powtórzyła Olga i nagle jakby się w niej coś załamało, bo powiedziała to, na co czekał tak długo: - Gdybym miała pewność, że nie żyje... No i w ten sposób nadszedł czas, kiedy i on zaczął szukać porucznika - kapitana, majora może pułkownika? - Asarowicza, latającego podczas wojny w dywizjonach Raf_u. Tamtego dnia zabrali z Zuzanką Olgę z "Mody Polskiej", zawieźli ją do domu, a potem wrócili tam, kupili suknię ślubną, a także tę drugą, szafirową w cyklamenowe kwiaty i sama Zuzanka zaniosła ją Oldze. Jej ciotce suknia bardzo się podobała i tym samym została przyjęta. Miał nadzieję, że również ta akceptacja spowoduje przyjęcie kosza z mięsem i wędlinami, który teraz wiózł. Gorzej przedstawiała się sprawa z nowym zaszczytem, który na niego spadł, a który zapewne nie był żadnym zaszczytem ani dla Olgi, ani dla teściów i męża Zuzanki. Na Żoliborzu o niczym nie wiedziano