Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
- Teraz dobrze. Możemy porozmawiać. Opowiedz nam. - Potrzebujemy pomocy, panie Łabędź. Wierzba uśmiechnął się. - Zobaczmy, z tego, co słyszałem, koło siedemdziesiątego piątego, sto lat temu, ludzie zaczęli wreszcie bawić się w gry. Strzelanie z łuku, cokolwiek. Ale nigdy człowiek przeciwko człowiekowi. Potem przyszli tutaj Władcy Cienia, zdobyli Tragevec i Kiaulune, i przemianowali je na Światłocień oraz Uścisk Cienia. - Kiaulune znaczy Brama Cienia - sprostował Kopeć. Jego głos brzmieniem przypominał wygląd skóry, jakby nakrapiany dziwnymi dźwiękami. Przetykany jakimiś rodzajami pisków i zgrzytów. W każdym razie Wierzbie skóra zjeżyła się na karku. - Niewielka różnica. Tak. Przyszli i niczym Kina z legendy, uwolnili nikczemną wiedzę. W tym wypadku wiedzę o tym, jak prowadzić wojny. - I natychmiast zaczęli wykrawać sobie imperium, a gdyby nie mieli tych kłopotów w Uścisku Cienia i nie byli na tyle zajęci zwalczaniem się nawzajem, to już piętnaście lat temu znaleźliby się tutaj. Wiem. Rozpytywałem się trochę, zanim jeszcze wy, chłopcy, zaczęliście nas szarpać. - I? - Cóż, od piętnastu lat wiedzieliście, że kiedyś to nastąpi. I przez ten czas nie zrobiliście niczego w tej sprawie. Teraz, kiedy nagle okazało się, że dzień wreszcie nadszedł, chcecie porwać trzech facetów z ulicy i zapędzić ich do myślenia, aby sprawili dla was cud. Przykro mi, siostro. Wierzba-Łabędź nie kupuje tego. To jest twój człowiek od cudów. Każ staremu Kopciowi wyciągać króliki z kapelusza. - Nie szukamy cudów, panie Łabędź. Cud już nastąpił. Kopeć śnił o nim. Potrzebujemy czasu, aby cud mógł zacząć działać. Wierzba parsknął. - Doskonale zdajemy sobie sprawę, jak rozpaczliwa jest nasza sytuacja, panie Łabędź. Wiemy o tym od chwili, gdy pojawili się Władcy Cienia. Nie stosujemy taktyki strusia. Robimy wszystko, co może się okazać użyteczne, w danym kontekście kulturowym. Ośmielamy masy, by zaakceptowały fakt, iż może być rzeczą wielką i chwalebną zbrojnie odeprzeć napaść, gdy ta nadejdzie. - Tyle udało wam się im sprzedać - powiedział Klinga. - Są gotowi umrzeć. - I to jest wszystko, co zrobią - dodał Łabędź. - Umrą. - Dlaczego? - zapytała Kobieta. - Brak organizacji - odrzekł jej Cordy. Ten rozważny. - Ale struktury organizacyjnej nie da się ustanowić. Nikt, z żadnej z wielkich rodzin religijnych nie zaakceptuje rozkazów pochodzących od przedstawiciela innej rodziny. - Dokładnie. Konflikty religijne uniemożliwiają wystawienie armii. Trzy armie, może. Ale wtedy najwyżsi kapłani mogą zechcieć wykorzystać je dla załatwienia porachunków tutaj, w domu. Klinga żachnął się. - Powinniście spalić świątynie i powiesić kapłanów. - Często to słyszę, mój bracie - powiedziała Kobieta. - Kopeć i ja uważamy, że mogą pójść za obcymi o wypróbowanych umiejętnościach, którzy nie należą do żadnej frakcji. - Co? Chcesz zrobić ze mnie generała? Cordy zaśmiał się. - Wierzba, jeżeli bogowie myśleliby o tobie choć w połowie tak dobrze, jak ty sam o sobie myślisz, byłbyś już królem świata. Sądzisz, że to ty jesteś cudem, który Kopeć zobaczył w swym śnie? Oni nie zamierzają zrobić z ciebie generała. Nie na serio. Może dla zabawy, kiedy będą stosować taktykę wymijającą. - Co? - Kto bez przerwy powtarzał, że spędził w armii tylko dwa miesiące i nawet nie nauczył się równo maszerować? - Och! - Wierzba myślał przez dłuższą chwilę. - Myślę, że rozumiem. - Rzeczywiście będziecie generałami - powiedziała Kobieta. - I zmuszeni będziemy oprzeć się w znacznym stopniu na doświadczeniu praktycznym pana Mathera. Ale Kopeć będzie miał ostatnie słowo. - Musimy zdobyć czas - odpowiedział jak echo czarodziej. - Dużo czasu. Pewnego dnia, już wkrótce, Księżycowa Poświata wyśle połączone siły pięciu tysięcy zbrojnych, żeby zdobyć Taglios. Musimy doprowadzić do tego, byśmy nie zostali pobici. Jeżeli znajdzie się jakiś sposób, powinniśmy także spróbować pokonać wysłane przeciwko nam siły. - Płonne marzenia. - Chcecie zapłacić cenę? - zapytał Cordy. Jakby myślał, że można to zrobić. - Cena zostanie zapłacona - odrzekła Kobieta. - Cokolwiek miałoby to być. Wierzba patrzył na nią, do czasu aż nie mógł dłużej już tłumić cisnącego się na usta, najważniejszego pytania. - Kim ty, do diabła, właściwie jesteś, pani, że możesz dawać takie obietnice i kreślić plany? - Jestem Radisha Drah, panie Łabędź. - Jasna cholera - wymruczał Łabędź. - Starsza siostra księcia. Ta, o której niektórzy powiadali, że jest prawdziwym wielkim szefem tej części świata. - Wiedziałem, że jesteś kimś, ale... - Był wstrząśnięty aż po palce stóp. Nie byłby jednak Wierzbą-Łabędziem, gdyby nie zapytał z szerokim uśmiechem na twarzy: - A co my z tego będziemy mieli? 8