Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Stu obadał wykopalisko z nosa jak perłę wydobytą z muszli. Znów zerknął na lekarkę. - Popatrz, jak te dżinsy ją opinają. Chryste, ale bym ją wsadził na dzidę. Frank wbił wzrok w trzy wyjęte wkręty, odliczył do dziesięciu, opanowując gorące pragnienie wkręcenia jednego z nich w grubą czaszkę Stu. - Mam nadzieję, że nie jesteś aż tak głupi, żeby próbować ją zerwać. - A czemu nie? Raz popatrzę i już rozpoznaję gorący numerek. - Spróbuj tylko, a szeryf dokopie ci do dupy. - Nie strasz. - Zadziwiasz mnie, Stu. Jak możesz właśnie teraz myśleć o seksie? Nie dotarło do ciebie, że wszyscy możemy umrzeć? Dziś w nocy. Może nawet za minutę, za dwie. - Tym bardziej wypada zabawić damę, kiedy ma się okazję. Kapujesz, jak, cholera, żyjemy na kredyt, to po co się przejmować? Kto chce zdychać jak flak? Co, nie? Nawet ta druga jest fajna. - Jaka druga? - Dziewczyna, ta mała. - To dopiero czternastka. - Słodki towar. - To dziecko, Wargle. - Nadaje się już. - Jesteś chory. - A nie chciałbyś, żeby cię ścisnęła tymi swoimi mocnymi nóżkami, Frank? Śrubokręt osunął się z karbowanej główki wkrętu i przejechał po metalowej płycie z nierównym zgrzytem. Prawie niedosłyszalnie, ale na tyle wyraźnie, żeby zamrozić Warg-le'owi uśmiech na wargach, Frank powiedział: - Jeśli dowiem się, że dotknąłeś jednym brudnym paluchem tę dziewczynę albo inną młodą dziewczynę - gdziekolwiek i kiedykolwiek, nie tylko postaram się postawić cię w stan oskarżenia; dobiorę się do ciebie. Wiem, jak wykończyć człowieka, Wargle. Nie siedziałem za biurkiem w Wietnamie. Byłem w polu. I dalej umiem wyjść na solo. I wiem, jak załatwić ciebie na solo. Dociera? Wierzysz mi? Przez moment Wargle nie mógł wydusić z siebie słowa. Gapił się tylko w oczy Franka. W końcu zamrugał, oblizał wargi, spojrzał na własne buty. Podniósł oczy i ustroił twarz w uśmiech typu "oj, wielka mi rzecz". - Niech cię, Frank, nie bądź taki wrażliwy. Spuść trochę pary. Tylko tak gadałem. - Wierzysz mi? - powtórzył z naciskiem Frank. - Jasne, jasne. Ale mówię ci, to było tylko takie gadanie. Plotłem, co ślina na język przyniosła. Męskie pogaduszki. Wiesz, jak to jest. Wiesz, że nie mówiłem poważnie. Czy to ja jestem jakiś perwers, czy co, na litość boską? Przestań, Frank, rozchmurz się. Lepiej już? Frank wpatrywał się jeszcze w niego przez moment, a potem powiedział: - Rozłóżmy to radio. Tal Whitman otworzył wysoką szafkę na broń. - Wielkie nieba, toż to normalny arsenał - powiedziała Jennifer Paige. Podawał jej broń, a ona układała ją na pobliskim stole. Broni było dużo jak na Snowfield. Dwa karabiny dalekiego zasięgu z lunetkami snajperskimi. Dwie strzelby półautomatyczne. Dwie nieszkodliwe sztuki broni do rozpraszania tłumów - specjalnie zmodyfikowane okazy wyłącznie na miękki, plastykowy śrut. Dwie rakietnice. Dwa karabiny na granaty z gazem łzawiącym. Trzy egzemplarze broni krótkiej: para trzydziestek ósemek i wielki smith & wesson kaliber 357 magnum. Kiedy porucznik układał na stole pudełka z amunicją, Jenny dokładniej zbadała magnum. - To jest prawdziwy potwór, prawda? - No. Tym to można zatrzymać bawołu indyjskiego. - Wygląda na to, że Paul utrzymywał wszystko w pierwszorzędnym stanie. - Obchodzi się pani z bronią jak osoba, która ma to w małym palcu - powiedział porucznik, kładąc na stół pudełka naboi. - Zawsze nie cierpiałam broni. Nigdy nie sądziłam, że będę miała coś takiego na własność. Ale w trzy miesiące potem jak się tu osiedliłam, zaczęły się kłopoty z gangiem motocyklowym. Zrobili sobie obóz wypoczynkowy gdzieś przy drodze do Mount Larson. - Chromowy Demon. - Tak, to o nich chodzi - przytaknęła Jenny. - Okropne chamy. - Łagodnie mówiąc. - Kilka razy, kiedy jechałam wieczorem do chorych do Mount Larson albo Pineville, miałam niepożądaną eskortę. Jechali po obu stronach mojego wozu ryzykując wypadek, szczerzyli głupio zęby, wrzeszczeli, machali rękami, zachowywali się idiotycznie. Nie próbowali niczego na serio, ale czułam się... - Zagrożona. - Zgadł pan. Więc kupiłam broń, nauczyłam się z nią obchodzić i dostałam pozwolenie na noszenie jej przy sobie. Porucznik zaczai otwierać pudełko z amunicją. - Miała pani okazję jej użyć? - Cóż, dzięki Bogu, nigdy nie było okazji. Ale raz trzeba było ją wyciągnąć. Tuż po zmierzchu jechałam do Mount Larson i Demon zabawił się znowu w eskortę, choć tym razem trochę inną. Otoczyło mnie czterech na motorach, zaczęli zwalniać, zmuszali, żebym też zwalniała. W końcu doprowadzili do tego, że stanęłam na środku drogi. - Serce musiało pani siedzieć w gardle. - Jak nigdy! Jeden zszedł z motoru. Wielki, chyba ze sześć stóp i trzy albo cztery cale, długie kręcone włosy i broda. Na głowie opaska. I złoty kolczyk. Wyglądał jak pirat