Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Blaty kuchenek sterczały pod dziwacznymi kątami, lecz wszystkie szafki i dwa stoły były całe. Uwagę bosmana przykuło jednak nie umeblowanie kuchni, lecz wstrząsający widok dwóch mężczyzn leżących z rozrzuconymi ramionami na podłodze. Zdawać by się mogło, że nic im nie jest, gdyby nie wąziutkie strumyczki krwi pod nosem i przy ustach. - Netley i Spicer - wyszeptał McKinnon. - Zdaje się, że oni... Oni nie żyją? - Kompresja. Natychmiastowa śmierć - odparł Patterson. Bosman potrząsnął głową i ruszył przed siebie. - Magazyn konserw. Cały. No tak. I magazyn z alkoholem. Ani jedna puszka nie wygięta, nie zbiła się żadna butelka. - Bosman zawiesił głos . - Za pozwoleniem, panie chiefie, myślę, że nadeszła pora, by uszczuplić zapasy trunków. Trzeba by rozdać wszystkim chłopakom po sporej miarce rumu, a w każdym razie tym, którzy tu pracują. Mają ponurą robotę, a taki jest zwyczaj w Królewskiej Marynarce Wojennej: kiedy trzeba już zrobić taką robotę, przydziela się rum. Patterson uśmiechnął się blado samymi ustami. - Nie wiedziałem, że służyliście w marynarce wojennej, bosmanie. - Dwanaście lat. Za moje grzechy. - Znakomity pomysł. Będę waszym pierwszym klientem - rzekł Patterson. Zaczęli wspinać się na wyższy pokład poskręcaną, lecz wciąż nadającą się do użytku zejściówką. Bosman niósł butelkę rumu i nanizane na drut kubki. To był pokład mieszkalny dla załogi i nie stanowił przyjemnego widoku. Korytarz przybrał kształt litery "S", a podłoga uległa takiemu sfalowaniu, że utworzyły się nań wyraźne góry i doliny. Na dziobowym końcu korytarza uwijały się dwie drużyny z palnikami acetylenowymi; każda szturmowała jedną parę wypaczonych drzwi. Na krótkim odcinku dzielącym zejściówkę od pracujących mężczyzn znajdowało się osiem par drzwi; cztery, jakby pijane, zwisały na zawiasach, cztery zostały rozprute palnikami. Za siedmioma z nich znajdowali się ludzie, mieszkańcy kajut. Wciąż tam byli. W sumie dwunastu. W ósmej kabinie ujrzeli doktora Sinclaira. Pochylony, robił zastrzyk z morfiny leżącemu twarzą do ziemi, w pełni przytomnemu pacjentowi. Zupełnie niecenzuralny monolog adresowany do wszystkich i do nikogo w szczególności dobitnie potwierdzał fakt, że pacjent ów świadomości bynajmniej nie stracił. - Jak się czujesz, Chips? - zapytał bosman. Chips nazywał się Rafferty i był okrętowym cieślą. - Umieram. - Rafferty kątem oka zauważył butellcę rumu w dłoni bosmana i jego zbolała mina pierzchła. - Ale poczułbym się o niebo lepiej . .. - Gdzie mu do umierania - przerwał doktor Sinclair. - Ma proste złamanie kości piszczelowej i to wszystko. Ani kropli rumu. Morfina i alkohol to nie najlepsze połączenie. Później. - Wstał i usiłował się uśmiechnąć. -Za to mnie przydałby się łyczek, jeśli pan tak dobry, bosmanie. Spory łyczek. Czuję, że mi tego trzeba. - Jego udręczona i blada twarz wyraźnie świadczyła o tym, że spory łyk rumu był mu istotnie niezbędny; nic w dotychczasowej, krótkiej praktyce doktora Sinclaira nie przygotowało go nawet w przybliżeniu do obecnych doświadczeń. Bosman hojną ręką nalał mu tęgą miarkę, a potem Pattersonowi, wreszcie sobie i rum wraz z kubeczkami oddał w ręce ekip roboczych i dwóch sanitariuszy, którzy, trzymając w pogotowiu nosze, z nieszczęśliwymi minami stali obok - wyglądało na to, że nie są wcale w lepszym stanie niż doktor Sinclair, za to wyraźnie krzepił ich widok butellki. Kolejny pokład mieścił kabiny oficerskie. On też uległ poważnym zniszczeniom, choć nie tak wielkim jak ten piętro niżej. Patterson zatrzymał się przy pierwszej napotkanej kabinie. Siła wybuchu rzuciła drzwi do środka, a sprzęty w jej wnętrzu wyglądały tak, jakby wpadł tam zbiegły z zakładu maniak i porozwalał wszystko kowalskim młotem. Bosman wiedział, że jest to kabina chiefa Pattersona. - Nie przepadam specjalnie za maszynownią, kapitanie, ale bywają takie chwile, kiedy siedzenie tam ma swoje plusy. - McKinnon spojrzał naprzeciwko, w stronę niemal tak samo zniszczonej kabiny drugiego mechanika. - Jak to dobrze, że Ralsona tu nie było. A gdzie on właściwie jest? - Nie żyje. - Nie żyje... - powtórzył wolno bosman. - Kiedy spadły bomby, tkwił jeszcze w toalecie marynarzy i naprawiał tu zwarcie. - Cholernie mi przykro, panie Patterson... - Wiedział, że Ralson był jedynym przyjacielem chiefa na statku. - Tak... - mruknął Patterson niewyraźnie. - Miał żonę i dwoje dzieci, zupełne maluchy. McKinnon potrząsnął głową i zajrzał do następnej kabiny należącej do drugiego oficera. - Przynajmniej pana Rawlingsa tu nie ma. - Nie. Tu nie. Jest na górze, na mostku. Bosman popatrzył na Pattersona i wszedł do kabiny kapitańskiej, która znajdowała się dokładnie naprzeciwko i - o dziwo! - zdawała się być zupełnie nieuszkodzona. Podszedł wprost do niewielkiej drewnianej szafki zawieszonej na grodzi, wyciągnął scyzoryk, z niego marszpikiel i wcisnął jego czubek tuż pod zamek szafki. - Włamujecie się? Wyważacie drzwiczki, bosmanie? - W głosie głównego mechanika dało się słyszeć zdumienie, lecz nie naganę, bo Patterson dobrze wiedział, że McKinnon nigdy niczego nie robi bez istotnego powodu. - Włamanie? To dobre w przypadku zamkniętych drzwi albo okien. Niech pan to nazwie raczej aktem wandalizmu. - Drzwiczki odskoczyły, bosman włożył do środka rękę, po czym wyjął dwa oficerskie rewolwery typu colt kaliber 11,43 mm. - Zna się pan na broni? - W życiu nie trzymałem w ręku rewolweru. Ale wy się znacie. Tak dobrze jak na rumie? - Znam się. Ten mały przycisk, o tu... O, tak się naciska i... bezpiecznik zwolniony. To wszystko, co należy wiedzieć o broni