They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Zastosowali tu ten sam schemat postępowania, lecz tym razem ich trud został lepiej wynagrodzony. Baum przed chwilą skończył nadawanie przydługiego radiogramu do Amsterdamu i właśnie pakował nadajnik, kiedy drzwi otworzyły się z trzaskiem. Złapał pistolet leżący przy radiostacji, lecz nim zdążył się obrócić, jeden z ludzi Trabera strzelił, zabijając go na miejscu. Baum upadł na podłogę, gniotąc w ręku zaszyfrowaną depeszę. Depeszę do Bazylei zniszczył już wcześniej. Traber schylił się i wyjął kartkę z jego martwych palców. - Szkoda, że nie możemy go przesłuchać - zauważył. - W dodatku Bóg wie, jak długo potrwa, zanim nasi specjaliści odcyfrują tę wiadomość, o ile w ogóle. To pewnie sowiecki szyfr jednorazowy. Chyba że są gdzieś tutaj tablice szyfrów... - Przepraszam, panie brygadierze - usprawiedliwiał się funkcjonariusz, który zastrzelił Bauma - ale on już sięgał po broń. - Dobrze się spisałeś. Nie powiem, żebym żałował tego parszywego zdrajcy. Dostał zasłużoną karę. Szybka rewizja nie dała żadnych rezultatów. W łazience Traber pociągnął nosem. - Czuć tu dymem. Jasna sprawa, spalili wcześniejsze depesze, a popioły wyrzucili do klozetu i spuścili z wodą. Pokój 316, który zajmował Rudi Buhler, również okazał się pusty. Traber zjechał na dół do recepcji. - Golchack i Buhler uciekli - powiadomił oschle recepcjonistę. - Chyba ich pan widział, jeśli opuścili hotel głównym wejściem? Moi ludzie przeszukują wszystkie pomieszczenia, ale nie mam wielkich nadziei. Na twarzy recepcjonisty odbiła się niepewność. - Poszedłem na chwilę do łazienki i zastępował mnie kolega. Wtedy mogli się wymknąć. To było niecały kwadrans temu. Rzeczywiście Heinz Golchack wyszedł z hotelu kilkanaście minut wcześniej. Zatrzymał się przy recepcji i powiedział, że boli go głowa i wybiera się na spacer. Może nocne powietrze go odświeży. Jego pogawędka dała Buhlerowi okazję, by wymknąć się chyłkiem za drzwi. Po wyjściu na ulicę Golchack przeszedł kilka metrów chodnikiem do windy, którą zjeżdżało się do podziemnego pasażu handlowego. O tej porze było tam pusto. Golchack szybko zdjął okulary o grubych szkłach i wsunął je do kieszeni. Z drugiej kieszeni wyciągnął wyświechtaną czapkę z daszkiem, jakie noszą szoferzy, i wcisnął ją mocno na głowę. Przeszedł wzdłuż amfilady sklepów, pojechał drugą windą na górę, wysiadł po drugiej stronie Bahnhofplatz i zatrzymał taksówkę. - Proszę na Pelikanplatz - polecił kierowcy bezbłędną niemczyzną. Gdy dojechali na miejsce, wysiadł, odczekał, aż taksówka zniknie mu z oczu, i zagłębił się w plątaninę małych uliczek. Spacer sprawiał mu przyjemność mimo gęsto padającego śniegu. Równie mocno jak Wiedeń lubił Zurych, miasto wież, starożytnych budowli i krętych zaułków. W gruncie rzeczy chętnie by tu zamieszkał na stałe. Podziwiał przechodzące dziewczyny, smukłe i wyprostowane, o energicznym, dumnym chodzie. Nic w sowieckiej Rosji nie mogło się z tym równać. Wkrótce dotarł do willi przy spokojnej, ślepo zakończonej uliczce o nazwie Lindengasse. Otworzył drzwi własnym kluczem i wszedł do środka. Na szczycie schodów pojawiła się wysoka, ciemnowłosa kobieta po trzydziestce. W ręku trzymała automatyczny pistolet, który schowała do torebki rozpoznawszy gościa. - Zniszcz to, Ilse - rozkazał podając jej paszport na nazwisko Heinza Golchacka. Kobieta wprowadziła go do wielkiego pokoju, pełnego solidnych, ciężkich mebli i antyków, z grubymi zasłonami w oknie. Zdjął zaśnieżony płaszcz i podał go jej razem z czapką, a potem usiadł i zzuł przemoczone buty. Po ubraniu każdy by poznał, że spędził jakiś czas na dworze. - I te ciuchy też. O której ma przyjechaĆ ekspres? - Dziesięć minut temu znowu dzwoniłam na dworzec. Powiedzieli, że o dziesiątej trzydzieści trzy. Odjazd o jedenastej. - W takim razie musimy się pospieszyć, przed nami dużo roboty. Mam zamiar wsiąść do ekspresu. - Dworzec będzie pilnie strzeżony, panie Volger. Na czas podróży z Wiednia do Zurychu Karpiński podszył się pod prawdziwą osobę - biednego Heinza Golchacka, antykwariusza, którego spalone szczątki leżały pod śniegiem w odludnym zakątku Lasku Wiedeńskiego. Teraz miał występować jako Edwardi Volger, szwajcarski handlarz antyków. Była to postać fikcyjna, która w rzeczywistości nigdy nie istniała. Ilse Murset, sama będąca z zawodu specjalistką od handlu antykami; starannie podtrzymywała pozory jej egzystencji. Na sennej, spokojnej Lindengasse nikt nie interesował się zbytnio życiem sąsiadów, lecz było powszechnie wiadomo, że Edward Volger spędza dużo czasu za granicą, a poza tym hołduje nieco dziwnym zwyczajom. Lubi wracać w nocy i pracować aż do świtu. Od czasu do czasu, zawsze po zmroku, można