Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Co dzień rano maszerowali osiem mil w górę rzeki do miejsca, gdzie Sloper zaimprowizował coś w rodzaju tartaku. Naścinali drzew, oparli je na pniakach i rżnęli piłami na deski. Jackowi Żeglarzowi przypadło w udziale wymyślenie nazw dla dwóch płaskodennych łodzi. Jedną z nich nazwał „Yukońską Nimfą", a drugą „Nimfą Yukońską", a w dniu, w którym zostały spuszczone na wodę, na cześć każdej z nich napisał poemat. Pociął i obszył płótno żaglowe, po czym w rekordowym czasie przeprawił obie łodzie przez jezioro, co zwie- yło ich szansę dotarcia do Dawson przed zamarznię- seki. Pozostawiwszy za sobą jezioro Linder — Jack wraz z towarzyszami wpłynęli do Yukon w gór- n i !,gUu prz^otowali się do skoku na Dawson. Gdy ni do bystrzyn Białego Konia, zastali tam około ty- tysiect -PrZy brze2u> na którym stało dobrych parę cv kr m °ZyZn Z zawiedzi<>nymi minami, gdyż wszys- nv _:°yzyProbowali dotąd przeprawić się przez bystrzy- otopih się. Thompson powiedział do Jacka: „Idź no, obejrzyj te bystrzyny, a jeśli to jest zbyt niebezpieczne..." Jack przycumował obydwie łodzie do brzegu. Gromada mężczyzn, z których większość nigdy jeszcze nie siedziała w łódce, zebrała się na brzegu, by zapewnić Jacka, że każda próba przeprawy przez bystrzyny to pewne samobójstwo. Jack obejrzał Białego Konia, wrócił i powiedział: „To żadna sztuka. Tamte łodzie próbowały walczyć z prądem, żeby nie wpaść na skały. A my popłyniemy z prądem i nic nam nie będzie." Tłum mężczyzn wypełnił obydwa brzegi i okrzykami dodawał im otuchy, kiedy Jack okrył żaglami prowiant, przybił je gwoździami, kazał Sloperowi klęknąć na przedzie z wiosłem w ręku, a Thompsona i Goodmana umieścił w środku z poleceniem, by nadali łodzi maksimum szybkości, sam zaś zasiadł do steru na rufie. Trzymając się cały czas głównego nurtu przelecieli bezpiecznie przez bystrzyny, przycumowali łódź w spokojnym miejscu i wrócili po drugą. Jacka natychmiast zasypano propozycjami, żeby przeprawił inne łodzie przez bystrzyny. Brał po dwadzieścia pięć dolarów od sztuki, pozostał przy Białym Koniu przez kilkanaście dni i zarobił trzy tysiące dolarów dla swojej paczki. Mógł zarobić jeszcze z pięć tysięcy, ale była już połowa września. I tak za długo zatrzymali się przy Białym Koniu. U ujścia rzeki Stewarda, siedemdziesiąt dwie mile od Dawson, dopadła ich zima, zwalił się biały śnieg, musieli się zatrzymać. Czwórka przyjaciół zajęła opuszczoną chałupę na brzegu Yukonu, ścięła parę jodeł na opał i obwarowała się przed długą zimową blokadą. W Steward zima dopadła pięćdziesięciu do siedemdziesięciu ludzi, wśród których znaleźli się doktor, sędzia, profesor uniwersytetu i inżynier. Nad rzeką wznosiły się wysokie wzgórza, tu i ówdzie zryte bruzdami wydrążonymi przez strumienie. Całą okolicę porastała jodłowa puszcza, ziemię okrywał śnieg głęboki na cztery stopy. Ktokolwiek wędrował długi**1 100 vUkońskim szlakiem, musiał minąć chatę Jacka, a biały dvtn leniwie wznoszący się z komina kusząco zapraszał wędrowca, mówił bowiem, że w środku jest ciepło i można wygodnie odpocząć. Zaglądali do tej chaty Złoty Dzień, Louis Savard, Peacoćk, Keogh, Pruette, Steyens, Malemute Kid, Del Bishop, traperzy, Indianie, Żółte Nogi, chechaąuo, zaprawieni „kwaśni chłopcy", przybysze z całego świata, których Jack miał upamiętnić po wieczne czasy w swych ekscytujących opowiadaniach z Alaski. Jack spędził w Steward wspaniałą zimę. Towarzystwo było sympatyczne i bardzo interesujące; w obozie nie brakowało książek, sam Jack przeniósł przez Chilkoot Darwina O powstawaniu gatunków, Spencera Filozofię stylu, Marksa Kapitał' i Miltona Raj utracony. Pewien stary poszukiwacz złota z Alaski, złapany w drodze przez straszliwą burzę, na wpół żywy dowlókł się do obozu, otwarł drzwi chaty Jacka i ujrzał izbę ciemną od dymu z fajek i nabitą ludźmi, którzy wymachując rękami starali się przekrzyczeć jeden drugiego. Ów poszukiwacz złota opowiada, że gdy usłyszał, o co stłoczeni w izbie ludzie tak zajadle się kłócą, przyszło mu do głowy, że chyba przedzierając się przez burzę postradał zmysły. Cóż było przedmiotem sporu? Socjalizm. Pewnego wieczoru W. B. Hargrave, który mieszkał w sąsiedniej chacie, był świadkiem gorącej dyskusji między sędzią Sullivanem, doktorem B. F. Harveyem i Joh-nem Dillonem na temat darwinizmu. Jack leżał na pryczy, słuchał i robił notatki. Gdy trzej jego przyjaciele nie mogli rozwikłać pewnej spornej kwestii, zawołał: „Słu-t v C»e' UStęp> któr^ cięlibyście zacytować, brzmi afc... , i przytoczył ten ustęp. Hargrave poszedł do chaty, gctzie znajdował się pożyczony u Jacka egzemplarz j J°wsta™<*niu gatunków, przyniósł go i rzekł. „Jazda, ' Pyl^eszcze raz, a ja będę patrzył w książkę." Har-w słoWZaS^iadCZa' Źe Ja°k zacytował Darwina słowo Hargrave opowiada, że kiedy pierwszy raz 101 wszedł do chaty Jacka, London siedział na. skraju pryczy i skręcał papierosa. Goodman przygotowywał posiłek, a Sloper zajęty był stolarską robotą