Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Żołnierze rozgrzani takim przykładem, bo i z boków dojrzano jego postać, wzmogli jeszcze bardziej wrzask i porwali się do biegu, ogarnięci zapałem i chęcią pokazania się przed okiem wodza. Gnali ku szańcom niepomni przebytej nocy i pustych żołądków, w nagłym przypływie nie wiadomo skąd zaczerpniętych sił. Hetman był.już na pół strzału z muszkietu, kiedy doskoczyli do niego oficerowie i nie zważając na godność, złapali pod ramiona. Nie słuchał jednak perswazji, ale strząsnąwszy ich z siebie, chciał biec dalej. Wówczas zastąpili mu drogę wołając, by, zanim uderzy na Turków, wprzódy ich usiekł, bo go dalej «ie puszczą! Wówczas dopiero opamiętał się nieco pan Sobieski i sapiąc ze złości i zmęczenia biegiem, schował szablę i dał się odprowadzić na bok, wszelako nie bez gniewnych słów. Zaraz też podano mu konia, by mógł czuwać nad bitwą. W tym czasie pierwsze szeregi dopadły szańców. Okazało się zaraz, że dobrze hetman ocenił sytuację i wybrał właściwą chwilę do ataku. Wprawdzie zagrzmiała stamtąd salwa jedna i druga, ale ogień był słaby, co wskazywało na niedużą liczbę obrońców. Wysieczono ich więc szybko, zwłaszcza że oddziały wyposażone w piki użyły ich obecnie nie do obrony przed jazdą, lecz do ataku, co przy ich ' ;* . C\3 404 i>3 długości dawało janczarom uzbrojonym w szable i jatagany niewielkie szansę obrony. Minąwszy szańce piechota poczęła wdzierać się na wały. I tu obrona była słabsza, niż przewidywano. Owa straszna noc czuwania istotnie obezwładniła nienawykłych do zimna południowców i zniechęciła do walki, a ciasnota miejsca utrudniała należyte operowanie posiłkami. Wkrótce więc zaczęły ukazywać się na szczytach wałów polskie proporce. Jako pierwsze szturmowały regimenty Hieronima Lubomirskiego, Petrykowskiego, generała Kątskiego i pana Czar-nieckiego, który osobiście poprowadził swoich żołnierzy, wykazując brawurę i odwagę. Walka na koronie była mimo wszystko zacięta, bo brała w niej udział reszta janczarów, którzy dla odpoczynku opuścili szańce, nie spodziewając się tak rychłego uderzenia. Ci zaś byli w boju nieustępliwi i nie cofali się nigdy. Za ich przykładem inne oddziały, podniecane do tego krzykami dowódców, takoż broniły się zaciekle. Szable dzwoniły więc o szable, berdysze waliły w tureckie tarcze, -trzaskały halabardy o pancerze, grzmot ciosów i bitewny tumult szeroko rozległ się nad brzegami Turła — jak Turcy nazywali Dniestr. Jednak atak polski był tak nieoczekiwany, nagły, zażarty i tak nic nie stracił z początkowego impetu, że piechota turecka nie mogła mu sprostać i wkrótce zaczęła się cofać. Początkowo tylko tu i ówdzie, potem w coraz liczniejszych miejscach coraz gęściej padali obrońcy. Aż wreszcie tam, gdzie całkiem zepchnięto ich z wałów, zagrzmiały okrzyki tryumfu, do reszty załamując opór przeciwnika. Takie same okrzyki rozległy się od strony litewskiej, jak i tam, gdzie walczyły regimenty wojsk Bidzińskiego i Jabłonowskiego. Coraz więcej polskich proporców powiewało już na koronie wałów. Widząc to pan hetman kazał czeladzi co rychlej zasypywać i mościć fosę, by dać przejazd dla jazdy. Rzucono się więc do łopat i zawrzała gorączkowa praca. Niemal w tym samym czasie nagle rozwarła się południowa brama i powietrza rozdarł znany dobrze, przenikliwy, świdrujący uszy krzyk: Ałłah! Ałłah! Z otwartych wierzei wypadały oddziały tureckiej jazdy i z podniesionymi do góry szablami gnały ku polskim liniom. Spahisi stratowali pozostałe pod wałami oddziały piechoty, które były już rozproszone, bo uważając bitwę za skończoną biegły szukać zdobyczy. Jednak pan Bidziński czuwał, a przyszedł mu z pomocą i pan Skoraszewski. Natychmiast odwrócili swoich pancernych ku pędzącym Turkom i zdołali zatrzymać ich pierwszy impet- Zakłębiło się więc mrowie zbrojnych, szable wznosiły się i opa-a y, tu i ówdzie ukazywał się ponad ludzkimi głowami łeb wierz- co 405 co chowca, inne tańczyły wokół siebie, dopóki któryś z jeźdźców nie zadał skutecznego ciosu. Widać było, jak walczące szeregi to posuwają się do przodu, to cofają, niby dwaj zapaśnicy ujęci za bary. Liczba tureckich spahów była większa, mieli też za sobą impet uderzenia, więc może by i nie sprostała im biegłość w robieniu białą bronią polskich rycerzy, gdyby nie nadeszła pomoc. Wojewoda Jabłonowski, stojąc ze swoim sztabem na szczycie pagórka, obserwował i szturm, i przebieg dalszych zdarzeń. Kiedy więc ujrzał, że pancernych otacza z wolna turecki pierścień, pchnął swoich husarzy w sukurs. Kiedy zatem pancerni zmagali się z liczebną przewagą spahisów i wszystko wskazywało, że długo już nie strzymają im placu, zza stoku pobliskiego wzgórza wyłonili się jeźdźcy pochyleni w siodłach, z kopiami przyłożonymi do końskich grzyw. Rozwiewały się za nimi w pędzie skóry spięte u ramion, a kopyta ciężkich wierzchowców wyrzucały w górę pecyny mokrej ziemi, która zdawała się gniewnie grzmieć od zadawanych jej razów. Kiedy dopadli spahów, właściwie było od razu po walce. Rozbici uderzeniem kopii tureccy wojownicy od pierwszego impetu rozpadli się na małe grupy, te zaś gromiono razami pałaszy, koncerzy i obuszków. Pozbawieni wojennego ducha, przerażeni, zaczęli uciekać ku bramie. Polscy rycerze znając dobrze wojenne rzemiosło nie dali im ujść i na zadach ich koni wpadli do obozu. Ten otwarty dostęp do wnętrza i możność użycia jazdy ostatecznie już zdawały się przesądzać los bitwy. Za owymi bowiem chorągwiami i pan Bidziński, i Jabłonowski rzucili zaraz wszystkie swoje siły, tylko husarzy zostawiając przy sobie, bo ci w ciasnocie wiele by nie zdziałali. Teraz główna bitwa rozgorzała już w obrębie wałów