Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
A zatem jakaż to głucho- ta jest udziałem nas wszystkich? Jakich brakuje nam zmysłów, że nie widzimy i nie słyszymy innego świata, który nas otacza. Cóż jest takiego wokół nas, że nie..." — Zamilcz! — wycharczał Yueh. Pauł przerwał wpatrując się w niego ze zdumieniem. Yueh zamknął powieki sta- rając się odzyskać panowanie nad sobą. — Jakiż zły duch rozchylił książkę na ulubio- nym wersecie mojej Wanny? — Otworzył oczy i napotkał wlepione w siebie spojrze- nie Paula. — Przepraszam — powiedział. — To był ulubiony werset... mojej... zmarłej żony. Chciałem, żebyś przeczytał zupełnie inny. Ten budzi... bolesne wspomnienia. — Są dwie rysy — powiedział Pauł., Naturalnie — pomyślał Yueh. — Wanna zaznaczyła swój ulubiony passus. Jego palce są wrażliwsze od moich i odnalazły jej znaki. Ślepy przypadek, nic więcej. — Możliwe, że książka cię zainteresuje — powiedział. — Jest w niej sporo histo- rycznej prawdy, jak również zdrowej etyki filozoficznej. Pauł popatrzył z góry na książeczkę — co za maleństwo. A jednak mieściła w so- bie tajemnicę...-coś się stało, kiedy z niej-czytał. Poczuł, jak coś targnęło jego strasz- nym przeznaczeniem. — Lada chwila przyjdzie tu twój ojciec — powiedział Yueh. — Odłóż Biblię, się- gaj po nią w wolnej chwili. Pauł dotknął krawędzi okładek tak, jak pokazywał mu Yueh. Książka zamknęła się. Wsunął ją pod bluzę. Po tym, jak Yueh na niego ryknął, obawiał się przez mo- ment, że doktor zażąda oddania książki. — Dziękuję ci za twój dar, doktorze Yueh — powiedział oficjalnym tonem. — Bę- dzie on naszą tajemnicą. Jeżeli jest coś, czego pragniesz ode mnie, jakiś podarunek czy przysługa, proszę, nie wahaj się tego wymienić. — Ja... nie potrzebuję niczego — odparł Yueh. Po co tu stoję znęcając się nad 41 parnym sobą? — myślał. I torturując tego nieszczęsnego chłopca... chociaż on jeszcze o niczym nie wie. Oooch! Przeklęte harkonneńskie bestie! Dlaczego właśnie mnie wy- brały na swego złego ducha? // Jak podejść do studiów nad ojcem Muad'Diba? Człowiekiem nadzwyczajnej serdeczności, a zarazem zaskakująco oziębłym był książę Leto Atryda. Jednakże wiele faktów otwiera drogę do tego księcia: bezgraniczna miłość do jego pani Bene Gesserit; marzenia, jakie roił w imieniu swego syna: oddanie, z jakim służyli mu ludzie. Oto on — mężczyzna usidlony przez los, samot- na postać, której blask przygasł, przesłonięty chwałą syna. Atoli trzeba postawić pytanie: Czym- że jest svn. jak nie przedłużeniem ojca? „ ,,_. , ... ., , . . ,., , Z „Muad Dib. uwagi o rodzinie pióra księżniczki Irutan Pauł śledził wkroczenie ojca do sali treningowej, patrzył, jak straż przyboczna rozstawia się za drzwiami. Jeden z ludzi zamknął drzwi. Pauł jak zawsze wyczuwał w ojcu kwintesencję obecności, kogoś całkowicie obec- nego tu, gdzie jest. Książę był wysoki, cerę miał oliwkową.1 Ostrość rysów jego pociągłej twarzy łagodziły jedynie ciemnoszare oczy. Nosił czarny polowy mundur z czerwonym jastrzębiem herbowym na piersi. Jego wąską talię opinał posrebrzany pas tarczy, pokryty patyną od częstego używania. — Bardzo jesteś zajęty, synu? " Doszedłszy do stołu w kształcie L rzucił okiem na rozłożone tam papiery, omiótł pokój spojrzeniem i zatrzymał je na Paulu. Był zmęczony, wyczerpany ciągłym ukry- waniem tego zmęczenia. Muszę wykorzystać każdą okazję, by odpocząć w czasie po- dróży na Arrakis — pomyślał. — Tam nie będzie już takiej okazji. — Nie bardzo — powiedział Pauł. — Wszystko jest takie... — wzruszył ramio- nami. — Tak. Więc jutro odlatujemy. Dobrze będzie urządzić się już w nowym domu i zostawić za sobą cały ten kram. Pauł kiwnął głową, znienacka przytłoczony wspomnieniem słów Matki Wiele- bnej: „...dla ojca — nic". ~ — Ojcze — powiedział — czy Arrakis jest tak groźna, jak wszyscy mówią? Książę zmusił się do niedbałego gestu, przysiadł na skraju stołu, uśmiechnął się. W jego umyśle powstał gotowy schemat rozmowy — coś, co mogłoby posłużyć zagrza- niu ludzi przed bitwą. Schemat zamarł, nim został ubrany w słowa, pod wpływem myśli: to jest mój syn. — Jest groźna — przyznał. — Hawat mówi, że mamy plany wobec Fremenów — powiedział Pauł, Dlaczego nie powtórzę mu, .co mówiła stara? — nie mógł pojąć. — W jaki sposób zamknęła mi usta? Książę zauważył przygnębienie syna i powiedział: — Hawat jak zwykle widzi tylko główną szansę. A to nie wszystko. Ja widzę również Konsorcjum Honnete Ober Advancer Mercantiies — kompanię KHOAM. Dając mi Arrakis Jego Wysokość jest zmuszony dać nam mandat do zarządu KHOAM... korzyść nie bez znaczenia. 42. — KHOAM kontroluje przyprawę — powiedział Pauł. — Zaś Arrakis z jej przyprawą jest naszą bramą do KHOAM — mówił dalej książę. —KHOAM to coś więcej niż melanż. — Czy ostrzegała cię Matka Wielebna? — nie wytrzymał Pauł. Zacisnął ślis- kie od potu dłonie w pięści. Od wysiłku, jakiego potrzebował, by zadać to pytanie. — Hawat opowiadał, że nastraszyła cię ostrzegając przed Arrakis — rzekł ksią- żę. — Nie pozwól, by kobiece lęki zamąciły ci w głowie. Nie ma kobiety, która by chcia- ła narazić na niebezpieczeństwo swoich bliskich. A w tych przestrogach widzę dłoń twej matki. Potraktuj je jako przejaw jej miłości do nas. — Czy ona wie o Fremenach? — Tak, i o wielu innych sprawach. — O czym jeszcze? Prawda mogłaby okazać się gorsza, niż on sobie wyobraża — pomyślał książę — ale nawet groźne fakty są cenne dla kogoś, kogo nauczono sobie z nimi radzić. I to jest właśnie ta dziedzina, w której niczego nie oszczędzono memu synowi: jak radzić sobie z niebezpiecznymi faktami. Trzeba to jednak złagodzić, jest młody. — Niewiele produktów omija KHOAM — powiedział. — Dłużyca, osły, konie, krowy, tarcica, obornik, rekiny, skóry wielorybie — najpospolitsze i najbardziej egzo- tyczne...nawet nasz skromny ryż pundi z Kaladanu. Gildia przewiezie jak leci dzieła '• sztuki z.Ekaz, maszyny z Richesse i z lx. Wszystko zaś blednie przy melanżu. Za garść przyprawy kupisz dom na Tupile. Jej się nie da wyprodukować, ją się musi wy- dobywać na Arrakis. Jest unikalna i ma autentyczne właściwości leku geriatryczne- go