Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Zamknął oczy. Bó! zniknął, pozostała tylko miłość Brenny i jej pocałunki. Włożyła mu medalion do ręki. Otworzywszy oczy, zerknął na rzeźbione drewno. - Dawno, dawno temu żył sobie chłopiec imieniem Dawid - zaczęła Brenna. - Ziemi, na której mieszkał, zagrażał straszliwy wielkolud zwany Goliatem. I lak się jakoś stato, że to właśnie Dawidowi przyszło z nim walczyć. Był oczywiście zbyt młody, by posługiwać się mieczem, lecz podobnie jak ry zdołał udźwignąć miecz swego ojca. W przeciwieństwie do ciebie natomiast nie musiał się czołgać przez gorejące węgle. Obaj, już za młodu, odznaczaliście się ogromną odwagą, toteż mniemam, że on też zdołałby wynieść rannych z pożogi, gdyż był równie szlachetny, jak ty, Connorze. Długo nie mógł dobyć z siebie głosu. Wiedział, że nie zasłużył na takie pochwały, gdyż przez tyle lat nie zdołał pomścić ojca. - Dawid potrafił strzelać z procy - ciągnęła Brenna. - Kiedy więc stanął twarzą w twarz z Goliatem, sięgnął po kamień. A ly wierzysz, iż o twojej sile stanowi ten miecz, prawda? Nie odpowiedział. Długo patrzyła mu w oczy. - To nieprawda - rzekła w końcu. - Twoja moc jest w tobie. Składają się na nią twe umiejętności, cierpliwość, umiłowanie sprawiedliwości. Dawid zabił Goliata i ocalił swój lud. A ty uratowałeś życie wojowników. - Ale nie pokonałem wroga. - Rozejrzyj się tylko, a zobaczysz, co ci się udało osiągnąć. Dawid będzie symbolem tego, kim byłeś i do czego doszedłeś. Stałeś się wartościowym człowiekiem. Uniosła medalion, by Connor dokładniej mógł mu się przyjrzeć. - To jest twoja przeszłość i teraźniejszość. - Odwróciła wisior. - A oto twoja przyszłość. Rozpoznał widniejący na rewersie symbol, gdyż taki sam wyrzeźbiono na medalionie jego żony. - Słońce. Ofiarowywała mu miłość, modląc się o wzajemność. Nie odezwał się ani słowem, ani nie obiecał, że da jej to, czego tak bardzo pragnęła. Miał odległy, nieobecny wyraz twarzy. - Musisz otworzyć swoje serce. Connorze. Położyła mu medalion na dłoni i musnęła ustami jego wargi. A on przyciągnął ją do siebie i zaczął całować tak, by nie mogła go błagać o słowa, których nie potrafił wyrzec. Kochali się gwałtownie i dziko. Kiedy zaś Brenna wreszcie usnęła, Connor uświadomił sobie swoją słabość. Ta kobieta go przerażała. 16 G d y Netta zapukała rano do sypialni. Connora nie było już w łożu. Brenna poleciła służącej, by zaczekała, po czym sięgnęła po szlafrok. Pod szlafrokiem leżał medalion, co bardzo ją rozczarowało. Wytłumaczyła sobie jednak, że mąż nie szukał wisiora, gdyż nie chciał jej obudzić. Netta nie weszła jednak do środka. - Przyjechał ojciec Sinclair - oznajmiła, stojąc w progu. - Ale nie musisz się spieszyć, pani. Spowiada teraz wojowników i służbę. - Jesteś pewna? - spytała Brenna. - Nie chciałabym, by na mnie czekał. - Jeżeli Fionna dotrzyma obietnicy i również będzie się spowiadać, ksiądz będzie zajęty co najmniej do wieczora. - Pan Bóg cię skarze, zobaczysz - zaśmiała się Brenna. - Przecież mówię prawdę, a to nie grzech. Mam pomóc przy ubieraniu, milady? - Nie. dziękuję. - W takim razie pójdę na dół. Już mi skóra cierpnie na samą myśl o tym, kto tam siedzi z miną obrażonej królowej. - Mówisz o lady MacAlister? Netta przytaknęła, a Brenna natychmiast zaczęła robić jej wymówki. - Musisz traktować ją z szacunkiem. Lady Euphemia jest macochą twego pana. Bądź łaskawa o tym nie zapominać. - Jak sobie życzysz, pani. - Postaraj się. Netto. Bardzo mi na tym zależy, choć wiem, że lady Euphemia ma trudny charakter. - Oj ma. Jak ona mogła zabrać te wszystkie śliczne rzeczy? A poduszki wcale nie były twarde. Brenna podziękowała służącej i odesłała ja. na dół. W trakcie toalety robiła plan zajęć na dzień. Przede wszystkim musi wreszcie powiedzieć Connorowi o Raenie. Chciała wykorzystać pierwszą dogodną sposobność, by spytać męża, jak długo jeszcze Euphemia zamierza gościć pod ich dachem. Następnie - jak co rano - zmówiła modlitwę, w której prosiła Boga o pomoc w zdobyciu sympatii tej okropnej kobiety i przemknęła przez hali tak, by Euphemia jej nie zauważyła. Gdzież się podział Connor? Przecież obiecał jej. że nie wyjedzie, a nie mógłby złamać danego słowa. Wybrał się pewnie albo nad jezioro, albo do ruin. Postanowiła zapytać o to Crispina, którego odnalazła w dolnym zamku. - Czy mogę zamienić z tobą parę słów? - spytała. - Oczywiście, pani - odparf Crispin, podchodząc nieco bliżej. - Szukam wszędzie mego męża. Nic wiesz przypadkiem, gdzie on jest ? - Wyjechał bardzo wcześnie. Nie mówił, kiedy wróci. - Wyjechał? Dokąd? - Do posiadłości lorda Hugha. Przypuszczam, że nie należy oczekiwać go wcześniej niż za trzy dni. Reakcja Brenny zaskoczyła Crispina. Lady MacAlister chwyciła go bowiem za rękę i zbladła na twarzy tak, jakby miała za chwilę zemdleć'. JvuL i;i,viv..h,,, - Gdzie jest Raen? - wykrztusiła, rozglądając się w popłochu. - Również wyjechał. Towarzyszyło mu trzech ludzi Finleya. Też skierowali się na północ. Zawsze bezpieczniej podróżować w grupie - dodał na wypadek, gdyby nie zrozumiała. Brenna odczuła tak wielką uigę, że miała ochotę się rozpłakać. - Więc Raen już tu nie wróci? - Nie, pani. Z pewnością nie. - Dzięki Bogu! Zamierzałam porozmawiać z mężem, ale nie zdążyłam, a teraz... Dlaczego on wyjechał, Crispinie? Mówił, że nie ma takiego zamiaru. Crispin poklepał ją po ręku. usiłując delikatnie oswobodzić ramię. - Wczoraj w nocy umarł Hugh. Twój małżonek, milady, chciał złożyć kondolencje jego rodzinie. Pan Kincaid również się tam wybiera. Nagle wszystko stało się jasne. Connor wcale jej nie okłamał. Wszak nie mógł przewidzieć Śmierci przyjaciela. - Bardzo mi przykro. Mam nadzieję, że Hugh nie cierpiał? - Podobno umarł we śnie. Czy to cię cieszy, pani? Uśmiechasz się. Poczuła się jak idiotka. - Wesoło mi, bo nie zawiodłam się na mężu. A nowina o śmierci Hugha bardzo mnie zmartwiła. Poszukam ojca Sinclaira. Niech się pomodli za jego duszę. - Zajęty jest teraz spowiedzią. Przyślę go do ciebie, pani, kiedy tylko będzie wolny. Brenna wreszcie puściła Crispina. - Nie wiem, co mi się stało. Ale nagle ogarnął mnie... - Strach? Przytaknęła. - W istocie