Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Światło jak gdyby skupiło się nad nim, tworząc wyraźny, oddzielny snop łączący go ze świecącą wysoko na niebie tarczą... Ksin podlegał tym samym prawom i wiedział, że oznacza to, iż żadna z ran, które zadał, nie jest tak naprawdę śmiertelna i chociaż starczyłoby ich do zabicia dziesięciu zwykłych ludzi, to jednak wilkołak ozdrowieje jeszcze tej samej nocy. I rzeczywiście: wyprute wnętrzności zaczęły się poruszać, początkowo bezładnie, lecz już po chwili, niczym wielkie białe glisty, z powrotem wpełzały do otwartego brzucha. W trawie coś zaszeleściło: nie musiał patrzeć, aby upewnić się, że tam toczy się teraz owo skrwawione oko, wlokąc za sobą odłupany kawałek czaszki. Nie miał ochoty na nową walkę i wiedział, co powinien zrobić. Podszedł bez pośpiechu i lewą łapę oparł na gardle leżącego. Prawą uderzył mocno. Zwarł pazury, ściskając żebra i mostek jak chrust, w jeden pęczek. Pociągnął. Rozległ się ostry, wielokrotny trzask i chrzęszczące mlaśnięcie. Cisnął na bok wyrwany ochłap, po czym sięgnął po odsłonięte, trzepoczące źródło życia i mocy... Posoka bluzgnęła na boki. Podniósł się z sercem w łapach i patrzył. Tylko dwie rzeczy mogły pokonać moc magii nekrokreatywnej; srebrny pocisk lub miedziane ostrze albo pazury istoty pokrewnej - właśnie takiej jak on... Niczym kawał szmaty rozerwał zdobycz na strzępy i rozrzucił. Reakcja była natychmiastowa; struga opalizującego światła postrzępiła się i zgasła, a wszelki ruch ustał. Zerknął w dół. Przemiana już nastąpiła... U stóp kotołaka leżał teraz zmasakrowany trup człowieka. Przyjrzał się: twarzy właściwie nie było, ale dłonie zabitego świadczyły, że musiał to być młody mężczyzna; mniej więcej w wieku Ksina... - Jeśli rodzina odnajdzie go i jakimś cudem rozpozna - pomyślał - na zawsze pozostanie dla nich tylko ofiarą i nikt nigdy nie dowie się prawdy o nim... Zaniepokoił się; stracił przecież tak wiele czasu! Pośpiesznie odszukał Korzeń i pobiegł w noc. Zarys chaty pojawił się między drzewami. Przyśpieszył. Po chwili las był już za nim. Ogarnął go lęk. Cienie Śmierci, które kiedy odchodził, błąkały się jeszcze na skraju zarośli, teraz podeszły aż pod sam dom. Bezkształtne i nieokreślone snuły się, polatywały, aby zaraz rozpłynąć się w powietrzu i znowu ukazać. Dopóki trwała pełnia, widział je, później potrafił jedynie odczuć ich obecność; tak samo jak pies przewidujący nieuchronny zgon swego pana... Jednakże ani teraz, ani kiedykolwiek nie było w jego mocy rozproszyć ich lub przegonić - one istniały tylko jako pewien rodzaj emanacji umierającego... Starając się nie patrzeć na zawieszony nad drzwiami Znak, chyłkiem przestąpił próg i przypadł do łoża. Stara Kobieta z wysiłkiem otworzyła oczy. - Jesteś... - wyszeptała. Pochylił się do przodu i otworzył pysk. Korzeń spadł na posłanie. Jej dłoń drgnęła, przesunęła się i szukała, aż w końcu palce natrafiły i rozpoznały poskręcany kształt. Uśmiechnęła się słabo. - Za późno synku... - powiedziała to bardzo cicho, ale wyczuł w tych słowach i żal, i ulgę zarazem. Wcześniej obawiał się tego, ale teraz, gdy ujrzał Cienie, zyskał tę straszną pewność, która napełniła mu duszę rozpaczą. Stara Kobieta osłabła tak bardzo, że nie mogła już sama przyrządzić sobie leku, a jego potężne, lecz niezgrabne łapy nie mogły wykonać tej delikatnej pracy. Do chwili, w której odzyskać miał ludzki wygląd, brakowało mu jeszcze kilka godzin... Był bezsilny. Położył łeb na skraju posłania i czekał. Nic innego nie mógł zrobić, a Cienie Śmierci przeniknęły już ściany i tańczyły w izbie. Ręka Starej Kobiety uniosła się i opadła na jego głowę. Gładziła krótką sierść, muskała uszy. Gdy natrafiła na kosmyk sztywny od zakrzepłej wilkołaczej krwi, znieruchomiała na moment. Potem znów poczuł słabnącą pieszczotę. Zrozumiał, że domyśliła się wszystkiego. Upływał czas i nic nie zmieniło się, tylko Cienie ocierały się już o niego. Zamknął ślepia, by na nie nie patrzeć. - Cieszę się, że jesteś przy mnie - usłyszał nagle zupełnie wyraźnie. Były to jej ostatnie słowa. Dłoń, którą czuł na sobie, opadła bezwładnie. Cofnął się, spojrzał: leżała z zamkniętymi oczami i już nie oddychała. Cienie zniknęły. Gdyby był wilkołakiem, być może zawyłby teraz, lecz on nie umiał nawet ronić łez, ale potrafił kochać... Pochylił się i zaczął lizać jej stygnącą rękę