Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Diana musi przyznać, że na twarzyczkach synów pojawiał się wyraz zachwytu i pod- niecenia, gdy ubierali się, by wyjść z ojcem na zimno i deszcz, żeby polować i strzelać na wrzosowiskach lub tylko wyprowadzić psy na spacer. Księżna odkryła, że od kilku lat jej argumenty nie mają żadnego znaczenia wobec polowania lub strzelania. Wills miał wtedy osiem lat, a Harry sześć. Wiedziała, że nie ma sensu się sprzeciwiać, gdyż chłopcy bardzo polubili te brutalne sporty. Przygnębiało to Dianę, czuła się bezsilna, niezdolna przekonać nawet własnych synów do rezygnacji z czegoś, co w jej przekonaniu było brutalnym, obrzyd- liwym sportem, którego uprawianie powinno być zakazane przez prawo. Pewnego razu w Balmoral, gdy chłopcy byli jeszcze bardzo mali, Diana przy kolacji wdała się w ożywioną sprzeczkę z całą rodziną. Ostro i obcesowo zakomunikowała, że ludzie, którzy popierają tak okrutne sporty, nie zasługują na miano rodziców. - Co takiego? — zapytał Filip. - Co powiedziałaś? Diana nie dała się uciszyć. - Powiedziałam - powtórzyła, czerwieniejąc z gniewu - że rodzice, którzy tolerują takie okrucieństwo, nie zasługują na miano prawdziwych rodziców. Elżbieta nie odezwała się, jedynie ze złością spojrzała na synową, a potem na Karola. - Diana chyba nie myśli tak naprawdę - odezwał się Karol, próbując rozładować napiętą atmosferę przy stole. 146 - Nieprawda — księżna upierała się przy swoim. — Podtrzymu- ję wszystko, co powiedziałam. Co do słowa. Jak możecie nazywać siebie odpowiedzialnymi rodzicami, zachęcając takie dzieci jak Wills i Harry do strzelania do ptaków i zabijania lisów? To obrzydliwe. - Myślę, że jak na tę kolację powiedziałaś już wystarczająco dużo - stwierdził Filip, mając nadzieję, że powstrzyma Dianę od kontynuowania sprzeczki. - W^cale tak nie myślę. Dopiero zaczęłam. Nie chcę, żeby moi synowie wychowywali się, znajdując przyjemność w tak okrutnych wiejskich rozrywkach. Nie chcę, żeby uczono ich zabijania niewin- nych zwierząt i ptaków. Nie urodziłam ich po to, żeby zabijali. Głos Diany był coraz wyższy, a w kącikach oczu pojawiły się łzy, gdy spojrzała na wpatrzoną w nią rodzinę, która nie mogła wprost uwierzyć, że dopuszcza się takiego bluźnierstwa. - Myślę, że już wystarczy - spokojnie odezwała się Elżbieta i z powrotem zaczęła jeść. - A ja myślę, że nie! - krzyknęła Diana. — Nie wystarczy, dopóki nie powstrzymam ich przed tym okrucieństwem. Dopiero wtedy będę mogła powiedzieć, że wystarczy. Dobranoc! Mówiąc to, podniosła serwetkę i cisnęła ją na stół, po czym wyszła z pokoju. Nikomu nie wolno odejść od królewskiego stołu, zanim nie zrobi tego królowa lub jasno nie wyrazi na to zgody. Zasada ta obowiązuje także rodzinę królowej, nawet w zaciszu domowym. Filip miał zamiar wstać i powstrzymać synową, ale Elżbieta uniosła rękę. Królowa nie chciała już więcej kłopotów, gdyż nie znosi takich scen. Rodzina jednak nigdy nie zapomniała tego niedopuszczalnego, ich zdaniem, wybuchu emocji. Nic dziwnego, że Diana nigdy nie lubiła odwiedzin w Balmoral i nie mogła się doczekać chwili wyjazdu. Karol natomiast kochał ten zamek położony w opustoszałej części Szkocji, gdzie nie docierali paparazzi i dziennikarze; zimne, wietrzne miejsce, gdzie rodzina królewska mogła robić wszystko, co tylko jej się zamarzy, ciesząc się pełną swobodą. 147 Diana nazywała Balmoral zapomnianym przez Boga odludziem. Jej jedyne wspomnienia stamtąd to nuda, frustracja, samotność i poczucie nieszczęścia. Często, gdy wchodziła do pokoju, zastawała Karola i chłopców pogrążonych w rozmowie niemal zawsze dotyczącej polowań. Chociaż wiedziała, że takie myśli są całkowicie irracjonalne, mawiała: — Nieraz mam wrażenie, że chłopcy mają mnie dosyć, że mnie w ogóle nie potrzebują, a nawet nie kochają. Jej gwałtowne wahania nastroju zmieniały wszystko. Wills i Harry przybiegali do jej sypialni, rzucali się na łóżko, tulili ją i ca- łowali. Zdarzało się to po opuszczeniu Londynu przez Karola i przeniesieniu się na wieś. Gdy obejmowała synów, myśli o włas- nym nieszczęściu natychmiast odpływały. Potem chłopcy biegli do swoich sypialń, ubierali się i schodzili na śniadanie; ich śmiech i krzyki rozbrzmiewały we wszystkich pokojach, a Diana z rados- nym uśmiechem chodziła za nimi. Wtedy czuła się naprawdę szczęśliwa. Było jednak wiele innych chwil, kiedy dzieci przebywały w internacie lub z Karolem, w których Dianę ogarniały czarne myśli. Dotyczyły one głównie wiernej służącej Karola, Tiggy Legge-Bourke, trzydziestoletniej kobiety, którą Karol zatrud- nił w 1992 roku, sześć miesięcy po ogłoszeniu separacji. Tiggy została przyjęta jako asystentka prywatnego sekretarza Karola, komandora Richarda Aylarda, ale w rzeczywistości była niańką chłopców, gdy przebywali z ojcem, jechali na wakacje do Szkocji lub za granicę. Jej pensja wynosiła trzydzieści tysięcy dolarów rocznie. Zanim Karol zdecydował się ją zatrudnić, poprosił Dianę, aby przeprowadziła z nią rozmowę i sama sprawdziła, czy dziewczyna nadaje się do tego zajęcia. Rozmowa w cztery oczy odbyła się w pałacu Kensington. Księżna zadała wszystkie niezbędne pytania i mimo że przeczytała życiorys Tiggy, poprosiła, aby kandydatka raz jeszcze opowiedziała o swojej karierze zawodowej. Rozmowa wypadła bardzo dobrze. 148 Jedno z pierwszych pytań zadanych przez Dianę dotyczyło niezwykłego zdrobnienia imienia Tiggy. Naprawdę nazywała się Aleksandra, ale tak bardzo podobała jej się postać pani Tiggiwinkle - słynnej jeżycy z książki Beatrix Porter, że rodzina nazwała ją Tiggy i przezwisko to przylgnęło do niej. Zgodnie z oczekiwaniami Diany Tiggy stanowiła kwintesencję dziewczyny z wyższych klas. Wychowała się na prowincji walijskiej w posiadłości rodziców Glanusk Park, zajmującej obszar około sześciu tysięcy akrów w Crickhowełl. Naukę rozpoczęła w klasz- torze św. Dawida w Brecon, w południowej Walii, gdzie siostry urszulanki prowadziły niezależną szkołę katolicką dla stu pięć- dziesięciu uczennic. Potem przeniosła się do Manor House w Durn- ford, elitarnej szkoły podstawowej dla pięćdziesięciu dziewcząt, prowadzonej przez lady Tryon, teściową znajomej Karola z daw- nych czasów - lady „Kanga" Tyron, z którą kiedyś łączył Karola nic nie znaczący flirt. Kiedy Tiggy miała trzynaście lat, przeniosła się do Heath- fieid w Ascot w hrabstwie Berkshire, jednej z najlepszych w Wielkiej Brytanii szkół z internatem dla dziewcząt, która bardzo jej się podobała. Dała się tam poznać jako świetna tenisistka i siatkarka. Margaret Parry, wówczas kierowniczka szkoły, wspomina Tiggy jako jedną z najsympatyczniejszych uczennic - odpowiedzialną, zdolną, choć niezbyt przykładającą się do nauki