They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Zarobisz wtedy parę punktów. — To niezły pomysł — zgodził się Szlifierz. — Zauważyłem, że w takich razach, gdy w grę wchodzą pieniądze, dobrze jest mówić głośno o swoich możliwościach. Miri uśmiechnęła się. Niechcący trąciła łokciem pochewkę u pasa. Zmarszczyła nos, bo nie przywykła jeszcze, że nosi coś przy lewym boku. — Szlifierzu? — Słucham cię, siostrzyczko. — Wiesz, nie chcę być niegrzeczna... ale od razu wolę spytać. Na dobrą sprawę, to powinnam pogadać z Rymarzem, tylko, że on jest tak nieśmiały... — To prawda, że brat Rymarz nie kroczy naprzód krokiem właściwym dla wędrowca przemierzającego otchłanie galaktyki — odparł T’carais. — Lecz za to nie brak mu rozumu i jest wręcz pedantyczny. Zawsze dba o to, by nikt nie narzekał na jego zachowanie. — Popatrzył na nią błyszczącym wzrokiem. — Nasz prezent ci się nie spodobał? — Ależ skądże! Jest bardzo ładny. Chodzi o to... że po prostu nie wiem, dlaczego go dostałam. Nie chcę nieporozumień — zwłaszcza wówczas, gdy mogę z tobą szczerze porozmawiać i wysłuchać, co masz mi do powiedzenia. — Moja siostra jest bardzo mądra — oświadczył Szlifierz, skręcił w najbliższą przecznicę i niemal wpadł na dwie strojne damy, zmierzające w przeciwną stronę. — Wiedz zatem — ciągnął, zupełnie niewzruszony tym drobnym wydarzeniem — że ów podarek to zaledwie drobna oznaka radości, przepełniającej nasze serca na wieść, że jeden z braci upatrzył sobie towarzyszkę życia. — Który? — naiwnie zapytała Miri. — Najmłodszy z moich wielu krewnych. Ten sam, którego zwiesz Twardzielem. — Aha. — Zastanawiała się przez chwilę. — Powiedz mi, Szlifierzu... Czy Twardziel ci wspominał kiedyś, że nosi się z zamiarem... eee... ślubu? — Nie, co mnie zresztą odrobinę dziwi. Uważam jednak, że najzwyczajniej w świecie zapomniał o tym, zupełnie pochłonięty swoją wielką sztuką. Być może komponuje jakiś nowy utwór? — Znów skręcili, na szczęście tym razem bez wypadku. — Prawda ujrzała światło dzienne dopiero wczoraj przed wieczorem, kiedy ci wręczył nóż, z którym do tej pory nigdy się nie rozstawał, i z którym po raz pierwszy przybył na naszą planetę — mówił Szlifierz. — Zrozumiałem wówczas, że jego milczenie nie wynikało z braku wychowania. Najpierw poślubił cię w myśl naszych zasad, czyniąc dar z noża. Ludzie, o ile dobrze pomnę, wręczają sobie biżuterię. Ten warunek także spełnił, dając ci pierścień w naszej obecności. — Hmmm... — zamruczała Miri. — Często się zdarza, że ktoś bierze sobie żonę, nie mówiąc o tym swoim krewnym, ani nawet oblubienicy? Żółw starannie rozważył jej słowa. — W rzeczy samej, słyszałem o podobnych przypadkach — odparł po pewnym czasie. — Zwłaszcza pomiędzy ludźmi. Ale jestem pewien, że mój brat nie zmilczał, przynajmniej przed tobą. To dobry chłopiec i na pewno wiedział, że go nie odepchniesz. Miri stanęła jak wryta i wytrzeszczyła oczy na masywną postać Szlifierza. Żółw także się zatrzymał, zupełnie tarasując drogę. Przechodnie, żeby ich ominąć, schodzili niemal na ulicę. — Jaki?! — skrzeknęła nieswoim głosem i głośno przełknęła ślinę. — To człowiek łagodnego serca — zadziwiająco cicho odparł Szlifierz. — Groźny dla wrogów, lecz niezdolny skrzywdzić żadnej niewinnej istoty. Na ogół stroni od zamętu. Pamiętam, gdy pewnego razu płakał z tymi, co rozpaczali po utracie męża i w ramionach tulił dziecię, które niemal mu dorównywało wzrostem. Niemożliwe, aby cię poślubił bez twojej wiedzy i przyzwolenia. Zapadła cisza. Miri zamknęła oczy i wykonała kilka długich spokojnych oddechów. Wariat... wariat... — kołatało jej w głowie. Wariat jak szóstka karo. Gdzieś wysoko rozległ się głos Szliferza. Otworzyła oczy i spojrzała w górę. — Jesteś innego zdania? Wyciągnęła rękę i zamknęła w dłoni dwa z jego trzech palców. — Nie znam go aż tak dobrze — powiedziała poważnym tonem. Nieznacznie potrząsnęła głową, jakby próbując się obudzić. — Dzięki, Szlifierzu. Cieszę się, że mogliśmy szczerze porozmawiać. Skłonił się i nie cofnął ręki. — Ja też się cieszę — odparł. * * * — To nasz chłopak! — krzyknął Pete i klepnął komendanta w ramię. Ten tylko krótko skinął głową i pochylił się do mikrofonu. — Wygląda na to, że jesteśmy na właściwym tropie. Dobra robota. Nie próbujcie, powtarzam: nie próbujcie go zatrzymywać. Może być bardzo niebezpieczny. Wysyłam grupę specjalistów z Komendy Głównej. Spróbujcie go dalej śledzić, lecz dyskretnie. Nie wolno wam ryzykować. Przy okazji, spróbujcie też ustalić miejsce pobytu żółwia. Tam może być dziewczyna. — Tak jest, panie komendancie — służbiście odpowiedział Charlie. Starał się nie okazywać swoich prawdziwych uczuć. — Kiedy podeśle pan posiłki? — Dotrą do was w ciągu trzech godzin. Skontaktuję się z waszym posterunkiem i jakoś dogramy resztę. Nie dajcie uciec podejrzanym. Co teraz robią? — Wynajmują samochód, panie komendancie. To pewnie potrwa chwilę, bo coś mi się zdaje, że szukają czegoś, co pomieści żółwie. — Dobrze. Bez odbioru... Nie, jeszcze moment... — Tak, panie komendancie? Dowódca bacznie przyjrzał się rozmówcy. Charliemu wcale się nie podobały takie oględziny. — Nie pozwólcie, żeby was zgubili, dobrze? Chcemy to załatwić szybko, zanim chłopak znów kogoś zabije. — Komendant zbliżył twarz do ekranu. — Coś ci powiem... Charlie, prawda? — Tak, panie komendancie. — Charlie powstrzymał się w ostatniej chwili, żeby nie wdusić palcem wyłącznika i nie przyprawić go o palpitację. — Posłuchaj, Charlie. Wiem, że ten chłopak nie wygląda na mordercę. To tylko dowód, że pozory mylą. Zabił pięcioro ludzi w trakcie napadu w Mixli