Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Zwiedziliśmy osiedle postawione w miejscu zalanym niegdyś przez lawę wulkaniczną. Domy kosztują tam od 30 do 160 tysięcy dolarów. Bardzo piękne i nowoczesne. Mnóstwo barwnych kwiatów". 248 Przerzuciłem parę kartek: - „Środa, 14.02.76. San Huso De Puria. Zjedliśmy wcześniej lunch i poszliśmy na basen. Są tu cztery baseny. W każdym podobno woda z leczniczych źródeł. Potem wróciliśmy do uzdrowiska. Dziewczęta wzięły kąpiel błotną. Marylin i ja kąpaliśmy się razem w wodzie. Tak zwana rodzinna kąpiel. Cudowne przeżycie. Wszyscy moi przyjaciele powinni odwiedzić to miejsce. Może nawet niektórzy z moich wrogów. Tu jest wspaniale". — Cóż — powiedziałem do Supposnika — Andre Gide raczej tego nie napisał. — Jest wyjaśnienie... Na samym początku. Zainteresowałem się więc pierwszą stroną. Widniał na niej tytuł: „Czas na morzu". Następne strony informowały o strefach czasowych, szerokościach i długościach geograficznych, ciśnieniu atmosferycznym, wysokości fal, oceanicznych trasach i odległościach, portach i nadbrzeżach. Cała jedna karta poświęcona była kursom obcych walut w stosunku do dolara. Wreszcie natknąłem się na stronę z nagłówkiem „dane osobowe", wypełnioną tym samym atramentem przez tę samą dłoń. Nazwisko: Leon Klinghoffer Miejsce zamieszkania: 70 E. lOth St. N.Y., N.Y. 10003 Zawód: przemysłowiec Wzrost: 172 cm Waga: 75 kg Rok urodzenia: 1916 Kolor skóry: biały Kolor włosów: szatyn Kolor oczu: piwny Choroby: ... Numer polisy ubezpieczeniowej: ... Wyznanie: judaizm W razie wypadku zawiadomić: Marylin Klinghoffer. — Teraz pan rozumie — powiedział ponuro Supposnik. — Owszem — odparłem — tak... — i otworzyłem ten drugi, brunatny notatnik. 249 „...3.09.79. Neapol. Bardzo pochmurnie. Śniadanie. Ponowna wizyta w Pompejach. Bardzo interesująca. Upał. Powrót na statek. Pisanie pocztówek. Zamawiam coś do picia. Poznałem dwoje miłych ludzi z Londynu. Barbarę i Lawrence'a. Pogoda zmienia się na korzyść. Wybieram się na przyjęcie wydane przez kapitana w [nieczytelne] kajucie". — Czy to ten sam Klinghoffer? — spytałem. — Z „Achille Lauro"? — Tak, ten Klinghoffer, którego zabili. Bezbronny Żyd na wózku inwalidzkim, któremu dzielni palestyńscy bojownicy o wolność strzelili prosto w głowę i wrzucili potem do Morza Śródziemnego. To dzienniki z jego podróży. — Właśnie z tamtej podróży? — Nie, z wcześniejszych, radośniej szych wypraw. Dziennik z owej fatalnej podróży zaginał. Może znajdował się w jego kieszeni, kiedy wyrzucili go za burtę. A może bohaterscy Palestyńczycy zrobili z niego jakiś użytek... Nie, ten pamiętnik powstał w trakcie wycieczki, którą odbył z żoną i znajomymi rok wcześniej. Trafił do mnie przez córki Klinghoffera. Wcześniej słyszałem o tych dziennikach. Zadzwoniłem do jego córek. Poleciałem do Nowego Jorku na spotkanie z nimi. Dwóch specjalistów od grafologii tu, w Izraelu, zapewniło mnie, że to autentyczne pismo Klinghoffera. Porównali je z papierami, które przywiozłem z Ameryki... z dokumentami i listami z biura Klinghoffera. Charakter pisma zgadzał się idealnie. Tak jak inne rzeczy... Daty, rodzaj atramentu. Mam ekspertyzę potwierdzającą autentyczność dzienników. Córki Klinghoffera poprosiły mnie o pomoc w znalezieniu izraelskiego wydawcy dzienników ich świętej pamięci ojca. Chciały, aby opublikowano je właśnie tutaj, gdyż zawsze darzył Izrael wielkim sentymentem. Dochody z publikacji prosiły przeznaczyć na jerozolimski szpital Hadassah, na który ich ojciec wysłał był sporo pieniędzy. Powiedziałem tym młodym kobietom, że kiedy Otto Frank wrócił po wojnie z obozu do Amsterdamu i znalazł dziennik swej córeczki na strychu, gdzie ukrywała się przed nazistami, to pragnął wydać go w bardzo ograniczonym nakładzie i rozpowszechnić w niewielkim gronie holenderskich przyjaciół. I jak pan dobrze wie... Uczynił pan przecież Annę Frank bohaterką jednego ze swoich dzieł... Jak pan dobrze wie, pamiętnik Anny Frank początkowo rzeczywiście ukazał się w małym nakładzie. Oczywiście, wypełnię życzenie córek Klinghoffera. Wiem też jednak, iż „Dzienniki z podróży Leona Klinghoffera" zasługują na to, by 250 I poznał je cały świat, jak dzieło małej Anny Frank... I stanie się tak uzyskam wsparcie Philipa Rotha. Panie Roth, wstęp d0 • amerykańskiej edycji „Dziennika Anny Frank'' napisała Eleonora Roo **** ciesząca się ogólnym szacunkiem wdowa po waszym prezydencie ze A ' wojny. Kilkaset słów pani Roosevelt i dzieło Anny Frank zajęło nal " W miejsce jako dokument żydowskich cierpień i żydowskiego ocalę ' & Philip Roth może uczynić to samo dla Klinghoffera. — Przykro mi, ale to niemożliwe. Chciałem mu oddać notatniki, on jednak wzbraniał się przed ich przyjęciem. — Proszę je przeczytać — powiedział. — Zostawię je panu dla dokładnego przeczytania. — Niech pan nie żartuje. Nie mogę brać na siebie takiej odpowiedzialności. Proszę to wziąć. Ponownie odmówił. — Leon Klinghoffer — rzekł — mógłby stać się bohaterem jednej z pańskich powieści. Nie jest panu obcą postacią. Zna pan też sposób w jaki on na tych kartkach wyraża swe myśli... krótko, dosadnie, szczerze Raduje się życiem, kocha swą żonę, jest dumny z dzieci, miłuje Żydów i Izrael. Wiem, że ceni pan imigrantów, którym mimo wszystko udało się osiągnąć sukces w Ameryce. Oni są najczęściej ojcami pańskich bohaterów. Zna ich pan i rozumie. Szanuje ich, chociaż nie w sentymentalny sposób. Tylko pan może napisać przedsłowie, z którego świat zrozumie, czym naprawdę było morderstwo autora pamiętników, dokonane na statku „Achille Lauro" ósmego października 1985 roku. Nikt tak jak pan nie potrafi pisać o Żydach... Wrócę do pana jutro rano. — Bardzo prawdopodobne, że jutro rano już mnie tu nie będzie. Niech pan posłucha — dorzuciłem ze złością — nie może mi pan tego zostawić. — Wiem, że znalazły się w najlepszych rękach. Powiedziawszy to, odwrócił się i pozostawił mnie z dwoma tomikami dzienników. Czek Smilesburgera na milion dolarów. Sześcioramienna gwiazda od Lecha Wałęsy. A teraz te dzienniki z podróży Leona Klinghoffera. Co będzie następne? Sztuczny nos, przyklejany przed występem przez aktora Macklina? Żydowskie skarby i relikwie spływały do mnie obficie! Podszedłem do kontuaru recepcjonisty i poprosiłem o kopertę wystarczająco 251 dużą, by zmieściły się w niej pamiętniki. Napisałem pośrodku „Supposnik'' oraz — w lewym, górnym rogu — własne nazwisko