Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Zaatakował go drugi najemnik Ładu. Chłopak uderzył go łokciem w twarz i odrzucił z drogi. Na środku wschodniego mostu, który wiódł w stronę lasów Hagen, kilku żołnierzy Bractwa Czystej Krwi walczyło z kilkoma żołnierzami Imperialnego Ładu. Richard zanurkował pod wzniesiony nań miecz, zepchnął żołnierza do rzeki i skoczył w powstałą w ten sposób lukę. Za plecami słyszał górujące nad odgłosami walki, szczękiem mieczy i krzykami żołnierzy wycie magicznego światła. Biegł. Nogi jakby same go niosły, kierowane chęcią ucieczki. Uciekały przed czymś gorszym niż miecze i noże. Kahlan nie potrzebowała pomocy - była tuż za Richardem. Byli po drugiej stronie rzeki, nie zdążyli się jednak jeszcze zagłębić zbyt daleko w miasto, kiedy noc zniknęła, przegnana oślepiającym blaskiem kładącym atramentowe cienie od strony pałacu. Oboje przykucnęli za tynkowaną ścianą zamkniętego sklepu i z trudem chwytali oddech. Richard wyjrzał zza rogu budynku i zobaczył oślepiające światło bijące ze wszystkich okien pałacu. Wydostawało się nawet z tych, które były w wysokich wieżach. Zdawało się, że blask przesącza się przez spojenia kamieni. - - Możesz jeszcze trochę pobiec? - zapytał, dysząc ciężko. - - Nie chciałabym cię zatrzymać - brzmiała odpowiedź. Richard dobrze znał miasto pomiędzy pałacem a przedmieściami. Poprowadził Kahlan przez przerażone, zawodzące tłumy. Przemierzali ciasno zabudowane ulice i pełne drzew aleje, aż w końcu dotarli na obrzeże Tanimury. W połowie wzgórza wznoszącego się za doliną, w której leżała Tanimura, Richard poczuł wstrząs, który omal nie zwalił go z nóg. Nie obejrzał się. Objął Kahlan ramieniem i zanurkował w płytkie zagłębienie w granicie. Przytulili się do siebie, spoceni i wyczerpani, a ziemia drżała. Wysunęli głowy w sam czas, by zobaczyć, jak światło rozrywa masywne wieże i kamienne mury Pałacu Proroków, jakby to były roznoszone huraganem papierowe domki. Wyglądało to tak, jakby pękała cała wyspa Halsband. W powietrze poleciały fragmenty drzew, wielkie kawały darni, różnej wielkości kamienie. Oślepiający blask niósł przed sobą otoczkę mrocznych szczątków. Rzeka została pozbawiona wody i mostów. Kula ognia rozdymała się z rykiem. Miasto poza wyspą jakoś opierało się tej furii. Niebo zapłonęło, tak jakby sklepienie niebieskie paliło się ze współczucia dla oślepiającego żaru na dole. Lśniący klosz światła opadał ku ziemi całe mile od miasta. Richard pamiętał tę granicę: to była zewnętrzna osłona, która nie pozwalała mu odejść, gdy miał na szyi Rada’Han. - - Rzeczywiście, dawca śmierci - wyszeptała Kahlan, kiedy patrzył na to wszystko porażony grozą. - Nie wiedziałam, że potrafisz uczynić coś takiego. - - Ja też nie - szepnął Richard w odpowiedzi. Fala ryczącego powietrza biegła wzgórzem. Schylili się, a nad nimi przemknęła ściana piasku i ziemi. W końcu wszystko się uspokoiło i ostrożnie usiedli. Powróciła noc. W mroku, który nagle zapadł, Richard widział niewiele, lecz zdawał sobie sprawę, że Pałac Proroków zniknął. - - Uczyniłeś to, Richardzie - powiedziała wreszcie Kahlan. - - My to uczyniliśmy - odparł, wpatrzony w martwą, czarną wyrwę w światłach miasta. - - Cieszę się, że zabrałeś tę księgę. Chcę wiedzieć, co jeszcze o tobie mówi. - Zaczęła się uśmiechać. - Coś mi się zdaje, że Jagang tu nie zamieszka. - - Raczej nie. Nic ci się nie stało? - - Nic. Ale cieszę się, że jest już po wszystkim. - - Obawiam się, że to dopiero początek. Chodź, sylfa zaniesie nas do Aydindril. - Jeszcze mi nie powiedziałeś, czym ona właściwie jest. - Z pewnością byś mi nie uwierzyła. Chodź i sama zobacz. - - Wstrząsające, czarodzieju Zoranderze - powiedziała Ann, odwracając się. - - Ale to nie moje dzieło - odburknął Zedd. Ann otarła policzki z łez, ciesząc się, że mrok skrywa je przed Zeddem, lecz musiała uważać, by głos nie zdradził jej uczuć. - - Może i nie rzuciłeś pochodni, ale przygotowałeś stos. To imponujące