They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

nasze zapałyły I bohatstwo rozgrabyły. Staru neńku zarubały, A mileńku w polon wziały. A w dołyni bubny hudut, Bo na zariz ludej wedut, Koło szyi arkan wjetsia I po nohach łańcuch bjetsia 1 Kozakowi trzeba wojować, a nie przy żonie przepadać (ukr.). 2 Za rzeczką ognie płoną, Tam Tatarzy łupy dzielą. Wieś naszą spalili I dobytek zagrabili. Starą niańkę zarąbali, A najmilszą wzięli w niewolę. A w dolinie huczą bębny, Bo ludzi wiodą na rzeź — Szyje arkan im owija, A na nogach brzęczą łańcuchy. Łatwo odnaleźli Borodawkę, Stołczynowego pobratymca: stał właśnie z jakimś setnikiem przed swym kureniem. — Jej Bohu! Toż to Stołczyna! — krzyknął. Pobratymcy ściskali się i całowali, aż strzelało. — Patrzaj, Skidan! — wołał Borodawka do setnika. — Razem ja z tym pobratymcem na pohańca chadzał — a do Jana: — Co ze Stiepanem i Markiem? Uśmiechnięty potąd Jan zachmurzył się raptem i odparł: — Musieliśmy każdy w swoją stronę, jak to w życiu. •— Jeno na Siczy prawdziwa drużba: aż do śmierci. — Mniemałem, żeś się już ożenił, założył rodzinę... Śniada, prawie czarna twarz Borodawki błysnęła wilczymi zębami w szerokim uśmiechu. Odpowiedział przysłowiem, jak stary Ostap: — Kozakowi trieba wojuwati, a nie bilia żenki propadati. Po odejściu setnika Skidana Borodawka zakwaterował Sando-mierzan na przedmieściu Hassan Basza, u pewnego kupca na podwalu, gdzie usadowiły się kramy i rzemiosła siczowe. Karman-czukowie zaś, obeznani z osadą, zamieszkali na jednej z sąsiednich wysp. Zmordowani podróżą towarzysze Stołczyny legli spać, a on sam, lubo nie mniej znużony, wyszedł z Borodawka na powietrze. — Co cię tu sprowadza, bracie? — spytał ataman. — Miłuję szlachciankę, a samem chłop libertowany — wyznał Jan. — O! Miałem was wszystka trzech za szlachtę. — Marek i Stefan, owszem, szlachta... Ona szlachcianka wzajemna mi. Ale ojca ma sukinsyna. Na chadzkę chcę z wami, w suł-tańskie włości, bo mi pieniędzy trzeba a trzeba. Na libertację zaciągnąłem długi i na nobilitację potrzebuję pieniędzy, i na urządzenie domu należnego przyszłej żonie nawykłej do dostatków... — Kińże białoręką panienkę, skoroś sam nie szlachcic! — zawołał Jacek. — Na Niżu krasawic mnogo jak wiosną kwiecia na ługu. Wybieraj! A z łupu pańskie sobie urządzisz życie. Szlachcianka, gdy czad miłosny minie, przestanie uznawać w tobie prawdziwego człeka. Zawdy będziesz dla niej tylko „cham libertowany". — Ależ! — zaperzył się Stołczyna. — To anioł, nie dziewka! Opowiedział pobratymcowi o własnych i towarzyszy perypetiach. — Kińże wszystko! — wzywał Borodawka. — Ostańcie na Niżu! Ci właśnie, których prawo pańskie gniecie, tu szukają swobody. Bo na ługu, jeśli do Siczy nie przystaniecie, jeno Pan Bóg nad ludźmi. — Oni uczynią, co chcą. Ale ja nie potrafię żyć bez onej niebogi, co czeka i łzy za mną leje. A zresztą, żeby do Siczy przystać, trzeba Rusinem być i prawosławnym. — Takie niby prawo. Atoli nie brak u nas katolików, Polaków i Litwinów, i Węgrów, Tatarów nawet. Ba! i Hiszpanów paru mamy, a Italiańców! I Niemcy się zdarzają, i Wołochy. Nawet Jewreje! — Nie mogę. Bo bez onej dziewki noc mi snu skąpi, a dzień spokoju, wszystko mi gorzkie, wszystko nic warte... — No, widzę, żeś odurzony do cna! — zaśmiał się ataman. •— Nie ma rady: ostawaj panem. Będzie ich więcej na nasze szyje. — Sameś pan, widzę — zażartował Jan wisielczo. — Przystań do nas, a i ty będziesz — odwzajemnił się Kozak. Istotnie wyglądał nader pańsko. Miał na sobie żupan z białego atłasu, czerwony kontusz sukienny, jedwabny pas, sapogi safianowe, futrzaną czapę —• ubiór ze srebrnymi guzikami i zapinkami, uzupełniony szablą ozdobioną złotem, rubinami. — Wracam z narady u koszowego — rzekł jakby się sumitując, po czym dodał: — Pogwarzymy o chadzce. Ale nie tu: pod cerkwią. Usiedli na zwalonym pniu drzewa w cienistych zaroślach cerkiewnego cmentarza, skąd było widać rzekę i sąsiednie wyspy. — Zali wiesz, co się w Ukrainie dzieje? —• spytał ataman. — Coś niecoś słyszałem o rozterce — odparł Jan ostrożnie. — Nieszczęście! Jesienią ubiegłego roku Konaszewicz zawarł z hetmanem Żółkiewskim ugodę na nowe prawo dla Kozaków: chadzki zabronione, czajki kromia przewozowych mają być zniszczone, ci, co mniej niźli pięć lat temu do nas przystali, a takoż rzemieślnicy, mają zostać wydaleni; nowy rejestr zmniejsza liczbę mołojców o pięć tysięcy: Kozacy mogą mieszkać w dobrach królewskich, jeśli zaś chcą w prywatnych, muszą poddanymi panów ostać. No, bracie, nas się w chłopstwo nie ujmie! Zawrzało też wśród Kozaków, zarówno wypisanych z rejestru, jak tych, co na włości żywią. Od razu jesienią tysiące opuściły Konaszewicza i uszły z obozu na Uzieni. •—• Przecie Konaszewicz to wasz, kozacki, kochanek! — Ale uległ panom. Jutro zbiera się nadzwyczajna rada kozacka, której po raz trzeci przedstawią starsi treść ugody. Zwykłe rady bywają noworoczne, wielkanocne i październikowe. Tamte rady były nieudane. Teraz dopiero zjeżdża się ludzi a ludzi: rejestrowi, niżowcy, czerń. Jutro tu może być gorąco. Radzę wam wyjechać, bo w tumulcie was, obcych, posądzą o szpiegostwo. — Stanę przy tobie w ciężkich terminach — zaofiarował się Jan — bom przecie twój pobratymiec i obowiązek mam. Borodawka uśmiechnął się z wdzięcznością. — A Karmanczukowie? •— zapytał Jan. — Wezmą udział w radzie? — Oczywista, wszak oni Kozacy. Wszyscy mężowie z Siczy i Niżu, jeśli mają za sobą trzy lata kozactwa, mają prawo radzić... — Wobec zakazu Rzeczypospolitej i rozgrywek między Kozakami, o „chadzkach" mowy być nie może •—• zaniepokoił się Jan. —• Chadzki zabronione, ale niejeden ataman zbierze watahę i skoczy bodaj na Tatary, żeby choć bydła zagarnąć — pokrzepił strapionego pobratymca Jacek. — I ja ludzi skrzyknę, a przynajmniej na Tehinię czy Chadżybej pójdziem. —• Należy śpieszyć, bo wojna z potęgą bisurmańską za pasem. Pono Rzeczpospolita ma nie czekać na Turka, jeno sama ogniem i mieczem nawiedzi sułtańskie dziedziny. Najedziem więc pohańca. — Byle jedność była. Niezgoda to zguba! Bo i panowie nas ujarzmią, i bisurman zawojuje, i w pogardę u narodów pójdziem... Jedni za Konaszewiczem, drudzy za mną, trzeci na atamanem Wo-łyńcem, inni jeszcze za kimś... O! Skidan i Wołyniec to sokoły, jakich mało! Ci, co od Konaszewicza odeszli, mogą sobie drugich obrać hetmanów. A wtedy krew się poleje, bo on nie daruje. •—• Takeś w górę poszedł! A ty za kim? — zaciekawił się Jan. Borodawka przemówił z opanowywaną usilnie afektacją: — Wahałem się długo. Bo starszyźnie Konaszewicz wyjednał przywileje. Ale serce boli, że dobre mołojcy w poddaństwo albo na tułaczkę idą. Ludzie z obozu na Uzieni uciekali, ale w samym obozie cicho było. Każdy bowiem pomniał, że hetman podczas wyprawy ma władzę nawet śmiercią karać nieposłusznych. Jed nakowoż teraz burzą się śmiało, bo w czasie pokoju odpowiedzialny jest przed radą kozacką