Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
On: Ja pytam, w kim się zadurzyłeś! W tamtej drobnej paryżance o brązowych włosach? W widmach na celuloidowej taśmie? W dostojnej dziś milionerce, nazwiskiem Deneuve, lat sześćdziesiąt parę? Czy w tlenionej fryzjerce z Mokotowa? Lat, na moje fachowe oko, czterdzieści. Ja: Nie bądź złośliwy. On: Dziesięć, piętnaście lat od ciebie młodsza. Profesjonalnie zadbana, odmłodzona. Masaże, kremy itepe. Ja, zaskoczony: Czterdzieści? Oszalałeś? On: Czas na okulary, ojciec. Czterdziecha jak drut! I to z ogonem. Przestań!, warknąłem. Po co te wszystkie szczegóły i rozróżnienia! Wściekł się! Po co? Po to, żeby nie było tych wszystkich pomyłek! Samobójstw! Rozwodów! I - wojen! 95 Ejże, synu, zauważyłem spokojnie. Pomieszało ci się. A on: Skoro nie umiesz mi powiedzieć, w kim się zadurzyłeś, to ja ci powiem, ty daltonisto! Zadurzyłeś się, ojciec, w swoim wy-o-bra-że-niu! Słyszysz? Wy-o-bra-że-niu! Kochasz swoje wyobrażenie, swoje wyobrażenie pewnej idealnej dziewczyny, wyobrażenie poskładane z różnych migawek - rzeczywistych i fikcyjnych. Tej dziewczyny, którą, ojciec, pokochałeś - w świecie rzeczywistym nie ma! Jest tylko twoje wyobrażenie! U-ro-je-nie! Przecież, zacząłem, ale zagłuszył mnie: U-ro-je-nie! Wytwór twojej wyobraźni. Twoich pragnień i marzeń. I dlatego ci radzę — — nie, co mi do tego! Dokończ, zachęciłem. I dlatego ci radzę: daj spokój tej fryzjerce! Ja: Przestań mówić o niej tak lekceważąco. A dla ścisłości: jest lekarką, nie fryzjerką. Zresztą fryzjerstwo zawód też dziś szanowany. Modny i dochodowy. On: Nieważne, lekarka czy fryzjerką. Ojciec, radzę ci serdecznie: nie szukaj jej. Nie noś kwiatów. Nie telefonuj. Gdyby zadzwoniła, powiedz: Przepraszam. Miałem panią za kogo innego, a pani ma mnie za kogo innego. To nieporozumienie. Już mi przeszło. Przepraszam. I odłóż słuchawkę. Jak to?, zaprotestowałem. Niedawno sam mnie zachęcałeś, żebym sobie pobrykał. Pobrykać - tak. Ale ty się, ojciec, zadurzyłeś. Ty włączyłeś nie ten bieg. Zamiast biegu „zabawa" włączyłeś bieg „serio". I z tego wyniknie kolejny komediodramat. Znowu zmarnujesz życie - fryzjerce, sobie - i wielu innym ludziom, jak już raz zmarnowałeś. Uraził mnie. Zmarnowałem? Ja? Wielu ludziom? Komu mianowicie? On: Mnie! Małgosi! Matce! Jej rodzicom! Ja: Co ty pleciesz! On: A czym była nasza rodzina? Czym było twoje mał- 96 żeństwo z matką? Nieporozumieniem! Idiotycjaijrm, tragicznym: nie-po-ro-zu-mie-niem! Bo co? „Bo co"? Bo zakochałeś się w literackiej fikcji: w jaś-niepanience wymyślonej wybitnie przez wybitnego pisarza. A ożeniłeś się z moją matką, bo miała to samo imię i nazwisko co owa wymyślona jaśniepanna. Kto ci tak powiedział? Ona sama. Matka. W niedzielę. Przedwczoraj. Ojczym zabawiał gości, a my z matką poszliśmy do stajni, z butelką wina. I gadaliśmy ze trzy godziny. Tak szczera nie była ze mną nigdy w życiu. Uznałem, Catherine, że czas się bronić. Karol, synku, zacząłem serdecznie. To one - ona i jej matka - wciągnęły mnie w to małżeństwo. Bo nazywałem się Andrzej Kmicic. Owszem, imię i nazwisko mamie się podobało. Ale ty nie. Zabolało to. To dlaczego wyszła?!, warknąłem. Byłeś tak szaleńczo zakochany, że poddała się. Za miękka była, żeby odmówić. A potem cię polubiła. Opiekuńczy byłeś. I zacząłeś imponować. Kiedy ukazał się film o Kmicicu, bardzo starałeś się dorównać Olbrychskiemu. Nawet boks zacząłeś trenować - żeby wyzwać go na pojedynek. Synu! Odwrotnie było! Potem zacząłeś pić. Ale mama nie chciała cię opuścić w nieszczęściu. Czekała, aż się pozbierasz. Ja: Było odwrotnie! On: Dwie strony, dwie racje. Ja: Po pierwsze, wyszła za mnie, bo była zakochana. Obie były zakochane. Fakt - nie we mnie. W moim imieniu i nazwisku. A dowodem na to jest fakt, że kiedy się wydało -a raczej kiedy jej matka wytropiła w archiwach, że mój pradziadek nazywał się nie „Kmicic", ale „Kmiciś" - wniosły o rozwód! 97 Syn: Mylisz się, ojciec. Wtedy miałem już dwanaście lat i pamiętam po kolei, jak było. Owszem, najpierw babcia wyszperała tego pradziadka Kmicisia - Właśnie! przerwałem. I zaczęły się aluzje, docinki, że zataiłem przed nimi prawdziwe nazwisko. Że oszukałem. On: Nikt ci nie dokuczał. To ty niepotrzebnie uniosłeś się ambicją i wniosłeś do sądu o urzędową zmianę nazwiska na „Kmiciś". Ja: I tak bardzo ją ta degradaqa z Kmicicowej na Kmici-siową zabolała, że wolała się rozwieść! On: Nie, ojciec. Pamiętam. Zmieniłeś nazwisko