Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
- To zawsze jest ważne - warknął Goblin. - Nawet kiedy to tylko: "Goblin, nie mógłbyś mi pomóc, bo jestem zbyt leniwa, żeby sama wypolerować srebra?", brzmi to tak, jakby świat się kończył. Wszystko jest niby zawsze takie ważne? Hmm! - Widzę, że jesteś dziś wieczorem w dobrym nastroju. - Miau! Jednooki zwlókł się z zajmowanego krzesła. Wsparł się na lasce, wymruczał jakąś niepochlebną uwagę pod moim adresem i powłócząc nogami, poczłapał do miejsca, gdzie stała Sahra. Zapomniał, że jestem kobietą. Kiedy o tym pamiętał, bywał znacznie mniej nieprzyjemny, chociaż nigdy przecież nie oczekiwałam wyjątkowego traktowania wyłącznie dlatego, że miałam nieszczęście się nią urodzić. Od dnia, kiedy zaczął chodzić o lasce, Jednooki stał się groźny w zupełnie nowy sposób. Zwykł nią bić ludzi. Albo ich żgać. Bez przerwy zasypiał to tu, to tam, ale nigdy nie można było być pewnym, czy drzemka nie jest udawana. Jeśli tylko symulował, koniec laski w każdej chwili mógł zaplątać się między czyjeś nogi. Ale tak naprawdę baliśmy się tego, że Jednooki długo już nie pociągnie. Bez niego nasze szansę na uniknięcie wykrycia zmniejszały się dramatycznie. Goblin z pewnością starałby się jak tylko potrafi, ale sam byłby po prostu niewiele znaczącym czarodziejem. Nasza sytuacja wymagała zaś pracy co najmniej dwóch takich jak oni i to w szczytowej formie. - Zaczynaj, kobieto - zgrzytnął zębami Jednooki. - Goblin, ty bezwartościowy worku robalich smarków, dasz wreszcie te rzeczy tutaj? Nie mam zamiaru sterczeć tak przez całą noc. Sahra już rozstawiła dla nich stół. Sama nie używała żadnych pomocniczych instrumentów. W określonym momencie po prostu koncentrowała swe myśli na osobie Murgena. Zazwyczaj szybko nawiązywała kontakt. W czasie gdy trapiły ją miesięczne dolegliwości i kiedy obniżała się jej wrażliwość, zwykła śpiewać w Nyueng Bao. W przeciwieństwie do niektórych braci z Kompanii, mam kiepski słuch językowy. Z Nyueng Bao prawie nic nie rozumiem. Jej piosenki z pozoru brzmiały jak kołysanki. Niewykluczone jednak, że ich słowa niosły jakieś głębsze znaczenie. Wujek Doj przez cały czas mówił zagadkami, upierając się równocześnie, że sens jego słów byłby dla nas całkowicie jasny, gdybyśmy tylko zechcieli nadstawić ucha. Wujek Doj zazwyczaj przebywa gdzie indziej. Dzięki Bogu. Ma jakieś własne plany - aczkolwiek nawet on chyba nie wie do końca, o co mu chodzi. Jego świat powoli odchodzi w przeszłość i zmienia się w sposób, którego on chyba nie akceptuje. Goblinowi udało się jakoś przytargać do stołu worek pełen różnych przedmiotów, nie powodując wybuchu gniewu u Jednookiego. Ostatnimi czasy coraz odważniej występował przeciwko niemu, choćby tylko w imię skuteczności działania. Jednak gdy w grę wchodziła praca, nie marnował czasu na wypowiadanie swych opinii. Nawet kiedy pracowali razem, jak teraz, rozkładając narzędzia, zaraz zaczynali się sprzeczać o właściwe położenie praktycznie każdego instrumentu. Miałam ochotę dać im klapsa, jakby byli rozdokazywanymi czterolatkami. Sahra zaczęła śpiewać. Miała piękny głos. Nie powinna go tak zaniedbywać i używać wyłącznie w tego rodzaju celach. Chociaż w ścisłym tego słowa znaczeniu, bynajmniej nie uprawiała nekromancji. Nie nakazywała Murgenowi absolutnego posłuszeństwa, nie wywoływała też jego ducha - Murgen wciąż gdzieś tam żył. Tylko jego duch, zwabiony inwokacją, opuszczał grób. Żałowałam, że pozostałych Uwięzionych również nie da się przywołać. Zwłaszcza Kapitana. Potrzebowaliśmy odrobiny natchnienia. W przestrzeni między Goblinem a stojącym po przeciwnej stronie stołu Jednookim zaczął się formować obłoczek jakby drobniutkiego pyłu. Nie, to nie był pył. Ani dym. Dotknęłam palcem, posmakowałam. To była delikatna, chłodna, wodna mgiełka. Goblin rzekł do Sahry: - Jesteśmy gotowi. Ton jej głosu zmienił się. Zabrzmiały w nim niemalże czułe tony. Ale sens słów umykał mi jeszcze bardziej niż poprzednio. W powietrzu między dwoma czarodziejami zmaterializowała się twarz Murgena, drżąc niczym odbicie na wzburzonej powierzchni stawu. Byłam zaskoczona, nie zaangażowaną magią, ale samym widokiem. Wyglądał identycznie, jak go zapamiętałam, na jego obliczu nie było ani jednej nowej zmarszczki