Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Wiedziałem, że to kłamstwo. Jakie miało znaczenie, że będę więcej kłamał? Yoss rozumiała jedynie, że Abberkam był mocno wzburzony i przypuszczalnie trochę szalony, a ona popełniła błąd, prowokując go. Oboje byli starzy, pokonani, oboje stracili dziecko. Dlaczego chciała wyrządzić mu krzywdę? Na moment położyła dłoń na jego dłoni i po chwili milczenia wzięła tacę. Kiedy zmywała naczynia w pomywalni, Abberkam zawołał: - Przyjdź tu, proszę! - Nigdy wcześniej tego nie robił, więc Yoss pobiegła do pokoju. - Kim byłaś? - spytał. Wpatrywała się w niego, nic nie pojmując. - Zanim tu przyjechałaś - wyjaśnił niecierpliwie. - Z plantacji wyjechałam do szkoły pedagogicznej - powiedziała. - Mieszkałam w mieście, uczyłam fizyki. Nadzorowałam nauczanie nauk ścisłych w szkołach. Wychowywałam córkę. - Jak ci na imię? - Yoss. Pochodzę z plemienia Seddewi, z Banni. Abberkam skinął głową, a Yoss wróciła po chwili do pomywalni. Nie wiedział nawet, jak mam na imię, pomyślała. Yoss codziennie zmuszała Abberkama, by wstał, przeszedł się parę kroków i usiadł na krześle. Był posłuszny, ale te ćwiczenia męczyły go. Pewnego popołudnia skłoniła go do całkiem sporego spaceru, a kiedy wrócił do łóżka, natychmiast zamknął oczy. Yoss weszła po chybotliwych schodach do pokoju z zachodnim oknem i siedziała tam długo w doskonałym spokoju. Kazała mu usiąść na krześle, podczas gdy szykowała dla nich obiad. Zaczęła mówić, chcąc go rozweselić, ale Abberkam siedział w posępnym nastroju, a Yoss wyrzucała sobie, że poprzedniego dnia wytrąciła go z równowagi. Czyż nie po to oboje tu przybyli, by wszystko zostawić za sobą, zarówno błędy i porażki, jak i miłości i zwycięstwa? Opowiedziała mu o Wadzie i Eyidzie, gwiaździstych kochankach, którzy właśnie tego popołudnia leżeli w jej łóżku. - Dawniej, kiedy przychodzili, nie miałam dokąd pójść - powiedziała. - W takie dni jak ten byłoby to dość uciążliwe. Musiałabym chodzić po sklepach we wsi. Muszę przyznać, że tak jest lepiej. Lubię ten dom. Abberkam tylko chrząknął, ale Yoss czuła, że słucha z natężeniem, jak gdyby próbował ją zrozumieć niczym cudzoziemiec, który nie zna języka. - Ten dom nic cię nie obchodzi, prawda? - spytała ze śmiechem, podając zupę. - Przynajmniej jesteś szczery. Oto udaję świętą, tworzę duszę, a przecież lubię rzeczy, przywiązuję się do nich, uwielbiam je. - Usiadła przy ogniu, by zjeść zupę. - Na piętrze jest piękny pokój - powiedziała. - Ten od frontu, narożny, z oknem na zachód. Coś dobrego wydarzyło się w tym pokoju. Lubię wyglądać stamtąd na mokradła. Kiedy zaczęła zbierać się do odejścia, Abberkam zapytał: - Czy ich już nie będzie? - Jelonków? O, tak, kiedy wrócę do domu, będą znowu ze swymi nienawistnymi rodzinami. Przypuszczam, że gdyby zamieszkali razem, staliby się równie nienawistni. Są tacy głupiutcy, ale co mogą na to poradzić? Ta wieś to zaścianek, a oni są bardzo biedni. A jednak kurczowo trzymają się miłości, jakby wiedzieli... że to jest ich prawda... - Trzymaj się jedynej szlachetnej rzeczy - powiedział Abberkam, a Yoss poznała cytat. - Czy chcesz, żebym ci poczytała? - spytała. - Mam "Arkamye". Mogłabym przynieść. Potrząsnął głową, a jego twarz rozjaśnił nagle szeroki uśmiech. - Nie ma potrzeby - powiedział. - Znam tę księgę. - Całą? Skinął głową. - Zamierzałam się jej nauczyć, przynajmniej części, kiedy tu przyjechałam - wyznała bojaźliwie Yoss. - Jednak nigdy tego nie zrobiłam. Jakoś nie ma czasu. Czy nauczyłeś się "Arkamye" właśnie tutaj? - Nauczyłem się jej dawno temu, w więzieniu w Gebba City - odparł. - Miałem tam mnóstwo czasu... Ostatnio leżę tu sobie i recytuję "Arkamye". - Spojrzał na Yoss, a uśmiech nie znikał z jego ust. - Ta księga dotrzymuje mi towarzystwa pod twoją nieobecność. Yoss oniemiała. - Twoja obecność jest dla mnie słodka - powiedział Abberkam. Yoss otuliła się szalem i wybiegła z domu, ledwo się pożegnawszy. W drodze powrotnej do domu towarzyszył jej rój pomieszanych, sprzecznych myśli. Jakim potworem był ten człowiek! Flirtował z nią, to nie ulegało wątpliwości. Raczej chciał ją zaciągnąć do łóżka, na którym leżał, rozwalony niczym wielki wół, z tym swoim świszczącym oddechem i siwymi włosami! Ten łagodny, głęboki głos, ten uśmiech; wiedział, jak posłużyć się tym uśmiechem, jak sprawić, by stał się nieodparty. Wiedział, jak zabrać się do kobiety; jeśli opowieści były prawdziwe, zabierał się już do tysięcy, omotywał je, wchodził, wychodził, proszę, zostawiam trochę nasienia, żebyś miała pamiątkę po swoim wodzu, na razie, mała. Boże! Dlaczego więc wbiła sobie do głowy, żeby opowiadać Abberkamowi o Eyidzie i Wadzie, którzy baraszkowali w jej łóżku? Głupia kobieto, mówiła do siebie, krocząc w silnym wschodnim wietrze, który siekł szarzejące trzciny. Głupia, głupia, stara, stara kobieto. Gubu wyszedł jej na spotkanie. Tańczył i bił miękkimi łapkami po nogach i dłoniach Yoss, wymachując krótkim, zakończonym węzełkiem ogonem w czarne cętki. Wychodząc z domu specjalnie nie zamknęła drzwi na klucz, żeby kot mógł sobie z nimi poradzić. Teraz były otwarte na oścież. Po całym pokoju fruwały pióra jakiegoś małego ptaka, a na dywaniku przed kominkiem spostrzegła ślady krwi i resztkę wnętrzności. - Ty potworze - skarciła Gubu. - Morduj poza domem! - Kot odtańczył taniec wojenny i miauknął. Przez całą noc spał wtulony w jej plecy; posłusznie wstawał, przestępował Yoss i zwijał się w kłębek po drugiej stronie, ilekroć przewracała się na drugi bok. Przekręcała się często, wyobrażając sobie ciężar i żar potężnego ciała, ciężar dłoni na swoich piersiach i usta, które wysysały z jej sutków życie